Wczoraj ogłoszono wielki sukces: zniesienie roamingu na terenie Unii Europejskiej od czerwca 2017 r. Komisja Europejska pochwaliła się też, że udało się obronić tak zwaną neutralność internetu, dzięki której telekomy nie mogą ingerować w internet. Eksperci są jednak sceptyczni wobec nowych przepisów i wskazują na to, że dokument, który ma być wielkim zwycięstwem jest niejasny, dwuznaczny i jest zrzeczeniem się odpowiedzialności.
Parlament za wolnością, a Rada?
Ponad rok temu doszło do "historycznego głosowania" w Parlamencie Europejskim, podczas którego przegłosowano zniesienie roamingu i zagwarantowanie neutralnego internetu - czyli takiego, w którym operator nie będzie miał prawa do zbyt dużej ingerencji w przesyłane informacje i dostępność usług.
Niestety, z czasem okazało się, że co innego Parlament Europejski, a co innego Rada UE. Ta nie była ani skłonna do szybkiego zniesienia roamingu, ani do zagwarantowania neutralności sieci. W czasie prac nad przepisami właściwie usunięto wszystkie zapisy, które gwarantowały równy dostęp do internetu i brak dyskryminacji.
W pewnym momencie komisarz Oettinger stwierdził właściwie wprost, że Rada zgodzi się na zniesienie roamingu, tylko pod warunkiem na to, że PE zgodzi się z wszystkimi otwartymi kwestiami - jakimi były wówczas przepisy określające neutralność sieci. Dokładniej o tym jak wyglądał ten proces pisaliśmy tutaj.
Przełomowy moment
W poranek 30 czerwca łotewska prezydencja z dumą ogłosiła, że osiągnięto porozumienie z przedstawicielami Parlamentu Europejskiego. Roaming zostanie ostatecznie zniesiony w czerwcu 2017 r., a "otwarty internet", bo takiego określenia używa się w Brukseli, został ochroniony. Faktycznie na pierwszy rzut oka wszystko wygląda dobrze.
Dostawcy internetu mają jednakowo traktować każdy ruch w sieci, chociaż mają mieć prawo do wykorzystywania "racjonalnych środków zarządzania ruchem". Blokowanie lub ograniczanie ruchu ma być możliwe tylko w określonych okolicznościach jak działania przeciw przeciążeniu sieci czy ochrona przed cyberatakiem. Operatorzy będą mogli porozumiewać się w zakresie usług, które wymagają szczególnej jakości dla odbiorców, ale nie kosztem ogólnego dostępu do internetu i jego jakości.
Za dużo niewiadomych
Jednak organizacje, które bronią praw konsumentów ostrzegają, że przepisy, które z taką dumą ogłoszono, są niejasne i wygląda na to, że jest to celowe działanie. Teoretycznie w ciągu najbliższych tygodni negocjatorzy będą pracować nad notami objaśniającymi, które mogą wyklarować sytuację, ale niezależni obserwatorzy nie wiążą z tym wielkich nadziei.
Jednym z istotniejszych zagadnień jest kwestia rozróżnienia "usług specjalistycznych" i publicznego internetu. Wystarczy, że definicja tych usług będzie odpowiednio szeroka i już powstanie zagrożenie dla neutralności sieci i będziemy mieć do czynienia z dyktatem telekomów. Zdaniem EDRi już teraz definicja ta jest zbyt szeroka.
Kluczowe punkty, które wzbudzają niepokój EDRi:
Rozróżnienie pomiędzy „usługami specjalistycznymi” i publicznym internetem. Usługi „szybkiego ruchu” będą mogły zyskać ten status tylko w „koniecznych” sytuacjach. Jednakże w obecnej wersji projektu pojęcie „konieczny” jest zdefiniowane tak szeroko, że wszystko co nie ma statusu „ogólnego priorytetu” ruchu może, co do zasady, może się pod nią załapać.
Zakres/cel rozporządzenia jest zdefiniowany w sposób, który nie obejmuje w pełni kluczowej kwestii „usług specjalistycznych”.
Regulacja nie dąży także do zdefiniowania czym jest „zobowiązanie prawne” uprawniające do zablokowania lub filtrowania treści. Definicja jest tak źle sformułowana, że może obejmować działania, które nie mają statusu zobowiązań prawnych. „W obecnej wersji regulacji zawarte jest zdanie liczące 90 słów, które nie ma żadnego znaczenia” – zauważa EDRi.
Pomimo tego, że projekt wyjaśnia, że „usługi specjalne” są możliwe tylko w sytuacji kiedy nie mają negatywnego wpływu na świadczenie usług dostępu do internetu, ich dostępności i jakości. Jednocześnie w innym miejscu nakłada się obowiązek na dostawców internetu, by dostarczyli szczegółowych informacji na temat wpływu na usługi dostępu do internetu dla użytkownika. „Co jest w końcu porozumieniem, że mogą czy nie mogą mieć wpływ?” – pyta EDRi.
Obywatele przegrali z interesem korporacji
La Quadrature du Net, jedna z organizacji, która obserwowała cały proces legislacyjny, zauważa, że tekst porozumienia, które osiągnięto jest rozczarowujący i przynosi ze sobą bardzo małe gwarancje dla użytkowników.
Zniknęła definicja neutralności sieci, pomimo tego, że tekst zaczyna się od przypomnienia o konieczności istnienia otwartego i pozbawionego dyskryminacji dostępu do internetu i równym do niego dostępie.
– Podobnie przepisy dotyczące specjalistycznych usług są bardzo nieostre i niejednoznaczne. Mogą być wykorzystywane przez operatorów usług internetowych do obejścia neutralności sieci, co w efekcie zaszkodzi konsumentom i ich wolności wyboru, a także konkurencyjności i innowacyjności – czytamy w oświadczeniu grupy LQDN.
La Quadrature zwraca uwagę na fakt, że te niejasne przepisy mogą zostać użyte do rozmontowania rosnącego oligopolu internetu, w taki sposób, że tylko duże podmioty jak telekomy i amerykańskie korporacje na nich skorzystają.
Jaki jest sens zgadzania się na prawo, które czyni sytuację prawną mniej jasną niż była wcześniej? Teraz mamy tekst, który może oznaczać niemal wszystko. Nie potrzebujemy więcej niepewności
Joe McNamee, dyrektor EDRi
Umowa została osiągnięta po trzech miesiącach „negocjacji” pomiędzy Radą Unii Europejskiej, czyli ministrami krajów członkowskich i Parlamentu Europejskiego. Na każdym etapie Rada po prostu odmawiała zaangażowania się w dialog. Następnie, chcąc zdążyć przed terminem, jaki wyznaczył koniec łotewskiej prezydencji w Radzie UE, ten chaotyczny, poniżej wszelkich standardów, tekst został tymczasowo uzgodniony.
Oświadczenie grupy LQDN
Po miesiącach kampanii i uczestnictwa obywateli w tej skomplikowanej kwestii, La Quadrature du Net żałuje, że efekt prac trójstronnych jest tak słaby i niejasny tekst, podczas gdy wersja powstała w Parlamencie Europejskim w kwietniu 2014 rok był zbalansowana i precyzyjna. Szalony lobbing przeprowadzony przez operatorów telekomunikacyjnych po raz kolejny wygrał z interesem publicznym w kwestii ochrony neutralności sieci. Decydenci zarówno w rządach krajowych, Komisji UE jak i w Parlamencie Europejskim wspólnie odpowiadają za ten smutny efekt. W czasach, w których Unia Europejska przygotowuje strategię cyfrową, to porozumienie pokazuje niestety, że nie są one w stanie słuchać głosu obywateli i oprzeć się korporacjom, które chciałyby stać się nadzorcami internetu