
Na blogu jednego z najbardziej znanych w Polsce mistrzów kuchni molekularnej Jeana Bosa, można przeczytać jak jeden z kucharzy Sang – Hoon Degeimbre, opisuje swoją walkę o zachowanie koloru przez roślinę, podczas jej kulinarnej obróbki.
„Podczas pracy z warzywami to chlorofil zawsze stwarza problemy (nie dotyczy to czerwonych/pomarańczowych karotenów oraz czerwonych/niebieskich/fioletowych antocyjanów). Spowodowane jest to utratą centralnych jonów magnezu. Najłatwiejszą metodą zapobiegania temu jest zwiększenie pH. Możemy to zrobić przy pomocy sody oczyszczonej (wodorowęglan sodu) zawartej np. w proszku do pieczenia, ale według Bruno daje to okropny smak (od siebie mogę dodać, że również z łatwością możemy popsuć teksturę). Bardziej zaawansowaną metodą zachowania jasnego, zielonego koloru będzie dodanie kilku innych alkalizujących/buforujących środków takich jak trifosforan sodu (polifosforan sodu) lub heksametafosforan sodu”.
Za twórców kuchni molekularnej zwykło się uznawać dwie postaci: węgierskiego fizyka Nicholasa Kurtię i francuskiego chemika Herve’a Thisa. W latach 80. XX wieku badali oni m.in. wzajemne oddziaływanie związków chemicznych zawartych w różnych produktach i to oni ukuli termin „gastronomia molekularna”, który szybko wyszedł poza ściany laboratorium i został podchwycony przez kucharzy poszukujących innowacyjnych, modernistycznych rozwiązań w kuchni. A poszukiwali oni esencjonalnych smaków, intensywnych kolorów, nietypowych struktur.
W tej kuchni nie przygotujesz potraw na zaś. Wszystko musi być robione na bieżąco, a to wymaga większej liczby osób do obsługi gości. Dodatkowo część dań potrzebuje dłuższej obróbki i/lub specjalistycznego sprzętu , a także precyzji. Np. dania przygotowywane metodą sous-vide (red. gotowanie potraw zamkniętych próżniowo w folii w temperaturze około 60 stopni), smażenie na wodzie, wędzenie na zimno, etc.
Najsłynniejsze z restauracji na świecie oferujące jedzenie w odsłonie „modern”, to już wspomniana hiszpańska El Bulli, angielska The Fat Duck Hestona Blumenthala czy francuska Restauracja Pierre Gagnaire. W Polsce najbardziej znane to bydgoska Dolce Vita Jean'a Bosa, „Flamingo” Łukasza Konika w Kudowie-Zdroju oraz „Atelier Amaro” Wojciecha Modesta Amaro.
W końcu też, choć ciekawie jest przeżyć zaskoczenie w spotkaniu z ptasim mleczkiem o smaku łososia, to już jedzenie takich niespodzianek na co dzień niekoniecznie może sprawiać frajdę. Przykładem na to może być działanie podjęte w Nowym Jorku 30 czerwca, gdzie ekolodzy wyszli na ulicę z akcją mającą zwrócić uwagę ludzi na zanieczyszczenie powietrza. W ramach akcji rozdawano przechodniom bezy o smaku smogu.
Napisz do autorki: izabela.marczak@innpoland.pl