Elektroodpady, jeśli są nieprawidłowo zbierane i potem przetwarzane, mogą poważnie szkodzić środowisku. Obecnie rynek, który zajmuje się zbieraniem i przetwarzaniem odpadów, działa jednak... dość samowolnie. Jego struktura powoduje, że klient – którym tak naprawdę jest społeczeństwo – w żaden sposób nie może kontrolować jakości pracy organizacji, które zbierają i przetwarzają śmieci.
Każde państwo sobie
Ze względu na zagrożenia, jakie niosą ze sobą elektrośmieci – m.in. dostawanie się do środowiska rtęci, freonu czy azbestu – rynek ten jest mocno regulowany przez Unię Europejską już od 2003 roku. Państwa wciąż jednak mogą w dowolny sposób wprowadzać unijne regulacje w życie – istotne jest bowiem, by na koniec wypełniać stawiany przez nie cel.
W tym roku na przykład Polska musi zebrać 4 kg takich odpadów na osobę, na skalę ogólnopolską są to więc ogromne liczby. Ale i produkujemy elektrośmieci całkiem sporo – ok. 200 mln ton, z czego większość to lodówki, zmywarki, kuchnie, piekarniki i pralki.
Z pozoru realizacja tego celu wydaje się być prosta, ale dzięki niedookreślonym przepisom rynek, który ma się tym zajmować, ma niespotykaną formę. Wygląda tak jak na poniższym wykresie, przy czym trzeba zaznaczyć, że „wprowadzający” w tym przypadku to po prostu producenci sprzętu. To oni są odpowiedzialni za zbiórkę i przetwarzanie elektroodpadów – taki obowiązek nakłada na nich ustawa.
Organizacje (Od)zysku
Najważniejsze w całej układance są organizacje odzysku – to ich rolą jest „zarządzanie procesem zbierania i przetwarzania” elektroodpadów. Mogą je tworzyć sami producenci, którzy posiadają specjalne środki przeznaczone do zajmowania się zużytym sprzętem - są bowiem do tego zobowiązani przez prawo. Śmieci przekazują organizacjom odzysku, a te powinny starać się jak najefektywniej – z punktu widzenia środowiska – wykorzystać te środki.
Ze względu jednak na niedookreślone prawo, organizacje odzysku mogą tworzyć też inni, niekoniecznie producenci – a więc nie posiadający zobowiązania prawnego do zbierania elektrosprzętu – i... zarabiać na swojej działalności. W efekcie dochodzi do patologii polegającej na cięciu jakości odzysku czy wręcz wystawianiu fałszywych świadectw przetworzenia, tylko po to, by osiągnąć większe zyski. Potwierdzają to statystyki: wraz z rosnącą masą zebranego sprzętu, powinna rosnąć wartość rynku, tymczasem jest odwrotnie. Masa rośnie, wartość spada. To znaczy, że nie przetwarzamy tyle, ile moglibyśmy, a jedynie na papierze wyrabiamy unijną normę.
Jeśli dodać do tego, że organizacje odzysku mogą być kapitałowo powiązane m.in. z zakładami przetwarzania i recyklerami, wychodzi sytuacja, w której łatwo o tuszowanie finansowych nadużyć czy wręcz oszustw – na co zresztą zwracało w swoim raporcie uwagę PwC.
Zrobić z obowiązku biznes
Ze względu na opisaną wyżej strukturę, w branży tej dochodzi do wielu nadużyć. Tak naprawdę nie wiadomo, czy organizacje odzysku robią tyle, ile deklarują i nie da się tego sprawdzić.
Według PwC aż 40 proc. oficjalnie przetworzonych elektroodpadów pochodzi wyłącznie z fałszywych dokumentów i nie zostało rzeczywiście przetworzonych. Państwo może, według szacunków firmy doradczej, tracić na tym 7 mln złotych rocznie.
Polska na tym procederze ponosi jednak jeszcze inny, zupełnie niewymierny koszt: zatruwanie środowiska. Jeśli elektrośmieci nie są odpowiednio przetwarzane, szkodliwe substancje z nich, taki jak freon czy rtęć, trafiają prosto w ekosystem, w którym żyjemy. Trudno nawet jest oszacować, jakie mogą wiązać się z tym straty.
Nad procesami tymi nikt nie ma kontroli, bo Generalny Inspektorat Ochrony Środowiska nawet gdyby chciał przeprowadzić kontrolę, to musi ją zapowiedzieć. A i tak na koniec nie ma jak sprawdzić, czy akurat z danego zakładu wyszło tyle plastiku i metali, ile określono na fakturach.
Klient, czyli my, traci
Jeśli wziąć pod uwagę, że cały ten proces istnieje tylko po to, by nie zatruwać środowiska, dochodzimy do wniosku, że klient – czyli społeczeństwo, dla którego cały ten „rynek” w ogóle powstał – może na nim nie zyskiwać, a tracić. Teraz jednak pojawiła się szansa na zmianę tej sytuacji – Polska musi wdrożyć unijną dyrektywę dotyczącą ZSEE, bo inaczej zapłaci kary sięgające nawet 466 mln złotych.
Rząd już się tym zajął i od 1 czerwca mają wejść w życie nowe przepisy regulujące ten rynek, w tej chwili odpowiednia ustawa znajduje się w Sejmie. Wszystko jednak wskazuje na to, że nowe prawo nie zmieni „rynku” na korzyść obywateli, a jedynie wypełni minimum unijnych wymogów – papierologicznych. Ale o tym w kolejnym odcinku.