Edyta Kotowicz pracowała w największych, międzynarodowych agencjach reklamowych jako copywriter przez 6 lat. Za swoje prace otrzymała wiele prestiżowych nagród, między innymi Cannes Lions, Clio NY czy Golden Drum International. W zeszłym roku wraz ze swoim partnerem, art directorem, postanowiła rzucić pracę w korporacji. Niedawno ruszyli ze swoim serwisem charytatywnego crowdfundingu.
Dużo crowdfundingowych kampanii charytatywnych straszy zdjęciami. Wiele osób nie przepada za takim szantażem emocjonalnym. Nie mówię koniecznie, że to jest złe, ale chodzi w nich często o to, by jak najszybciej skruszyć serca odbiorców. Inaczej nie dostaniesz pieniędzy. Jeśli ktoś ma tylko chore ucho, to nie wydaje się to tak dramatyczne. Trzeba jednak pamiętać, że dla tego dziecka to chore ucho jest właśnie codziennym dramatem.
Według Kotowicz, crowdfunding stracił swoje społecznościowe wartości. – W Stanach powstaje coraz więcej firm, które profesjonalnie zajmują się przygotowaniem kampanii crowdfundingowych. Ponieważ na Kickstarterze najłatwiejsze jest zbieranie funduszy oparte na prezentach, wcale nie jest tak, że królują tam wielkie liczby bardzo niskich wpłat. Ludzie przelewają większe kwoty, by otrzymać lepsze rzeczy. Powstają też firmy, które zajmują się produkcją lub rozsyłaniem właśnie tych nagród – komentuje Kotowicz.
Pierwsza zbiórka na Jillion pomagała Oli Cieślak w sfinansowaniu jej spektaklu teatralnego „Tit Anik”. – Sama wystawiłam na aukcji przygotowany przeze mnie lunch – opowiada Kotowicz. – Opisałam z czego dokładnie będzie się składał. Ktoś wylicytował go za aż 120 złotych. Moi znajomi dowiedzieli się w ten sposób, że ktoś potrzebuje pomocy i sami coś zaoferowali. Nagle okazuje się, że nawet dżem można sprzedać za 80 złotych, jeśli pieniądze zostaną przekazane na szczytny cel – dodaje.
Mam nadzieję, że z czasem ludzie zaczną korzystać z Jillion jak z normalnego sklepu. Będą mogli za jednym razem kupić coś dla siebie i mieć świadomość, że pomagają w ten sposób innym.
Napisz do autora: adam.turek@innpoland.pl