Rosyjska rakieta Iskander M/E, której baterie stoją od kilku dni przy granicy z Polską, jest jedną z najlepszych na świecie. Są przebiegłe i inteligentne. Minister obrony Tomasz Siemoniak zapewniał kilka dni temu, że nie ma się czego bać. Tymczasem ja zaczynam wątpić w te słowa im bardziej wsłuchuję się w niemieckiego eksperta z MBDA, który w fabryce rakiet opowiadania mi o działaniu Iskanderów. Tutaj rosyjską rakietę specjaliści rozkładają na czynniki pierwsze i próbują stworzyć system, który miałby ochronić państwa przed Iskanderami.
Jak w enklawie spokoju
Sceneria jest trochę bajkowa. Drzewa iskrzą w wiosennym słońcu, wąska droga wiedzie przez las w stronę kilku budynków przypominających enklawę dla bogatych, którzy zapragnęli zamieszkać w ciszy i spokoju. Żadnych psów, wartowników, zaoranych pasów ziemi. Fontanna, jasne, przestronne budynki.
Wejścia na teren strzegą jedynie bramki, podobne do tych w metrze. Nie tak wyobrażałem sobie siedzibę główną koncernu MBDA Deutschland w Schrobenhausen, gdzie pracuje się nad najnowszymi technologiami wojskowymi. To Bawaria, tu ludzie pozdrawiają się od wieków tradycyjnym „Griss Gott” a nie „Guten Tag”, jak w większości krajów związkowych.
Las jako bufor
Całość kompleksu mieści się na terenie 80 hektarów, w tym 20 ha to strefa buforowa. Właśnie taką rolę pełni ten bajkowy las. Tajne laboratoria, infrastruktura, wszystko to kosztowało niemiecki koncern 60 mln euro. W MBDA Deutschland pracuje w tej chwili 1300 pracowników. Do siedziby w Schrobenhausen część pracowników dojeżdża z pobliskiego Monachium, to zaledwie 70 km autostradą.
Spodziewałem się, że ośrodek będzie opanowany głównie przez ludzi w mundurach Bundeswehry. Nie, tu mundurem pracowników jest garnitur. Jedynym śladem tego że, MBDA pracuje ściśle z Luftwaffe nad systemem mającym zwalczać rakiety przeciwnika, są służbowe auta wojskowych. Nie, nie w kolorze zielonym. Najczęściej czarne z napisem na drzwiach "Służymy Niemcom". Niby drobiazg, ale chwyt marketingowy niemieckiej armii niezły.
Co to ten MEADS?
Nasi sąsiedzi pracują nad nowym systemem obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej od lat. Do tej pory wydali na ten cel prawie 1,2 mld euro. System ten powstaje w ramach trójnarodowego konsorcjum wraz z Włochami oraz Stanami Zjednoczonymi i nadzorowany jest przez specjalną natowską agencję NATO MEADS Management Agency. W skład konsorcjum wchodzą: MBDA Deutschland, MBDA Italia i amerykański Lockheed Martin. Polacy też mogą być kluczowym współpracownikiem przy tworzeniu systemu.
W maju albo czerwcu niemiecki rząd ma zdecydować jaki system zostanie kupiony. – Do wyboru są dwa. Oferowany przez amerykanów Patriot nowej generacji i opracowany przez nas system o wiele nowocześniejszy z rakietami PAC-3 – mówi Wolfram Lautner z MBDA Deutschland. PAC – 3 produkuje Lockheed Martin.
Projekt międzynarodowy
Ten system oferowany jest również Polsce w ramach budowy przez nas kraj „tarczy antyrakietowej”. Zainteresowani są również m.in. Włosi, Holendrzy, Bułgarzy i Rumuni. Prawie identyczny przetarg trwa w Polsce, ale to Niemcy mają łatwiejszy wybór. W grę wchodzi ich albo amerykański system.
Wybór będzie miał charakter polityczny, podobnie jak u nas. Tyle, że u nas do obecnego etapu programu Wisła, resort obrony zakwalifikował dwóch potencjalnych zagranicznych dostawców - francuskie konsorcjum firm MBDA i Thales oferujące system SAMP/T z rakietą Aster 30 oraz amerykański koncern Raytheon proponujący zestawy Patriot. Niemcy byli w grze, ale odpadli z dość niejasnych powodów.
Ich ambasador w Polsce praktycznie nie wykonuje żadnych działań lobbingowych, w przeciwieństwie do swojego amerykańskiego kolegi. To przecież nie przypadek, że właśnie teraz, pojawiła się w naszym kraju amerykańska bateria Patriotów, na pokaz zostały zaproszone wszystkie media. Mimo, że MEADS wypadł z gry o „Wisłę”, to jednak bierze udział w postępowaniu na system krótkiego zasięgu „Narew”. Rozmowy w ramach dialogu technicznego przebiegały bardzo obiecująco i mówi się, że MEADS ma duże szanse wygrać to postępowanie.
Ordnug muss sein
Rozmawiamy o tym z wszystkim z Lautnerem w przestronnej, oszklonej stołówce koncernu. To typ człowieka, który budzi sympatię od pierwszego wrażenia. Gdy wspominamy sprawę polskich systemów, kiwa głową ze zrozumieniem, ale nie potrafi udzielić jednoznacznej odpowiedzi, dlaczego produkt MBDA ma tak małe przebicie w naszym kraju.
Ze swoją siwą brodą przypomina mi Seana na Connory w filmie „Polowanie na Czerwony Październik”. Spokojny, wyciszony, rozważa każde słowo. Pracę w firmie rozpoczął blisko 30 lat temu. Zna wszystkie tryby i mechanizmy. Ma w sobie jednak coś charakterystycznego z Niemca. Kiedy jeden z dziennikarzy chce wyjść na zewnątrz ze szklaneczką soku w ręku, Lautner delikatnie choć stanowczo protestuje. „Ordnung muss sein”. – Szklanka jest na wyposażeniu stołówki i tu niech zostanie – mówi z lekkim uśmiechem, głaszcząc się po brodzie.
Polska w grze
Niemcy liczą na to, że nadrobią stracony czas i przekonają polskie władze do swojego produktu. Wiedzą, że w Polsce trwa kampania prezydencka, zaraz za pasem wybory parlamentarne i nikt z polityków teraz nie zdecyduje się na podpisanie wartego miliardy kontraktu na zakup systemów przeciwlotniczych i antyrakietowych w ramach programów średniego i krótkiego zasięgu Wisła i Narew. W grę wchodzą gigantyczne pieniądze, mówi się o 16 mld złotych.
Niemcy mają swój produkt, oparty na rakietach PAC-3, tyle że zaczyna im brakować pieniędzy na jego dokończenie. Są gotowe pierwsze demonstratory, które przeszły testy, ale daleko jeszcze do
uruchomienia produkcji. Polska kasa mogłaby się okazać przełomem w bojach o technologię.
Kody to klucz
Klucz do tarczy leży w pewnym sensie w tzw. kodach źródłowych. Z grubsza chodzi o to, że ten kto je ma decyduje o użyciu broni. Teoretycznie człowiek w USA może jednym ruchem palca unieruchomić wyrzutnie będącą w Polsce. To on decyduje, a nie ten kto system kupił.
Jak jest to groźne, przekonali się boleśnie Gruzini podczas ostatniej wojny z Rosją. Ich drony kupione u Izraelczyków był masowo strącane przez Rosjan. – Wszystko dlatego, że kody dostępu do tych urządzeń zostały sprzedane Rosjanom. Dzięki temu doskonale wiedzieli gdzie, jak i kiedy dron się znajduje. Strącali je jak na strzelnicy – mówią miedzy sobą eksperci.
Nie jest tajemnicą, że podobna sytuacja ma miejsce w Polsce z rakietami AMRAAM do samolotów F-16. Kody dostępu są w amerykańskich rękach. – Rakieta po prostu nie odpali, jeśli nie będzie chciał tego właściciel - zapewnia jeden z ekspertów. Tyle tylko, że dostęp do kodów kosztuje słono i to jest główną barierą przy ich zakupie. Można oczywiście spróbować włączyć się do ewentualnych prac badawczo-rozwojowych i tym sposobem płacić za kody źródłowe. Ale to już kwestia negocjacji.
Gdyby Polska przyłączyła się do oferty konsorcjum MEADS International, dostalibyśmy 33 proc. udziałów, a tym samym prawa do decydowania o rozwoju, sprzedaży itp. produktu. Polska uzyskałaby pełny dostęp do wszystkich technologii MEADS, a krajowe firmy miałyby możliwość pracy nad podzespołami i końcowego montażu systemów i prowadzenie serwisu, a także w tworzeniu nowych systemów MEADS dla przyszłych klientów narodowych. Na razie jednak trwa zabawa w kotka i myszkę. My patrzymy co wybiorą Niemcy, oni na to dzieje się u nas.
Polityczna poprawność
Co istotne, Niemcy tworzą swój system nazywając go „otwartym”. To oznacza, że można do niego niemal dowolnie przyłączać rożne elementy obrony powietrznej, a z czasem będzie go można modyfikować i rozwijać razem z rozwojem technologii.
Iskandery u granic
Kiedy wyjeżdżałem do Niemiec, minister obrony Tomasz Siemoniak właśnie opowiadał w telewizji, że nie mamy się czego obawiać. Że tak naprawdę Iskandery rozmieszczane właśnie w okręgu kaliningradzkim, to element gry ze strony Putina. Kiedy jednak teraz stoję w Schrobenhausen przed ekranem na którym wyświetlone są zdjęcia, parametry techniczne tego pocisku, zaczynam mieć wątpliwości.
Rosną tym bardziej, im bardziej Dr. Karl J. Dahlem zaczyna wnikać w możliwości tych rakiet. Szczegółowo pokazuje zasięg Iskandera w wersji M/E. Za cholerę nie rozumiem nic z jakiś no=20, wektorów ciągu, układu dysz silnika itp., słowem - wszystkich tych szczegółów, które kochają inżynierowie. Przemawia do mnie mapa na której rosyjskie rakiety mają w zasięgu całą Polskę.
Dahlem pokazuje na slajdach, jak zachowuje się Iskander. Większość laików wyobraża sobie, że taka rakieta leci stałym torem i na koniec robi w celu bum! Nic z tego. Ta potrafi w ostatniej chwili zmienić tor lotu, nazywam to w myśli na własny użytek, „skokiem zająca”. Chodzi o to, że dosłownie na wysokości kilku metrów w ostatniej fazie lotu, rakieta dokonuje zmiany kursu i ląduje do 70 km dalej niż spodziewały się tego wszystkie radary śledzące jej lot, a tym samym obrona przeciwlotnicza.
Rubież rakieta doskonała
W momencie dokonania „zajęczego skoku” rakieta jest na tyle nisko, że nie ma szans na jej zestrzelenie. – To doskonały rosyjski produkt – mówi Karl i robi to takim głosem, którym jeden rzemieślnik chwali z uznaniem pracę innego. A mnie dziwnie robi się kiedy dowiaduję się, że według niemieckich ekspertów Iskander może przenosić również głowice nuklearne. Jej zasięg to 550 km.
Kiedy na kolejnym slajdzie pokazuje się na kolejna rosyjska rakieta RS-26 Rubież, w kodzie NATO Yars – M, Niemiec mówi wprost: – Ta konstrukcja jest najlepsza i najnowocześniejsza na świecie. To pocisk balistyczny piątej generacji.
Nikt z wyjątkiem rosyjskich konstruktorów nie opracował i nie wdrożył do produkcji takiego zaawansowanego technologicznie pocisku. To jedyny slajd, podczas całej prezentacji, który wyświetla się na czerwono, przykuwając uwagę.
Tajne przez poufne
RS-26 przetestowano w Rosji w 2013 roku. To balistyczna rakieta hipersoniczna, nawet do dziesięciu razy szybsza od dźwięku. Zasięg sześć tysięcy kilometrów. – Potrzebujemy naprawdę czegoś szybkiego, żeby ją dopaść – mówi Dahlem i akurat do tego nie musi mnie przekonywać.
Niemiecki system ma zdolność ochrony przed takimi zagrożeniami. Składa się z trzech zasadniczych części: centrum dowodzenia, radaru i wyrzutni z rakietami. Każdy umieszczony na potężnym, kilkunastometrowym samochodzie MAN. Stoją razem z wyposażeniem w tajnym laboratorium. Tu nie można fotografować ani wnosić żadnej aparatury elektronicznej. Auta wykonane z tą wojskową prostotą i solidnością.
Toporne, opancerzone olbrzymy o długości kilku metrów. Każdy z nich po przyjechaniu na miejsce sam się poziomuje za pomocą hydraulicznych podnośników. Naciskamy jeden guzik, a reszta dzieje się automatycznie. To samo dotyczy praktycznie całego systemu. Ludzie są tu tylko po to, żeby nadzorować pracę elektroniki, od momentu rozstawienia zestawu aż do odpalenia pocisku.
Trzymam w ręku jeden z elementów radaru, leżący na laboratoryjnym stole. Z dziesiątków takich małych kaset wypełnionych elektroniką składa się cały Wielofunkcyjny Radar Kierowania Ogniem MFCR. Można je wymieniać jak klocki Lego. Radar to gigantyczny prostokąt pracujący w zakresie 360 stopni. Pracuje on w paśmie X, wykorzystuje technologię anteny skanowanej fazowo i używa modułów nadawczo-odbiorczych opracowanych właśnie w Niemczech. Zapewnia precyzyjne śledzenie oraz szerokie możliwości rozróżniania i klasyfikacji celów. W razie potrzeby radar MFCR może być jednocześnie w pełni działającym radarem kontroli ognia, a także – w ograniczonym zakresie – radarem dozoru przestrzeni powietrznej. To oko systemu.
Mózg systemu
Mózgiem jest wóz dowodzenia. W środku wyposażony w kilka monitorów, z widocznymi mapami satelitarnymi. Ciasno, facet mojej postury nie ma tam czego szukać. Czuję się niczym w przedziale kolejowym wypełnionym elektroniką i tajemniczymi szafkami, tak że nie można się ruszyć.
Wszystko to pomalowane na brązowy kolor, tak uwielbiany przez wojskowych na całym świecie. W laboratoriach i salach rzuca się w oczy fakt, że nigdzie nie ma śladu ludzi, którzy tu pracują. Żadnego kwiatka w doniczce, nawet papierosa w popielniczce. Tylko technologie.
Reklama.
Wolfram Lautner
Jesteśmy otwarci na współpracę z Polską i wiemy jak działać w kooperacji. Budujecie dwa systemy obrony, średniego i krótkiego zasięgu. Dlaczego upieracie się, żeby rozpatrywać to w kategorii różnych producentów?