Po pięciu dniach ludzkie ciało zaczyna pachnieć jak popsuty ser. Najpierw do zwłok dobierają się larwy muchówki, później chrząszcze skórniki. Wszystkie przybywają na ciało w ściśle ustalonej kolejności, wabione przez określone substancje wydzielane przez rozkładające się zwłoki. Na podstawie śladów jakie zostawiają, polscy entomolodzy określają datę zgonu - z dokładnością do dwóch godzin.
Na miejscu zbrodni pojawia się lekarz, bierze denata za rękę i eksperckim tonem obwieszcza detektywowi: "Śmierć nastąpiła pomiędzy godziną 13.35 a 14.56". Tak przynajmniej wygląda to na filmach, bo w rzeczywistości jest o wiele trudniejsze.
Czas śmierci może określić lekarz, ale bardzo często robią to entomolodzy, czyli naukowcy zajmujący się badaniem owadów. Dzieje się tak, bo ludzkie ciało po śmierci staje się miejscem żeru dla około siedmiu tzw. fal kolonizacyjnych owadów. Dziennie jedna larwa zjada około 30 gram protein i to właśnie jest przyczyną rozkładu ludzkiego ciała.
Muchówki i chrząszcze
– Generalnie, owe „trupie owady” zasiedlające zwłoki od chwili ich pochowania lub porzucenia, można podzielić na cztery elementarne grupy: nekrofagi (poszukujące w nieboszczyku źródła pożywienia); drapieżcy i pasożyty gatunków nekrofagicznych; wybrane chrząszcze, mrówki, osy oraz wszystkie gatunki przypadkowe, które znalazły się akurat w tym miejscu i czasie w pobliżu zwłok – pisze dr. Włodzimierz Nikitenko na stronie należącej do uczelnii Olsztyńskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Entomologicznego.
Z dokładnością do dwóch godzin
Związki chemiczne, wydzielane po śmierci, przyciągają robaki w określonej kolejności. Najpierw do zwłok dobierają się larwy muchówki, później chrząszcze skórniki. Inne owady przychodzą do ciała po 18 dniach, a jeszcze inne po 35. Entomolodzy dzięki temu potrafią określić datę śmierci z dokładnością do dwóch godzin. To nadzwyczaj ważne dla policjantów prowadzących śledztwo, którzy mogą ustalić na tej podstawie czy podejrzany o dokonanie morderstwa ma alibi.
Entomolodzy podczas prac nad ustaleniem zgonu korzystają z opracowanego kilka lat temu „Katalogu owadów przydatnych do ustalania czasu śmierci w lasach polskich” i swoistej biblii, którą jest podręcznik "Wprowadzenie do entomologii sądowej”.
Polska bez Trupich Farm
I chociaż taki rodzaj pracy bardzo przydaje się policji, to niestety w naszym kraju zajmuje się tym niewiele osób. Zwraca na to uwagę dr Nikitenko w swoim wpisie.
Najbardziej znana "farma trupów" to Anthropological Research Facility Uniwersytetu w Tennessee, na której prowadzone są badania rozkładu zwłok w różnym stopniu zaawansowania.
Na obszarze dwóch hektarów leży 200 ludzkich ciał zakopanych w ziemi, pozostawionych na powierzchni, zanurzonych w wodzie, pozostawionych we wrakach samochodów za szybami, przykrywane papą, deskami, folią itd. To pozwala na zbadanie jak i w jakim czasie rozkłada się ludzkie ciało, biorąc pod uwagę wpływ wywierany na nie przez takie czynniki zewnętrzne jak temperatura, rodzaj gleby, wilgotność powietrza.
Kolejka oczekujących
Ojcem założycielem farmy jest wieloletni konsultant policyjny antropolog dr William M. Bassa, będący wówczas jednocześnie pracownikiem uczelni. – Nie wiedziałem np. nic o robakach żerujących na ciele i pomyślałem, że jeśli będę rozmawiać z policją, jak długo ktoś nie żyje, lepiej wiedzieć coś o tym. Więc jesienią 1971 roku poszedłem do dziekana i powiedziałem, że potrzebowałbym ziemi, na której mogę poukładać zwłoki. To były początki Body Farm – mówił w jednym z wywiadów dr. Bass.
Kim są „pacjenci” farmy trupów? W większość z nich to osoby, które przed śmiercią zapisała swoje ciała na cele naukowe. Istnieje nawet specjalna lista kolejkowa, ludzi którzy czekają na złożenie swojego ciała na miejscu. Do tej pory to prawie 350 osób. O tym jak funkcjonuje farma w Knoxville można dowiedzieć się w szczegółach z książki „Trupia Farma. Sekrety legendarnego laboratorium sądowego, gdzie zmarli opowiadają swoje historie” napisanej przez dr. Bassa.
Napisz do autora: dariusz.rembelski@innpoland.pl
Reklama.
Dr Włodzimierz Nikitenko
W Polsce występuje jak dotąd znikoma ilość biegłych do orzecznictwa tego typu spraw. Nie mówiąc już chociażby o dość powszechnych w państwach zachodnich specjalistycznych ośrodkach w postaci chociażby tzw. farm śmierci (ang. boody farms), o których u nas jedynie tylko słyszymy, a dzięki którym polskie badania i doświadczenia na tej płaszczyźnie, mogłyby znacznie posunąć się do przodu i przywrócić polskim uczonym zasłużone miejsce wśród innych specjalistów europejskich na arenie międzynarodowego zaistnienia.