Japońska firma Lotte, właściciel zakładów E.Wedel, zapowiedziała inwestycje, które mają uczynić z warszawskiej fabryki czekolady jedną z najnowocześniejszych w branży. Wedel by się uśmiał, bo już sto lat temu robił najlepszą czekoladę w Europie. I swoimi myślami o biznesie wyprzedzał świat o dziesiątki lat.
– Nie mogę podać dokładnych kwot, ale na inwestycje przeznaczymy dziesiątki milionów złotych. Zaczniemy już w tym roku powiększeniem naszej fabryki, która znajduje się na warszawskiej Pradze. Kolejnym etapem inwestycji Wedla będzie uruchomienie produkcji nowych słodyczy, które uzupełnią asortyment kilkudziesięciu wyrobów czekoladowych oferowanych przez firmę – deklaruje Maciej Herman, dyrektor sprzedaży i marketingu Lotte Wedel.
Pomysł, że japoński właściciel Wedla będzie uczył Europejczyków jak się zarabia na czekoladzie, jest co najmniej dziwny. Wystarczy sięgnąć do historii firmy, a okaże się, że Jan Wedel i jego menedżerowie bili na głowę patenty współczesnej korporacji. Dzięki temu, że zachowały się akta firmy E.Wedel, wiemy mniej więcej jak przedwojenny właściciel nią zarządzał.
Jakość musi mieć cenę
Jan Wedel całą nadwyżkę z obrotu lokował w unowocześnianie firmy. Nigdy nie obniżał cen kosztem jakości produktów. Jego czekoladki były na ogół droższe niż fabryk konkurencyjnych. Do tego nigdy nie korzystał z obcego kapitału – pisze historyk Andrzej Wróblewski.
Biznesmen sam spotykał się z konstruktorami maszyn i urządzeń namawiając ich do opracowywania patentów dla siebie. Wrażenie w fabryce Wedla robiła przede wszystkim pierwsza w pełni automatyczna linia do produkcji herbatników. Prasy do wyciskania masła kakaowego i mieszadła do mas były najnowocześniejsze jak na tamte czasy.
To jednak nic przy zmodernizowanym biurze, gdzie zainstalowano coś w rodzaju prekursora e-maila – pocztę pneumatyczną. Specjalne rury przesyłały w obu kierunkach dokumenty w tubach, łącząc biura oraz księgowość z magazynami i działem wysyłki towaru. Dzięki temu nikt z pracowników nie tracił czasu na bieganie z kwitami po zakładzie. W latach '90-tych taka forma komunikacji była obecna w zasadzie przy kasie każdego hipermarketu. To pokazuje, jak Wedel wyprzedzał myślą świat biznesu.
Kinder niespodzianka? To też już było
Na końcu najważniejszy był jednak produkt. Wedel chciał sprzedawać go zachowując sobie jak najwyższą marżę. Dlatego zamiast uzależniać się od sklepów – tworzył własne, „autoryzowane” sklepy. Było to bardzo podobne do współczesnych działań firmy Apple, która reselerom i wyłącznym dystrybutorom udziela bardzo małych rabatów. Wedel stworzył też coś na wzór franczyzy – zazwyczaj ktoś na emeryturze inwestował swój kapitalik w sklep czy kawiarnię ze słodyczami Wedla. To było lepsze niż ZUS.
Świetnie czuł marketing i reklamę. Wydawał duże pieniądze i zatrudniał najlepszych artystów do zaprojektowania nowych pudełek czekoladek i opakowań innych słodyczy. Jako pierwszy wprowadził w naszym handlu elementy kolekcjonerskie do produktów: karty i figurki, jakie znamy dziś z Kinder Niespodzianki.
Patriota
Wedel znał też znaczenie patriotyzmu gospodarczego. Kiedy postanowił wymienić flotę pojazdów z zaprzęgów konnych na samochody, w zagranicznej firmie zamówił jedynie ramy, podwozia i silniki – a karoserię i zabudowę produkowano na miejscu. W kolejnych latach zamawiał produkowanego w Polsce Fiata.
Szerokim gestem sponsorował też wydarzenia, w których o Polakach i polskich markach mogło być głośno na świecie.
Firma dostarczała cukier i czekoladę na wyprawę w góry Kaukazu, a w 1939 roku na wyprawę na Nanda Devi East – mającą być początkiem podboju Himalajów. Reklamą firmy stał się list pilota Stanisława Karpińskiego, który wsławił się brawurowym rajdem lotniczym z Polski przez Afrykę do Azji. "Cukry i czekolady Wedla były mi w locie jedynym i świetnym środkiem odżywczym".
Pracodawca of the year
Teoretycznie E.Wedel była firmą rodzinną, ale prezes Jan nie urwał się z choinki. Zanim Emil Wedel oddał synowi fabrykę w zarządzanie, potomek handlowca musiał przepracować kilka ładnych lat również na stanowiskach niższego szczebla. I to pomimo posiadania zagranicznych dyplomów uczelni i doktoratu z chemii. Dlatego później Jan Wedel znał wartość pracy i ludzi, których zatrudniał. Wspomina o tym Maria Barbasiewicz w książce pt. "Ludzie interesu przedwojennej Warszawy".
Społeczny wizjoner
Zanim komuś przyśnił się termin CSR, czyli Społeczna Odpowiedzialność Biznesu, Wedel już instynktownie wiedział, że pracownikom trzeba zaoferować coś więcej niż tylko ciężką pracę. Dziś okrzyknięto by go firmą przyjazną matce, pracodawcą roku w Polsce i wręczono 5 innych statuetek „odpowiedzialnego biznesu”.
W fabryce działały żłobek, przedszkole, gabinet lekarski i stomatologicznych. Firma fundowała roczne nagrody, sponsorowała chór, teatr, orkiestrę dęta, a nawet damską drużynę kolarską. Najlepszym pracownikom udzielał pożyczek na budowę domu lub kupno mieszkania. Dziś nie jest już tak słodko.
Nacjonalizacja i prywatyzacja
Były też epizody pokazujące Jana Wedla jako bezwzględnego kapitalistę. Pod koniec lat 20., gdy do Polski zawitał kryzys, zwolnił z pracy związkowców namawiających do strajku. Zarazem obiecał, że nie będzie innych zwolnień. Wypłacał tylko trochę mniej dniówek, bo czas pracy zredukowano do pięciu dni w tygodniu. Potem Wedel skorzystał na zbudowanym zaufaniu, bo tuż po wojnie to pracownicy bronili fabryki przed szabrownikami.
Choć ze swoim majątkiem Jan Wedel mógł przeczekać wojnę w dowolnym miejscu na świecie, pozostał w okupowanej Warszawie. Wciąż zatrudniał, chroniąc warszawiaków przed wywózką na roboty. Już w listopadzie 1944 roku na Pradze wyprodukowano pierwszą partię karmelowych cukierków wedlowskich. Niektóre budynki fabryki uległy uszkodzeniu podczas wojny. Wedel miał plan ich odbudowania. Jedną ze swoich ocalałych kamienic zastawił pod kredyt na odbudowę. Nie dokończył dzieła, bo w 1948 roku zakład znacjonalizowano. Przedsiębiorca został wyrzucony z biura przez przedstawicieli rady robotniczej. Fabrykę czekolady przekazano Zjednoczeniu Przemysłu Cukierniczego.
W 1991 roku pomimo protestów spadkobierców Jana Wedla (zmarł w 1960 roku) fabrykę sprywatyzowano i trafiła na giełdę, a później w ręce koncernu PepsiCo. Ten rozsprzedał kilka marek pomiędzy kolejnych nabywców. Kiedy w 2010 roku kolejny właściciel, koncern Kraft Foods zmuszony był sprzedać zakłady E.Wedel, eksperci wyceniali ich wartość pomiędzy 800 mln, a miliardem złotych. Właścicielem do dziś jest japońska Grupa Lotte, której menedżerowie głowią się jak zarabiać na czekoladzie.
Kordian Tarasiewicz, przedwojenny przedsiębiorca mając 103 lata wspominał Jana Wedla
Wzorowało się na nim wielu przedsiębiorców. Standard uprzejmej obsługi w sklepach to był jego standard. Lubił rozmach i miał głowę do nowości. Uruchomił pierwsze automaty ze słodyczami w Warszawie. Otworzył biuro i sklep w Paryżu, gdzie latał własną awionetką. Jego RWD był jednym z pierwszych prywatnych samolotów w Polsce