Ten projekt wyprzedzał czas. Był rewolucyjny na swój sposób. Kiedy w końcu powstał demonstrator czołgu Anders ze 120 mm armatą umieszczoną w bezzałogowej wieży, specjalnie do Polski przyjechali z Izraela konstruktorzy czołgu Merkava, uważanego za jeden z najlepszych na świecie. Rosjanie zdobywali wiedzę na jego temat i dzisiaj wykorzystują wiele z zastosowanych tam rozwiązań. Ale flagowy produkt polskiej zbrojeniówki dziś się kurzy, a my wydajemy miliony na maszyny z zagranicy.
Rodzina Andersów
To była idea, która miała w sobie przebłysk geniuszu. Stworzyć w polskich zakładach zbrojeniowych, we współpracy z zachodnimi partnerami, modułową konstrukcję, na której będzie można umieszczać pojazdy różnego rodzaju. Nie tylko i wyłącznie czołg, ten stanowił konstrukcję najbardziej złożoną i wymagającą dla konstruktorów. Był ostatnim ogniwem w łańcuchu platform.
Na jednym podwoziu miała powstać cała rodzina pojazdów, łącznie 14. W tym bojowe wozy piechoty: lekki i ciężki, wozy dowodzenia, wozy inżynieryjne, zabezpieczenia technicznego, wozy amunicyjne, a nawet pojazdy sanitarne i medyczne. Wszystko na jednej bazie: wielozadaniowej platformie bojowej.
Wyprzedzali przyszłość
- Ten pomysł wyprzedzał swój czas o całe dekady. Był rewolucyjny - ocenia dziś w rozmowie z INN Poland Michał Likowski, redaktor naczelny branżowego miesięcznika RAPORT WTO. Dzisiaj to żadna nowość - to samo rozwiązanie i ideę wykorzystują firmy motoryzacyjne, które na jednej płycie podłogowej montują różne modele aut.
Dlaczego więc, skoro pomysł na platformę był nowatorski, nie wypalił? Program od początku miał pecha. Eksperci i media skupili się na budowie czołgu Anders, który powstał jedynie jako prototyp, a nie finalny produkt nadający się do testów. Pomysłodawcą całego projektu był dr. Henryk Knapczyk, jednocześnie kierownik całego przedsięwzięcia.
Skrzywdzony projekt
- Projektowi zrobiono wiele krzywdy, od początku nazywając go produktem i krytykując za to, że nie jest doskonały. Tak naprawdę miał to być demonstrator technologii. W dodatku podnoszono zarzuty, że wydanie 20 mln było marnotrawstwem - twierdzi dzisiaj Knapczyk. Brzmi to śmiesznie, kiedy weźmie się pod uwagę, że prace badawczo-rozwojowe prowadzone przez Brytyjczyków nad ich czołgiem lekkim z BEA Systems kosztowały... 700 mln euro.
Jak twierdzi Michał Likowski, do finalizacji projektu i wprowadzenia go w fazę testów zabrakło jedynie 50 mln złotych. - Nie znaleziono tych pieniędzy i teraz nie da się już nadrobić straconego czasu, ani pozbierać ludzi, którzy tworzyli ten projekt. Minęło zbyt dużo czasu - podkreśla Likowski.
Na czym polegał problem Andersa?
Innego zdania jest były wiceminister obrony narodowej Janusz Zemke. - Problem związany z Andersem nie leżał w pieniądzach. Ja do tej pory nie wiem, czy z inicjatywą budowy czołgu wystąpiły same zakłady OBRUM w Gliwicach, czy też konsultowały tę kwestię z wojskowymi - dodaje wiceminister.
Jego zdaniem wojskowi w swoich planach modernizacji armii po prostu nie brali pod uwagę możliwości zakupu nowych czołgów. To nie do końca prawda, bo platforma czołgu była opracowana na bazie założeń sztabu generalnego i przedłożona ministrowi Obrony Narodowej. Bogdan Klich jednak jej nie zatwierdził.
Wojskowi chcieli pływającego czołgu?!
Na winę po stronie wojskowych wskazuje też ekspert z branży zbrojeniowej, który pragnie zachować anonimowość. - Mentalność naszych wojskowych, wychowanych w moskiewskich szkołach nie uwzględniała czegoś takiego jak lekki czołg wsparcia. Dla nich istniały tylko tzw. wozy przełamania, które miały forsować i przełamywać front. Coś w rodzaju potworów z rodziny Leopardów - tłumaczy specjalista.
Dlatego nie dziwi, że przeciwnikami produkcji samego czołgu byli generałowie. Brzmi to wręcz śmiesznie, ale z uporem maniaka domagali się oni, aby platforma dla czołgu, a tym samym bojowych wozów piechoty (BWP), była... pływająca. I tym samym zdolna do forsowania przeszkód wodnych takich jak Wisła. Na świecie tylko polscy i rosyjscy generałowie stawiają tego typu wymagania BWP.
Tak czy siak lekka platforma wsparcia ogniowego miała swój debiut na salonie przemysłu obronnego w Kielcach w 2010 r. Specjalnie na tę okazję przyjechała z USA córka generała Andersa. Kilka miesięcy później pokazano BWP z wieżą HITFIST. Ale z miesiąca na miesiąc karta od Andersa się odwracała. Niechęć generałów i decydentów mogła przełamać współpraca z partnerem z Indii, który chciał ewentualnie brać udział w koprodukcji.
Zaprzecza temu jednak były wiceminister Janusz Zemke. - To są mity rozpowszechniane wśród producentów uzbrojenia. Nie pamiętam żeby Indie kupiły cokolwiek poza wozami wsparcia technicznego WZT-3, a i te rozmowy ciągną się latami - dodaje wiceminister.
Prawda pośrodku
Tymczasem prawda jest banalnie prosta. "Umowa" z Indiami rzekomo zawarta przez dr Knapczyka bez zgody szefostwa firmy była pretekstem do zwolnienia szefa projektu. Był to cios ostateczny, po którym Anders się już nie podniósł.
Dobijano go informacjami wyssanymi z palca, że jest on zaprojektowany według sowieckich systemów i podzespołów, a tym samym zupełnie nieprzydatny w armii NATO. Tymczasem była to kompletna bzdura. Na jednym z ostatnich paryskich salonów zbrojeniowych Andersa uzbrojonego w nowoczesną wieżę z armatą kal. 105 mm prezentował nie polski przemysł, ale belgijski wytwórca działa.