Salman bin Hamad bin Isa Al Khalifa, książę Bahrajnu obraca majątkiem 3 miliardów dolarów. Wie jak zarobione petrodolary zamienić w przynoszące zyski rodzinie udziały w spółkach albo nieruchomości. Jednego tylko nie potrafi za żadne pieniądze - zamienić pustynnego piasku w oazę. Dokładnie taki deal zaproponowali Arabom udziałowcy firmy Bioelektra Group z Warszawy.
Jak zaskoczyć szejka
Hasło prezentacji Polaków brzmiało „From waste to oasis” (od śmieci do oazy) i przedstawiało autorska polską technologię przerobu i sortowania śmieci. W finale gotowania odpadków w wielkim samowarze, pod ciśnieniem w temperaturze 120 stopni, łatwo oczyszcza się i odzyskuje puszki aluminiowe, plastikowe butelki pet i szkło.
W tej samej technologii resztki jedzenia z pudełek po jogurtach, puszek z sardynkami czy skórki bananów, a nawet papier w śmieciach staje się rozwłóknioną brązową masą, bezzapachową i podobną do leśnej ściółki. To niemal darmowy, bo pochodzący ze śmieci nawóz i podkład, który łatwo użyźni piasek zamieniając go w trawniki godne Wimbledonu. W Bahrajnie i innych krajach Zatoki taki surowiec jest importowany po cenie dochodzącej do 100 dolarów za tonę.
Autorska technologia Polaków zaczyna robić furorę na świecie. W tym samym czasie zainteresowały się nią również władze San Francisco oraz miasto Hamburg. Dlaczego? Idzie w parze z globalnym trendem, aby ze śmieci odzyskiwać jak najwięcej surowców zdatnych do ponownego przetworzenia. Ze szklanej stłuczki butelki można produkować nieskończenie wiele razy. Z butelek Pet i innych plastików produkuje się płatki, z których powstaje poliamidowa nić - podstawa bluz polarowych albo wykładzin dywanowych. Ewentualnie płatki można łatwo przetworzyć na granulat, a z niego ponownie produkować butelki.
Ile się na tym zarabia
Ile i jak można na tym można zarobić? – Z jednej tony śmieci odzyskujemy surowce o wartości około 100 zł. Do niedawna wydawało się, że użyteczną technologią zagospodarowania śmieci jest spalanie. Odpadki organiczne gromadzi się w wydzielających straszny fetor kompostowniach. To marnotrawstwo - mówi Jarosław Drozd, z zarządu Bioelektra Group.
"Odzysk" to jedna część dochodu. Miasta i państwa na całym świecie wprowadzają przepisy gospodarowania śmieciami. Aby zmobilizować firmy i mieszkańców do odzyskiwania surowców wprowadza się opłaty „gate fee” za wstęp śmieci na wysypisko. Bioelektra odbierając śmieci inkasuje opłatę „gate fee” i upraszczając zarabia podwójnie.
Pionierska instalacja Bioelektry pod Iławą przejmuje 40 tys. ton rocznie śmieci z Olsztyna. Miasto Olsztyn płaci za zagospodarowanie tony śmieci 220 zł. Dodając do tego odzysk surowców okazuje się, że z części odpadów 170-tysięcznego miasta można wyciągnąć prawie 13 mln złotych.
Jeszcze ciekawiej interes wygląda za granicą, np. w San Francisco - składuje się ponad połowę odpadów, a za a każdą tonę władze pobierają 150 dolarów. Amerykanie są poważnie zainteresowani polską technologią, bo mają nóż na gardle - za 10 lat chcą ograniczyć składowanie śmieci do zera.
Z kolei w Hamburgu z biegiem lat zamieszkało sporo imigrantów, którzy nie znają pojęcia niemieckiego ordnungu i nie chce im się segregować śmieci. Nawet gotowi są płacić za to wyższe stawki. Problem w tym, że władze miasta mają teraz do zagospodarowania 100 tys. ton śmieciowej pulpy, do której obróbki trzeba zatrudniać armię ludzi. Również podjęli rozmowy z Bioelektrą.
Interesy z szejkami
Ale i tak najlepiej jest w krajach arabskich. Prezes Drozd chwali sobie skład tamtejszych śmieci. - Ludzie sporo piją, mamy więc w śmieciach dużo zyskownych składników: aluminium z puszek, plastiki oraz szkło - mówi. Dodaje, że już po pierwszych prezentacjach książęta i wpływowi urzędnicy najbardziej zainteresowali się uzyskiwaniem z organicznych składników nawozu i użyźniania gleby. Za wizję pól golfowych i zielonych oaz w miejscu dzisiejszych piasków gotowi zapłacić są znacznie więcej niż za likwidowanie śmieciowego problemu.
Udziałowcy Bioelektra mówią, że biznes ma takie wzięcie, że gotowi są spieniężyć swoje inne przedsięwzięcia i zająć się tylko tym jednym.
Drozd to znany nielicznym inwestor giełdowy i udziałowiec spółek handlowych i produkcyjnych. Partneruje mu Paweł Przybylski, przed laty kierowca rajdowy, dwukrotny mistrz Polski ( 1993, 1994). Po zakończeniu kariery sportowej w latach 90’ prowadził hurtownię napojów. Potem inwestował w nieruchomości w Warszawie.
Spieniężyli pomysł naukowców
Skąd patent na „gotowanie śmieci w szybkowarze” jak nazywają swoją technologię?. - Wymyśliła ją grupa polskich naukowców, a my wyłożyliśmy pieniądze na przetworzenie tego w biznes - mówią skromnie biznesmeni.
Można zapytać, czy skoro to taki świetny interes to dlaczego nie rozwija się szybko w Polsce? Sposób postępowania ze śmieciami jest szczegółowo regulowany, a jakże, przez tzw. ustawę śmieciową. A ta do niedawna przewidywała zastosowanie tylko trzech ”technologii”: składowania na wysypiskach, przetwarzania mechaniczno-biologicznego (to co ze śmieci spadnie pod sito jest kompostowane ku utrapieniu okolicznych mieszkańców) i bardziej nowoczesnej - spalania w spalarniach.
Z jednej tony śmieci otrzymujemy surowce warte ok. 100 złotych.
Jarosław Drozd, prezes Bioelektry
Każdego roku w Polsce na składowiskach lądują więc miliardy złotych uwięzione w surowcach naturalnych, zawartych w odpadach. Czy stać nas na taką rozrzutność, przy jednoczesnym ponoszeniu wysokich kosztów składowania?
Jarosław Drozd, prezes Bielektry
Zgłosił się do nas inwestor, który za 49 procent udziałów chciał dokapitalizować nas kwotą 100 mln euro. Odrzuciliśmy ofertę. Tylko w Bahrajnie i Abu Dhabi planujemy budowę instalacji wartych 500 mln euro.