4 kg elektroodpadów na osobę musimy zebrać w tym roku w Polsce, by spełnić unijną normę. Teoretycznie nam się to udaje, praktycznie – niekoniecznie. Według szacunków ekspertów bowiem aż 40 proc. oficjalnie przetworzonych elektroodpadów pochodzi wyłącznie z fałszywych dokumentów i nie zostało rzeczywiście przetworzonych. Na takim procederze cierpi środowisko, a w efekcie – całe społeczeństwo. I nic nie zapowiada zmiany tej sytuacji.
O tym jak wygląda nietypowy "rynek" zbierania i przetwarzania ZSEE – jak nazywa się elektroodpady – pisaliśmy tutaj. Podstawową patologią rynku jest fakt, że część tzw. organizacji odzysku, mających jak najefektywniej z punktu widzenia środowiska zarządzać procesem zbierania i przetwarzania – uczyniła ze swojej działalności biznes. Dość powiedzieć, że w latach 2006-2013 organizacje odzysku wypłaciły w formie dywidend 70,3 mln PLN, z czego w latach 2009-2013 46,1 mln PLN.
Dla jednych obowiązek, dla innych biznes
Tymczasem cały "rynek" ZSEE powstał jako unijny obowiązek, nałożony na producentów sprzętu – nazywanych wprowadzającymi. Są oni zobowiązani do zebrania i przetworzenia odpowiedniej masy elektrośmieci – od 2011 roku jest to co najmniej 35 proc. masy wprowadzonych urządzeń, ok. 4 kg per capita. Jeśli wprowadzający nie wyrobi tej normy, ponosi tzw. opłatę produktową, nawet do 1,8 zł za każdy brakujący kilogram. Polska produkuje ok. 200 mln ton elektroodpadów rocznie.
Producentom sprzętu zależy na efektywności, wszak poświęcają na to dodatkowe środki finansowe, którymi zarządzają potem tworzone przez nich organizacje odzysku.
Rzecz w tym, że takie organizacje mogą powstawać również nie z inicjatywy producentów, a wówczas obowiązek ochrony środowiska zamienia się wyłącznie w chęć osiągania zysków, a nie na wydatkowaniu tych środków na ochronę środowiska. Staje się to dla nich czystym zyskiem. W takich przypadkach organizacje odzysku zamiast finansować przetwarzanie ze środków producentów, wyprowadzają je w formie zysku. Jeśli dodać do tego, że organizacje te mogą być kapitałowo powiązane np. z zakładami przetwarzania, wychodzi patologiczna, z punktu widzenia ochrony środowiska, sytuacja.
W swoim raporcie na ten temat PwC wskazywało, że na rynku tym dochodzi do wystawiania m.in. fałszywych poświadczeń przetwarzania śmieci. Dowodzi tego fakt, że wraz z rosnącą masą zebranego sprzętu, powinna rosnąć wartość rynku, a jest odwrotnie. Masa rośnie, wartość spada – co oznacza, że nie przetwarzamy tyle, ile moglibyśmy. Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową w swoich szacunkach z 2012 roku wskazywał nawet, że szara strefa – czyli proceder raportowania wielkości zebranego ZSEE tylko "na papierze" – może sięgać 50 proc.
Poważny eko-problem
Pomijając straty finansowe, które PwC szacuje na ok. 7 milionów złotych rocznie, Polska ponosi na tym procederze inny koszt, trudny do wyliczenia. Jeśli bowiem sprzęt nie jest zbierany i przetwarzany w odpowiedni sposób, najprawdopodobniej zatruwa środowisko.
W urządzeniach AGD znajdują się takie związki jak: rtęć, azbest, freon, chrom, nikiel, brom czy ołów. Wszystkie szkodzą ludziom.
Ta pierwsza substancja może powodować m.in. zaburzenia wzroku i mowy czy nawet wywołać w organizmie zmiany nowotworowe. Z kolei np. azbest, używany ze względu na świetne właściwości izolacyjne, powoduje liczne, groźne choroby – nawet raka płuc. To właśnie drogi oddechowe najbardziej cierpią w kontakcie z azbestem. O przedostawaniu się freonu do atmosfery nie wspominając, tak samo jak ołowiu w ziemi.
Nie ma kontroli
Skalę zagrożeń trudno jednak byłoby oszacować, bo nie istnieją mechanizmy kontroli nad zbieraniem i przetwarzaniem ZSEE. Teoretycznie organizacje odzysku muszą raportować swoje wyniki do Generalnego Inspektoratu Ochrony Środowiska, ale GIOŚ nie ma już możliwości weryfikacji tych danych, na co wskazywało uwagę w swoim raporcie PwC. Inspektorat może za to przeprowadzić kontrolę w danym zakłądzie, ale... musi ją zapowiedzieć co najmniej tydzień wcześniej.
Teraz, razem z unijną dyrektywą, takie metody kontroli jakości zbierania i przetwarzania śmieci, mogłyby się pojawić. Takie patologie są bowiem charakterystyczne nie tylko dla polskiego rynku. Nowe przepisy to szansa na zmianę istniejącej sytuacji i tylko od woli ustawodawcy zależy, czy ulegnie ona w Polsce zmianie czy też przez kolejne lata nasze państwo będzie tolerowało istniejące patologie.
Nowe normy, nowe prawo
Od 2016 roku państwa będą musiały przetwarzać 45 proc. sprzętu, zaś od 2019 roku co najmniej 65 proc. Polska wynegocjowała tutaj obniżenie stawek – będziemy musieli zebrać co najmnie 40 proc. Wprowadzonego sprzętu, co daje ok. 5,8 kg na głowę. Normę 65 proc. (ok. 11 kg per capita) mamy zaś wyrobić do 2021 roku.
W naszym kraju już powstaje odpowiednia ustawa, która ma wdrażać unijną dyrektywę – w tej chwili jest już w Sejmie. Projekt skierowany do parlamentu, mimo powszechnej wiedzy na temat nieprawidłowości, nie wprowadza jednak mechanizmów, które by te nieprawidłowości eliminowały.
Jak sygnalizowali już eksperci, przedstawiona propozycja ustawy wcale nie musi nam pomóc, a wręcz może zaszkodzić – jeśli znowu będzie chodzić tylko o wyrabianie normy na papierze, bez ustanowienia odpowiednich mechanizmów kontroli jakości zbierania i przetwarzania.
Jakość się (nie)zmieni
Takie propozycje padają ze strony części uczestników rynku, którzy chcieliby większej przejrzystości w prowadzeniu tego rodzaju działalności. Większa transparentność znacznie utrudni oszustwa w postaci fałszywych poświadczeń o przetworzeniu.
Głównym postulatem jest w tym przypadku zmiana modelu działalności organizacji odzysku na non-profit – wówczas będzie się liczyć wyłącznie efektywność ekologiczna. Jednocześnie miałoby zostać zakazane tworzenie powiązanych kapitałowo konglomeratów na rynku (łączenia organizacji odzysku i zakładu przetwarzania w rękach tych samych właścicieli), które jak pokazuje praktyka , służą wyprowadzaniu środków przeznaczanych przez producentów na ochronę środowiska do kieszeni prywatnych osób.
Ta sama grupa postuluje m.in. wprowadzenie monitoringu on-line, który miałby rozwiązać problem np. jakości przetwarzania. Elementy te nie zostały jednak jeszcze uwzględnione przez polityków w projekcie ustawy i wygląda na to, że dalej liczyć się będzie tylko wyrobienie normy na papierze. Nowe przepisy mają wejść w życie już od 1 stycznia 2016 r.