Velocicaptor, polski pomysł na śledzenie postępów w treningu, może przynieść spore zmiany na scenie wspinaczkowej, ale nie tylko. Już na wczesnym etapie rozwoju firma była o krok od podpisania dokumentów dotyczących inwestycji. – Zrezygnowaliśmy, mimo że pieniądze było bardzo rozsądne za taką część udziałów. Zrozumieliśmy, że to nie jest moment, w którym odpowiednio spożytkujemy te fundusze. Wiązało się to również m.in. ze stworzeniem konkretnego biznesplanu, a chcemy jednak szybko weryfikować nasz pomysł i na bieżąco wprowadzać w nim zmiany – tłumaczy Krzysztof Wróbel, współzałożyciel startupu.
Mierzenie sierpowych
– Wszystko zaczęło się przeszło rok temu. Wraz z Olgą zaczęliśmy budować prototyp oprogramowania bokserskiego do rozpoznawania ciosów – mówi Krzysztof Wróbel, współzałożyciel i prezes VelociCaptora. Ze swoim software'em byli na konferencjach w Berlinie i Londynie. – Spotkaliśmy się z pozytywnym odzewem – wspomina. Wtedy z pomocą dostępnych wearables (m.in. SensorTag’u od Texas Instruments) zbierali dane, które można byłoby w przyszłości interpretować, by poprawić technikę.
Firma stworzyła nawet własne prototypy opasek z akcelerometrami do celów badawczych. – Zaczęliśmy dopiero zagłębiać się w świat startupów i biznesu. Zrozumieliśmy na czym polega znalezienie „product market fit”, czyli czegoś, z czego ludzie naprawdę chcieliby korzystać i za co chcieliby zapłacić – mówi rozmówca. Krzysztof Wróbel i Olga Jakubowska doszli do wniosku, że boks to nie do końca miejsce, w którym mogliby się odnaleźć ze swoim produktem.
Zespół postanowił zmienić trochę plan działania. – Postanowiliśmy zbudować dobry portal do trenowania, w którym będzie można trzymać swoje plany treningowe i otrzymywać odpowiedzi na temat samych planów – mówi Krzysztof. Z czasem pojawiałyby się tam również dane z czujników, które dotyczyłyby np. liczby powtórzeń danego ćwiczenia i techniki wykonywania ćwiczenia.
Gotowanie oceanu
Z takim produktem pokazali się w lutym w warszawskim OpenReaktorze. Paul Bragiel, amerykański przedsiębiorca i inwestor powiedział wtedy: – Widziałem już tyle podobnych startupów. Słucham podobnej prezentacji przynajmniej raz w tygodniu – i radził, by skupili się na unikalnej kampanii marketingowej.
– W San Francisco nazywamy to, co staracie się zrobić „gotowaniem oceanu”. To bardzo trudne, by zagotować ocean. Jednak jeśli zaczniecie od gotowania małego garnka, a potem będziecie dodawać do tego kolejne garnki, w końcu będziecie mieli cały ocean gotującej się wody – dodawał Bragiel.
Takie zaczynanie od małego garnka nazywa się po angielsku strategią „thin edge of the wedge” co można by przetłumaczyć na polski jako strategia „wierzchołka góry lodowej”. Zaczyna się od jednego, sprecyzowanego rozwiązania, a potem dopiero rozszerza się je na inne grupy docelowe lub dodaje dodatkowe funkcje. Tak postanowił zrobić też zespół VelociCaptor, który skupił się na... wspinaczce.
Od szczegółu do ogółu
Chociaż zarówno Krzysztof, jak i Olga wspinają się od kilku lat, inspiracją do zmiany była ich wspinająca się koleżanka. – Zrozumieliśmy, że wspinaczka nie jest zagospodarowana na tym polu – mówi Krzysztof Wróbel. – Może liczby nie są w tej kwestii tak imponujące, bo np. w Stanach wspinaczy jest tylko kilka milionów, ale nie mają oni do tej pory żadnego dobrego rozwiązania treningowego – dodaje.
Poprawianie chwytu
Na czerwcowych eliminacjach do Pirate Summit zespół VelociCaptor przedstawił już zupełnie inny niż na początku produkt, czyli platformę dla wspinaczy Grip It.
Mogą tam trzymać swoje plany treningowe, ale również szukać ścianek, innych wspinaczy czy nawet fizjoterapeutów. Możliwe, że z czasem również pojawią się tam konkretne dane zbierane przez czujniki, które przysłużą się nie tylko wspinaczom, ale również wspomnianym już fizjoterapeutom czy trenerom. – Trener będzie mógł nawet zdalnie poprowadzić zajęcia swojej sekcji wspinaczkowej – mówi Krzysiek.
Sama platforma ruszyć ma pilotażowo na początku sierpnia. Natomiast tworzona obecnie wersja śledzenia treningu będzie na początku wykorzystywać kamerę Kinect do analizy ruchu i postawy ciała. – Odpowiednia pozycja ciała i poprawne balansowanie środkiem ciężkości jest kluczem do efektywnego wspinania. Mając jeden fizyczny czujnik na nadgarstku jesteśmy bardzo ograniczeni. Zaczęliśmy szukać rozwiązania, dzięki któremu moglibyśmy śledzić całe ciało. Zrobienie tego technologicznie to bardzo duża inwestycja. Podczas jednej z konferencji udało nam się jednak nawiązać kontakt z jedną z firm, które pracują nad takim rozwiązaniem. Możliwe, że zostaniemy ich software'owymi partnerami – zapowiada Krzysztof.
Rozmawialiśmy z osobami, które mogłyby zostać naszymi potencjalnymi klientami. Były to początkowo osoby trenujące fitness i szukające rozwiązań do treningu siłowego. Zrozumieliśmy jednak, że podobnych rozwiązań jest jednak już wiele, a i problemy są zupełnie inne. Ludziom trenującym fitness wcale nie jest potrzebna np. technologia mierzenia kątów. Tutaj spotykamy się raczej z problemami dotyczącymi organizowania treningów i motywacji.