
Nie znajdziesz jej w żadnym rankingu. Jest jedyną w Polsce uczelnią, która sama wybiera przyszłych studentów. Na roku jest nie więcej jak 30 osób. Odsetek tych, którzy później obejmują funkcje menadżerów w dużych korporacjach i firmach, czy też trafiają na eksponowane stanowiska w administracji, niejedną uczelnię przyprawiłby o zazdrość. Chociaż nie ma tam żadnych zajęć z ekonomii czy zarządzania.
Tu jesteś kierowany przez przyszłego pracodawcę po długotrwałej selekcji, obserwacji i sprawdzaniu. Prześwietlają nie tylko Ciebie, ale i całą najbliższą rodzinę. Odpadasz, jeśli ktokolwiek jest np. zadłużony na sporą kwotę, masz ciągoty do alkoholu, o narkotykach nie wspominając. Czynników, po których się odpada, jest więcej niż można sobie wyobrazić.
Program szkoły niewiele zmienił się od chwili jej powstania. Największy nacisk położony jest na naukę języków. Do tego psychologia, sztuka obserwacji, sporządzania raportów, elementy kryptologii, nauka werbunku, rozwiązywanie rzeczywistych sytuacji, w których wpadli w ręce kontrwywiadu szpiedzy podczas operacji. Kto, jak, dlaczego? Wszystko trzeba przeanalizować i rozpisać.
Nauka w Kiejkutach trwa rok. Potem najczęściej placówka dyplomatyczna lub MSZ.
Kiejkuty dawały nam podstawę czyli języki. Musieliśmy znać minimum dwa i to biegle. Do tego uczono nas analitycznego myślenia. Patrzyliśmy jako studenci szkoły szpiegów inaczej na pewne strony życia i biznesu. Byliśmy od pozyskiwania informacji. W pewnym sensie też specjalistami ludzkich charakterów i dusz. Tego nikt nigdzie indziej nie uczy.
To tu uczyliśmy się pewnego obycia, umiejętności „bycia miłym” dla rozmówcy. Do tego sztuka podejmowania decyzji i analizy sytuacji. Analiza różnego rodzaju zadań która dostawaliśmy do rozwiązania przyprawiała niekiedy o zawrót głowy. Trzeba było pisemnie odpowiadać na zagadnienia, które miały miejsca w rzeczywistości. Np. dlaczego nie powiódł się werbunek pana A. Co zawiodło, jakie elementy. Dlaczego? Dziesiątki i setki pytań wałkowane na okrągło.
Kiedy opuściłem ośrodek w Kiejkutach byłem człowiekiem, który z góry patrzył na swoich kolegów ze studiów w Poznaniu. Po prostu absolwenci reprezentowali sobą inny sznyt i poziom. To były dwa światy. Nie miałem w przeciwieństwie do nich żadnych kompleksów w kontaktach z cudzoziemcami. To potem procentowało w niesamowity sposób w biznesie.
Kiejkuty kończył z kolei Aleksander Makowski. Po odejściu z "branży" pracował w firmie Inter Commers, drukował banknoty w Polsce dla Afgańczyków i zajmował się handlem rubinami. - Kijkuty nauczyły mnie co oznacza słowo lojalnośc. Bo wywiad i biznes to jednak dwie różne rzeczy. U szpiegów zasady są jasno określone i trzeba ich przestrzegać, bo inaczej wypada się z gry. W biznesie nie ma jasnych zasad. Wszystkie chwyty dozwolone - mówi ze śmiechem w rozmowie innpoland.pl Makowski, autor takich bestselerów jak „Tropiąc bin ladena” i „ Zawód Szpieg”.
