Polski wywiad nigdy nie był mocno od strony technologicznej. Zawsze brakowało pieniędzy. Dlatego szpiedzy czy tez wywiadowcy musieli sobie radzić na różne sposoby. W podręczniku dla amerykańskich agentów CIA jest rozdział, w którym mówi się o wymyślonej przez polaków unikalnej technice śledzenia.
Metoda śledzenia na tzw. psa zostałą opracowana przez Służbę Bezpieczeństwa jeszcze w latach 70–tych. Sama idea była prosta w swej genialności i prostocie.
Łapsy, jak ich nazywała ulica, czyli funkcjonariusze SB, gros swojego czasu spędzali na śledzeniu opozycjonistów. O ile na ulicy nie było z tym problemu, to taki pojawiał się w zamkniętych obiektach, gdzie nie było monitoringu, komputerów i innych cudownych zabawek, dostępnych dzisiaj w każdym sklepie z elektroniką. Szczególnie w budynkach mieszkalnych.
Pies i figurant
Obserwowanego nie można było śledzić w budynku, w windzie czy na korytarzu, bo od razu wzbudziłoby to niepokój. Szczególnie jeśli wizyta następowała przed południem, gdy większość mieszkańców bloku była w pracy. Jak zatem trafić na odpowiednie piętro i drzwi mieszkania w których zniknął figurant, nie dysponując elektronicznymi cudami?
Odpowiedz okazała się prosta. Wystarczyło wcześniej posmarować, a właściwie musnąć ubranie figuranta, szmatką na której był zapach suki w okresie cieczki. W innym wariancie smarowało się klamkę samochodu czy siedzenie w autobusie. Nawet trzy godziny później policyjny pies, prowadzony przez przewodnika, trafiał jak po sznurku do lokalu, w którym przebywał figurant.
Szkolone do tych zadań psy zawsze i za każdym razem, szły za tym jedynym i specyficznym zapachem, pomimo tego, że w budynku mogły być inne suki. Podobno nigdy nie było pomyłki. Metodę tę, podpatrzoną u naszych łapsów, z wielkim upodobaniem i skutecznością stosowała później STASI w NRD.
Dziewczyny na kontrakcie
To nasi agenci byli też prekursorami w zatrudnianiu kobiet do pracy w luksusowych hotelach. Opiekowało się nimi specjalne Biuro „B”, departament IX. Zajmowało się ono inwigilacją, ustalaniem personaliów i adresów osób, z którymi kontaktował się figurant oraz ustaleniem dogodnych warunków dla aresztowania.
W Biurze był jednak specjalny wydział zajmujący się dolarowymi prostytutkami pracującymi w luksusowych hotelach w całej Polsce. Wszystkie bez wyjątku pracowały dla SB. W zamian za ich usługi Służba zostawiała im wyłączność na usługi. Konkurencja nie miała szans. Bez zgody wydziału do hotelu nie weszła żadna obca „panienka”. Taka swoista symbioza.
Wspomina o tym w swojej książce ”Zawód :szpieg” Aleksander Makowski.
Kontraktowe dziewczyny wykonywały różnego różnego rodzaju usługi na rzecz swoich szefów w mundurach. Jak wspomina w rozmowie jeden z emerytowanych generałów, metodę tę wykorzystano do próby zwerbowania jednego z ambasadorów państw arabskich. Ustalono, że gustuje on szczególnie w „trójkącikach”. Wybrano dwie szczególnie powabne blondynki, które niby przypadkiem wpadły na ambasadora w „Czarnym Kocie”, legendarnej knajpie w dawnym hotelu Victoria. Igraszki ambasadora utrwalono na kliszy fotograficznej i filmowej – wspomina anonimowo nasz rozmówca.
Kilkanaście dni później, próbowano szantażem zmusić ambasadora do współpracy, grożąc że kompromitujące zdjęcia otrzyma pracodawca i jego rodzina. Ambasador wpadł ku osłupieniu agentów w…. zachwyt, oglądając zdjęcia. Chciał koniecznie zamówić 10 kompletów fotek, po to żeby się nimi chwalić wśród najbliższych. Rzecz jasna, werbunek nie doszedł do skutku.
Rozwiązanie Biura "B" nastąpiło wraz z likwidacją Służby Bezpieczeństwa. Z dniem 1 sierpnia 1990 r. na jego bazie zostało utworzone Biuro Obserwacji UOP, część funkcjonariuszy pionu podjęła służbę w Biurze Techniki Operacyjnej KGP.
Fragment książki "Zawód: Szpieg" Aleksandra Makowskiego
W Biurze B, które zajmowało się obserwacją, była sekcja prowadząca wszystkie prostytutki w hotelach orbisowskich. Każda z nich była "na kontakcie". Jeżeli jakaś dziewczyna chciała funkcjonować w hotelu orbisowskim, musiała współpracować. Jeżeli nie współpracowała, to nikt jej do hotelu nie wpuścił. Inne hotele, te nieorbisowskie, obstawiała milicja. Nie było więc tam dziewczyn "niezrzeszonych". Przy czym te, które pracowały w hotelach orbisowskich, to był absolutny top. W zależności od potrzeb szło się do tej sekcji w Biurze B. Tam pracowały same kobiety, mężczyźni tych prostytutek nie prowadzili. I były negocjacje. Znając preferencje i upodobania naszego celu, mówiliśmy, kogo potrzebujemy, dowiadywaliśmy się, jakie dziewczyny są na kontakcie.