Mała przyciemniona sala. Na ławkach i krzesłach ustawionych w rzędy siedzi grupa osób w wieku od 25 do 50 lat. Jeden z nich staje przed wszystkimi i zaczyna swój monolog. – Cześć, jestem Kamil. Jestem tu po raz pierwszy – mówi. To jednak nie spotkanie Anonimowych Alkoholików, a spotkania z przedsiębiorcami, którym nie wyszło, bo popełnili głupie błędy. – Moim pierwszym „fuckupem” było to, że nie podpisałem umowy z dostawcą oprogramowania – kontynuuje chłopak na scenie.
Stand-up dla przedsiębiorców
Zgromadzeni startupowicze, z piwem w ręku, wysłuchują przemówienia i co chwilę wybuchają głośnym śmiechem. Bo inaczej nie da się chyba zareagować, gdy na pytanie „czego nauczyła cię twoja porażka”, słyszysz: „Teraz nie boję się sięgać po pieniądze od inwestora”. Wystąpienia, jak to w najlepszej sztuce rozrywkowej, mają bawić i uczyć. Zamysłem jest, by o swoich porażkach opowiadać z przymrużeniem oka, niczym stand-upowy komik opowiadający anegdoty.
Oprócz żartów, każda opowieść jest wypełniona poradami. W myśl zasady: „uczyć się na błędach”. Tyle że widownia zamiast na własnych, może uczyć się na błędach cudzych. A po wystąpieniu można też zadać występującemu kilka niewygodnych pytań i wyciągnąć jeszcze więcej. Jeśli nie nauki, to przynajmniej śmiechu.
Towar eksportowy z Meksyku
Tak wyglądają właśnie spotkania FuckUp Nights, które narodziły się w 2012 roku w Mexico City, gdzie grupa znajomych przedsiębiorców w ciągu wieczora zakrapianego mezcalem stwierdziła, że dość już nasłuchali się opowieści o cudownych sukcesach cudownych startupów. Postanowili spotkać się w jednym barze, pozapraszać tam znajomych i opowiedzieć im o swoich przedsiębiorczych porażkach. Dwa tygodnie później postanowili większą grupę znajomych i oddać głos innym „fuckupowiczom”.
Opowiadanie o swoich porażkach i błędach okazało się wyzwalającym doświadczeniem. Odpowiedzialni za pierwszy FuckUp Night postanowili organizować je cyklicznie, co miesiąc. Pomysł szybko spodobał się za granicami kraju, a do Meksyku zaczęły spływać prośby o możliwość organizowania spotkań pod tą nazwą w innych miastach na całym świecie. W kwietniu 2015 roku FuckUp Nights dotarły już do 100 miast. W Polsce pierwsze spotkaniu organizowane są od kilku miesięcy. W Warszawie odbyło się już czwarte spotkanie. W maju pierwsze odbędą się w Łodzi i Poznaniu. Każdy mówca ma na swoje wystąpienie 7 minut i może użyć 10 slajdów. Potem przychodzi czas na sesję pytań i odpowiedzi.
Upada podobno 90 procent wszystkich startupów. Nie powinno zatem dziwić, że osób, które mogą pochwalić się swoimi błędami, są na całym świecie tysiące. Organizatorzy mówią, że bywalcy FuckUp Nights dzielą się na trzy grupy osób: tych, którzy już ponieśli porażkę; tych, którzy dopiero ją poniosą; i na tych, którzy kłamią.
Będzie lepiej. Musi
Czwarte spotkanie FuckUp Nights dawało jednak pewien niedosyt jeśli chodzi o wystąpienia przedsiębiorców. Żaden z nich nie przygotował swojego wystąpienia tak, by odpowiednio bawiło widownię. Tak jakby porażki były na tyle świeże, by nikt nie mógł odpowiednio się do nich zdystansować. Każdy mógł jednak opowiedzieć o lekcjach, które wyciągnął ze swojej przegranej, chociaż i te bywały... niecodzienne.
– W mojej firmie nauczyłem się, że żaden z programistów nie pracował przez 100 procent czasu spędzonego w biurze. Dlatego w moim nowym przedsiębiorstwie nie zatrudniam nikogo, tylko zlecam pracę tej samej grupie programistów, którzy robią ją... w godzinach swojej pracy w innej firmie. Nigdy nie zatrudniłbym nikogo na umowę o pracę – mówił jeden z mówców, który chwalił się, że napisał książkę o biznesie. Można mieć tylko nadzieję, że niewielu posłucha jego rad.
Komediową część spotkania ratował za to Bartosz Górczyński, ekspert z branży IT, który przez ostatnie 20 lat ratował i tworzył „fuckupy” w całej Polsce. Jego prezentacja rozkładała na czynniki pierwsze tworzenie porażki. A na prawie każdym slajdzie pojawiało się hasło: „zwal winę na dostawcę”. Po spotkaniu można było posłuchać wystąpienia zespołu Romuald Brudke, który w refrenie jednej z piosenek – o inwestorach, jak twierdził zespół – śpiewali „daj mi hajs”.