Nowoczesne samoloty, które miały zastąpić wysłużone Su–22, niewidzialne maszyny szturmowe, pola walki Pirania i Kobra czy czołg Goryl. Wszystkie tworzone były na deskach naszych inżynierów w krajowych zakładach zbrojeniowych. Żaden nie wszedł do produkcji. Pozostały makiety schowane gdzieś w przepastnych magazynach lub projekty zamknięte w szafach pancernych, które pokrywa patyna kurzu.
Polityczny przełom który nastąpił na początku lat 90, uruchomił wyobraźnie polskich projektantów, producentów, którzy rzecz jasna zaczęli swoje prace z podszeptów wojskowych. Nie liczono się wówczas z realiami finansowymi a producenci byli przekonani, że wszystko co powstanie w ich zakładach zostanie kupione przez armię. Wojskowi z kolei mieli wielkie apetyty na nowe czołgi, samoloty i okręty, które produkowane byłyby w Polsce i zastąpiły sprzęt pochodzący z byłego ZSRR, który przestał być Wielkim Bratem.
Polski Goryl
Na tej fali powstał pomysł na Goryla. Prace nad projektem miały kosztować wówczas 360 milionów dolarów. Maszyna była projektowana w klasycznym układzie z przedziałem kierowania z przodu, bojowym w środku. Wieża z miejscami dowódcy z prawej strony oraz działonowego z lewej. Czołg miał być napędzany silnikiem Rolls Royce. Uzbrojony w armatę 120 lub 125 mm i dwa karabiny maszynowe w tym jeden automatyczny, montowany na zewnątrz wieży i przeznaczony głównie do obrony przeciwlotniczej. System prowadzenia ognia miał pochodzić od francuskiego producenta Sagem. Goryl miał powstawać w OBRUM.
Na tym samym podwoziu na którym miał zostać zamontowana wieża czołgu, planowano uruchomić produkcję wozów wsparcie. Kolejno miały z fabryk wyjeżdżać zestawy rakietowe, przeciwlotnicze a nawet maszyny do budowy mostów.
Skorpion makieta
W tym samym czasie lotnicy pozazdrościli wojskom lądowym czołgu i zażyczyli sobie nowego samolotu. Tak w zakładach lotniczych PZL Warszawa – Okęcie, rozpoczęto prace nad Skorpionem. Miał początkowo osiągać prędkość 640 km/h, a jego istotną zaletą była bardzo niska prędkość minimalna - zakładano, że utrzyma się w powietrzu przy 100 kilometrach na godzinę. Z dnia na dzień jednak założenia i ambicje rosły tak samo jak plany samolotu.
W końcu zamiast prostej maszyny, która rzeczywiście mogłaby wejść do produkcji, zaproponowano nowoczesne rozwiązanie którym polskie firmy nie były w stanie sprostać. Dotyczy to między innymi sterowania elektronicznego, czy gigantycznego udźwigu uzbrojenia jak na tego typu samolot. Maszyna miała zabierać na pokład cztery tony różnego rodzaju uzbrojenia.
Efekt był taki, że samolot nigdy nie oderwał się z pasa startowego. Powstała za to maszyna, która do dzisiaj zapewne spoczywa gdzieś w hangarze pokryta kilogramami kurzu. Ale projekt gonił projekt. I tak kolejno konstruktorzy inżynierowie łamali sobie głowy nad nad kolejnymi samolotami, wymyślając krwiożercze nazwy typu: Pirania czy Kobra.
Grot–2
Ale warto wspomnieć, że tego typu pomysły i projekty nie są i nie były domeną tylko i wyłącznie lat 90. Jeszcze w zeszłym roku trwały prace nad samolotem piątej generacji Grot–2 nad którymi pracowali fachowcy z Politechniki Warszawskiej, Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych i Wojskowej Akademii Technicznej. Maszyna miała powstać jako szkolno – bojowym w innym wariancie zakładano, że zastąpi on Su–22 które miały odejść na zasłużona emeryturę w zeszłym roku. Ostatecznie do szkoły w Dęblinie trafiły włoskie M-346 Master a Su – 22 ma przedłużone i będzie harcować na polskim niebie nawet jeszcze przez dziesięć lat. Grot – 2 zostanie tam gdzie był. W projekcie.