Chociaż polska zbrojeniówka produkuje wiele innowacyjnych rzeczy, nie potrafimy ich sprzedawać. A ponieważ rodzime produkty nie są w stanie przebić się na rynek, zamiast tego kupujemy technologie zagranicznych koncernów - jak Patriot czy śmigłowce Airbusa.
Polska zbrojeniówka od lat znajduje się w kryzysie. Nie pomagają konsolidacje, zmiany kadrowe, roszady i zmiany na kierowniczych stanowiskach. Nie jesteśmy w stanie ze swoimi produktami konkurować z innymi państwami byłego bloku sowieckiego, nie mówiąc już o światowych gigantach. Nie tylko produkujemy drogo i nie potrafimy sprzedawać poprzez zorganizowaną sieć pośredników, ale wciąż nie ma wizji, jak przemysł zbrojeniowy powinien wyglądać. Tylko kto za to odpowiada?
Bez planu z dnia na dzień
Bez konkretnego planu, takiego który nie będzie się zmieniać z roku na rok, miesiąca na miesiąc, żadna fabryka zbrojeniowa nie jest w stanie stanąć na nogi. A tym bardziej zainwestować w kosztowne i ryzykowne prace badawczo-rozwojowe, a następnie rozpocząć produkcję i sprzedawać ją za granicę.
– Nikt nie kupi nowego polskiego czołgu, działa, czy systemów optoelektronicznych, dopóki nie będą one na wyposażeniu naszego wojska. To podstawowa zasada w handlu bronią. Sprzedaje się towar sprawdzony we własnym kraju, tak żeby można przyszłemu kontrahentowi przedstawić jego zalety – mówi Andrzej Walentek, wojskowy specjalista i nasz bloger.
Kupować swoje, sprzedawać dalej
Tymczasem polski MON dokonywał w ostatnich czasach raczej odwrotnych decyzji - czyli kupował sprzęty za granicą.
Od lat wiadomo, że firmy zbrojeniowe zarabiają najwięcej na kontraktach małych i średnich. To kwestia odpowiedniej prowizji. Nie jesteśmy w stanie zaoferować potencjalnym odbiorcom najnowszych technologii. Jest ich tyle co na lekarstwo, chociaż zakłady produkujące optoelektronikę czy systemy radarowe mają się czym pochwalić. Nadal jednak, jeśli wziąć pod uwagę całą zbrojeniówkę, nie jest to światowa liga. Jeśli nie mamy nowych technologii, to tym samym wykluczamy kraje mające najwięcej gotówki z potencjalnego grona odbiorców.
Ci którzy mają duże pieniądze, nie liczą się specjalnie z kosztami, ale żądają w zamian najnowszych rozwiązań. Odbiorcami naszych firm mogą zaś być w tej chwili jedynie ci, którzy chcą kupić dużo i tanio. Dobrym przykładem jest tu kontrakt Radomskiej Fabryki Broni na sprzedaż karabinków Beryl do Nigerii.
Zamknięte koło, budżet i prace badawczo – rozwojowe
Tymczasem firmom zbrojeniowym brakuje nie tylko jasnego programu dotyczącego kierunków rozwoju, ale również politycznego wsparcia, niezależnie od tego jaka ekipa zasiada za sterami rządów. Podobnie ma się sprawa z wojskowymi.
Kupujemy na zachodzie nowoczesne technologie, zapominając o własnych fabrykach i miejscach pracy. Samoloty F-16, rakiety JASSM, system rakietowy „Patriot” – wszystko to kupiliśmy u Amerykanów. – O wyborze zestawów Patriot dla systemu obrony powietrznej, zdecydowały względy techniczne, przemysłowe, wojskowe i polityczne – nie ukrywał wiceminister obrony narodowej Czesław Mroczek. To dobrze, że robimy to w ramach politycznych sojuszy, ale jednocześnie uzależniamy się pod względem technicznym. Nie, nie mamy korzyści które przekładałyby się z tego tytułu na programy gospodarcze. Dotychczasowy program offsetowy to fikcja.
Uzależnieni od innych
Co więcej, w przypadku programu Wisła - czyli tarczy antyrakietowej - producent z USA zawsze będzie mógł powiedzieć, że nie udostępni nam technologii, bo nie zgodziły się na to władze. O tym, że jest to możliwe, mówi w rozmowie z INNPoland Sławomir Kułakowski, prezes Polskiej Izby na Rzecz Obronności Kraju. Dodaje też, że po prostu, brakuje strategii dla branży zbrojeniowej.
Droga do nikąd
Wojsko bardzo często, jak to miało miejsce w przypadku zakupu rakiet JASSM, tłumaczy swoje zakupy potrzebą chwili i napięta sytuacją na Ukrainie. Trzeba jednak pamiętać, że kupowanie nawet najnowocześniejszych technologii bez ich polonizacji jest drogą donikąd.
Już za kilka lat, nawet gdybyśmy mieli je produkować we własnych zakładach, będą przestarzałe, a to oznacza, że nie będzie szans na ich eksport. Rzecz jasna, nie zawsze. Przykładem niech będzie fiński „Rosomak”, którego zakup licencji okazał się strzałem w dziesiątkę. Jego polonizacja, która sięga 80 procent, to doskonały przykład tego, jak powinna działać zbrojeniówka. Tylko tyle, że nadal nie potrafimy go sprzedać.
Złe przykłady
Zdecydowanie przeważa tendencja odwrotna. Zbrojeniówka nie daje sobie rady z wyzwaniami jakie przed nią stoją. Nad „Krabem” przemysł pracuje od blisko 20 lat. Ostatecznie zdecydowano się kupić od koreańskiego „Samsunga” za 320 mln dolarów podwozie, na którym osadzona będzie polska wieża. – To kolejny przykład na to, że po prostu nie potrafimy sami robić niektórych rozwiązań technicznych – mówi Andrzej Walentek.
Kilka lat temu generał Waldemar Skrzypczak zorganizował na terenie Cytadeli Warszawskiej pokaz polskich wojskowych bubli. Pistolet Wist, który na 32 strzały zacinał się nawet 28 razy. Kabura, do której da się włożyć pistolet, ale nie da się go wyjąć. Do tego maskujące mundury świecące w nocy w noktowizorze czy sprzęt GPS zasilany na prąd 220 V, który miał być wykorzystywany w górach Afganistanu. Wszystko to pochodziło od krajowych producentów i było kupione przez MON. Na szczęście to przeszłość.
Strategia jest konieczna, aby firmy mogły nie tylko realizować już istniejące programy, ale także myśleć o nowych. Na razie wyprowadzamy pieniądze na zakupy za granicą, nie myśląc o tym, żeby polskie firmy zbrojeniowe, produkowały i zasilały budżet z czego przecież większość z nich finansuje prace badawczo rozwojowe. To zamknięte koło. My wspieramy swoimi pieniędzmi polityczne sojusze, nic ponadto.