Co jakiś czas w mediach możemy usłyszeć albo przeczytać, że młody polski animator zdobył ważną nagrodę na międzynarodowym festiwalu. Wystarczy wspomnieć znanego na całym świecie Tomasza Bagińskiego i Platige Image, ale oprócz nich jest wielu innych. Dlaczego więc w kinach tak rzadko pojawiają się polskie pełnometrażowe polskie filmy animowane?
Jak PRL wycinał polskich tworców
Po przemianach ustrojowych w Polsce TVP porzuciła zamawianie animacji od polskich producentów na rzecz gotowego produktu sprowadzanego zza granicy. Już do tego nie wróciła, chociaż co roku ma około 300 milionów złotych na inwestycje w serialowe opery mydlane. Tymczasem wszystkie studia funkcjonowały dzięki takim zamówieniom. Z resztą najpopularniejsze seryjne animacje na świecie też w większości są zamawiane przez stacje telewizyjne. Załamanie się tego elementu w Polsce spowodowało przerwanie tradycji polskiej animacji, która odradza się dopiero w ostatnich latach.
– Mówiąc o polskiej animacji, musimy zawsze pamiętać o kontekście dziejowym. Po "wstrząsie" jakim był przełom '89, a następnie najcięższej dekadzie lat 90-tych, rodzime produkcje krótkometrażowe powróciły do gry. Mam tu na myśli obecność i nagrody na międzynarodowych festiwalach. Rzeczywisty powrót to tak naprawdę ostatnia dekada, jeśli nawet nie ostatnie 5 lat. Za krótką animacją autorską poszły serie, które obecnie przeżywają swój "mały renesans" – tłumaczy Piotr Kardas, DyrektorO!PLA Ogólnopolskiego Festiwalu Polskiej Animacji.
Kardas jest zdania, że produkcje pełnometrażowe będą kolejnym etapem. Wskazuje, że obecnie jest w Polsce kilka firm, które starają się doprowadzić do wyprodukowania pełnometrażowych filmów. Są na różnym etapie, niedługo na jesieni polską premierę będzie miał film dla całej rodziny „Złote Krople” wyprodukowany przez Virtual Magic & ATM Group S.A. w reżyserii Daniela Zduńczyka i Marcina Męczkowskiego. Film ten już zdążył zdobyć prestiżowe nagrody na festiwalach w Indiach i USA i ma duże szanse na sprzedaż na wielu rynkach światowych.
Swoją produkcję ma w przygotowaniu także znane studio Platige Image, które pracuje nad filmem „Jeszcze dzień życia” na podstawie jednej z książek Ryszarda Kapuścińskiego z wypraw do Angolii.
65 minut filmu zostanie wykonane jako stylizowana animacja, a pozostała część jako zdjęcia dokumentalne. Zakończenie prac planowane jest na wiosnę 2016, trwają już łącznie 4 lata. Można więc powiedzieć, że jest on produkowany w ekspresowym tempie.
Szkoły animacji dają radę
Warto też zwrócić uwagę, że polskie kierunki studiów uczące animacji zaliczane są do ścisłej czołówki światowej, jeśli chodzi o jakość.
W ostatnich dniach niezależny "Animation Magazine", jeden z bardziej prestiżowych periodyków poświęconych tej tematyce, z okazji wydania 250. numeru opublikował listę 25 studiów animacji, które ich zdaniem w najbliższym czasie na nowo zdefiniują świat animacji i efektów specjalnych, i których pracy warto się przyglądać. Wśród nich, jako jedyne z Polski, znalazło się warszawskie studio Human Ark. Pracują oni teraz nas swoją produkcją pełnometrażową „Diplodocus”, który jakością nie odbiega od globalnych produkcji i ma szansę na dystrybucję na całym świecie.
Na etapie preprodukcji, bądź już realizacji, są także m.in. takie produkcje jak „Myszy Strajkują” (Grupa Smacznego), „Bik & Bak” (Fumi Studio), , „Fenek” (Animoon).
Wielcy już tu są
Nie możemy też zapominać, że Polska już przyciąga wielkich producentów animacji. Hugh Walchman - zdobywca Oscara w 2008 r. za animacje „Piotruś i Wilk” - od kilku lat produkuje w swoim studio Breakthru Films w Gdańsku wielką produkcję pełnometrażową pt. „Loving Vincent”.
Będzie to pierwsza na świecie historia życia i śmierci Vincenta van Gogha, jednego z najsłynniejszych malarzy wszech czasów, opowiedziana przez bohaterów jego obrazów oraz symbole pojawiające się na płótnach artysty. Pierwszy film animowany klatka po klatce namalowany techniką malarstwa olejnego. Film już teraz cieszy się wielkim zainteresowaniem na świecie i przyciąga uwagę. Na największym na świecie spotkaniu branżowym w Annecy we Francji, polska produkcja była wielkim wydarzeniem i przyciągała rzesze zwiedzających na rodzime stoisko.
Gdzie ten Pixar?
Skoro jest tak dobrze, to czemu jeszcze nie tworzymy globalnych hitów animacji? Jak wskazuje Kardas, przywoływanie takich gigantów jak Pixar, powstałego w 1979 r., nie ma najmniejszego sensu, gdyż powstało ono i rozwijało się w zupełnie innych warunkach ekonomiczno-politycznych.
– W USA, Indiach, Japonii, Europie Zachodniej była ciągłość, która u nas została przerwana przemianami roku 1989. Podobna sytuacja jest w innych krajach byłego bloku socjalistycznego, np. w Czechach, czy na Węgrzech, przy czym Polska jest tu w czołówce – tłumaczy Kardas.
Problemem jest finansowanie
Powyższy śródtytuł trąci banałem, ale tak w dużym skrócie można podsumować powody, dla których tak mało jest rodzimych produkcji. Niestety, na ten banalny wniosek składa się kilka czynników, których nie rozwiązałoby nawet dostarczenie góry gotówki.
Jak tłumaczy nam Grzegorz Wacławek, prezes Stowarzyszenia Producentów Polskiej Animacji (SPPA) i założyciel oraz producent studia Animoon, pierwsze na co trzeba zwrócić uwagę, to fakt, że w całej Europie filmy produkuje się średnio od 6 do 8 lat. Taki czas produkcji jest nie tylko w Polsce, ale także we Francji, Anglii, Niemiec i Skandynawii.
W tym czasie studio europejskie nie zarabia, chyba, że wykonuje jakieś pomniejsze zewnętrzne zlecenia.
Jeśli ktoś zastanawia się "czemu tak długo", to warto pamiętać, że film animowany wymaga nie tylko stworzenia scenariusza, tak samo jak aktorski, ale do tego jego twórcy muszą opracować cały świat, w którym będą występować bohaterzy filmu. Dosłownie: od konceptu postaci, rzeczywistości, w której się odgrywa historia, poprzez tzw. storyboardy, czyli plansze z rozrysowanymi scenami, skomplikowane, ruchome szkice do filmu - tzw. Animatiki - aż do samej animacji.
Warto zauważyć, że takiego odpowiednika Pixara nie ma nie tylko w Polsce, ale także w Europie. Powodem jest m.in. system finansowania. Na całym naszym kontynencie produkcja odbywa się w oparciu o środki pozyskane z około publicznych finansowań. Są to różne instytucje, jak publiczne telewizje czy organizacje typu Kreatywna Europa, Euroimages czy nasz polski PISF - Polski Instytut Sztuki Filmowej. Średni koszt pełnometrażowej animacji dla Europy to około 5 mln euro (20 mln zł).
W takiej sytuacji nasi producenci muszą szukać środków za granicą. Każdy z europejskich krajów ma instytucje podobne do naszego PISF.
Żeby jednak pozyskać finansowanie we Francji czy Skandynawii, polska firma musi w danym kraju mieć partnera – koproducenta. Znalezienie go często nie jest rzeczą łatwą, wymaga czasu i obecności chociażby na zagranicznych festiwalach, a takie wyjazdy wiążą się z kosztami. Żeby zrealizować film na zasadzie koprodukcji, to potrzebnych jest minimum 2 partnerów, bo mało prawdopodobne jest, że z jednego źródła finansowania pozyska się tak duży kapitał.
Tu jednak pojawia się kolejny problem. Przepisy są takie, że większość środków zagranicznych musi zostać wydana za granicą – w kraju, który przekazuje dotację. To powoduje, że koszty całego przedsięwzięcia rosną.
Efektem takiej międzynarodowej współpracy są np. "Droga na drugą stronę” czy „Czarodziejska Góra”, bądź będące w fazie realizacji "Człowiek, który znał 75 języków” czy wspomniany już „Jeszcze dzień życia” (5 koproducentów).
A co z prywatnymi inwestorami?
Oczywiście, ktoś może zapytać czemu firmy producenckie nie pozyskują pieniędzy od prywatnych inwestorów? Przecież nawet wspomniany Pixar miał wsparcie od Steve'a Jobs'a.
Podaje on przykład z własnego życia zawodowego. Kiedy szukali inwesotrów do produkcji dla dzieci "Agi Bagi" w produkcji Badi Badi, serialu animowanego dla najmłodszych o walorach edukacyjnych, który sprzedano już do 40 krajów na świecie, to pomimo przedstawiania konkretnego biznesplanu zainteresowanie było wręcz żadne.
Większą uwagą biznesu cieszą się rzeczy trwałe, bo w razie ewentualnego niepowodzenia można odzyskać chociaż część środków sprzedając zakład produkcyjny, czy wcześniej zakupione grunty pod inwestycje.
Jednak uniwersalność treści umożliwiła eksport animacji na rynek światowy. Jeśli chodzi o kinematografię, to właśnie animacja, w szczególności kino familijne, ma większy potencjał eksportowy niż film fabularny. Producenci muszą stworzyć oczywiście uniwersalną historię, zrozumiałą dla widza pod każdym stopniem szerokości geograficznej, co w samo sobie nie jest problemem.
Do tego stworzenie dodatkowej ścieżki dźwiękowej np. w języku francuskim czy angielskim, nie wpływa znacząco na budżet. Prezes SPPA zauważa, że właściwie każdy z projektów, który teraz powstaje w Polsce, ma taki potencjał eksportowy.
Ludzie są utalentowani, ale jest ich za mało
Nasi młodzi animatorzy są utalentowani, ale jak się okazuje jest ich wciąż za mało. Przy produkcjach amerykańskich pracuje często od 600 do 1000 ludzi przez okres kilku lat. Tymczasem u nas w największym studiu, Platige Image, zatrudnionych jest około 200 osób, do tego część zajmuje się także takimi kwestiami jak reklama, nie wszyscy to animatorzy. W USA nad animacją jednej postaci pracuje często kilkanaście osób, u nas ta proporcja jest odwrotna.
Z resztą ci młodzi utalentowani ludzie często po tym jak osiągną w Polsce pewien pułap, chcą się dalej rozwijać i emigrują - a pracę znajdują w największych amerykańskich studiach.
Wacławek zauważa, że nasz rynek jest wciąż mimo wszystko mikroskopijny. Samych firm producenckich jest mało. W Finlandii w stowarzyszeniu działa 42 producentów, w Polsce zaś, kraju znacznie liczebniejszym, jest ich niespełna 20.
Może Polacy mogliby próbować swoich sił w produkcjach animowanych dla dorosłych? Amerykańskie "The Simpsons", "South Park", "Futurama", czy ostatnio "Rick and Morty" cieszą się dużym zainteresowaniem widzów na całym świecie. Problem pojawia się znowu w naszym systemie finansowania. Większość produkcji bazuje na środkach pozyskanych z PISF, a instytutu wprowadził takie ograniczenie, że dofinansowane są głównie serie animowane dla dzieci. W takiej sytuacji producenci nie mają skąd wziąć dużego finansowania na serial. Zwłaszcza, że telewizje, zarówno państwowa jak i prywatne, płaceniem za polskie produkcje nie są zainteresowane.
Opcja podwykonawcy
Prezes SPPA zauważa, że jest jeszcze jedna atrakcyjna możliwość rozwoju. Z czasem jak europejskie studio zostanie zauważone po wyprodukowaniu własnego filmu, przychodzi do nich amerykański gigant i zleca realizację swoich pomysłów. Tak powstał film "Piraci!", który został zlecony przez Sony Pictures Animations producentowi Aardman Animation z Anglii. Budżet filmu wyniósł 55 mln dolarów.
– To też potencjał dla Polski, pokazać, że umiemy stworzyć dobry produkt. Jeśli nasza animacja odniesie międzynarodowy sukces, to do polskich firm zgłoszą się duże studia i tutaj zlecą produkcje swoich dzieł – tłumaczy Wacławek.
Producent jest przekonany, że do takiej sytuacji dojdzie. - Któryś z nas w końcu zrobi taki projekt, który przyciągnie uwagę. Aczkolwiek nie oczekują, że ktoś za nas coś zrobi, sami podwijają rękawy i często inwestują, np. to co zarobią na produkcji reklam. Naszym zdaniem rynek animacji jest takim rynkiem, który może wybuchnąć tak jak rynek gier. Dzięki mozolnej pracy kilku podmiotów, które odnosząc sukces przyciągną zainteresowanie inwestorów. To rynek, który ma duże pole rozwoju – stwierdza producent.
Obecnie SPPA oraz Film Commission Poland przygotowują raport poświęcony polskiemu rynkowi animacji. Będzie to pierwsze takie opracowanie po 1989 r. Powstał niedawno raport europejski, na zlecenie Europejskiego Obserwatorium Audiowizualnego, ale nie ma w nim w zasadzie wzmianki o Polsce. Powód? Brak danych. Raport przygotowywany przez SPPA ma być kompletnym dokumentem diagnozującym stan polskiej animacji oraz potencjał jej rozwoju na świecie.
Nawet największe studia, takie jak Pixar czy Sony Pictures Animation, które mają budżety nieporównywalnie większe niż europejskie studia, a produkują najszybciej w ciągu 4-5 lat.
Taniej niż za 10 mln zł nie jest możliwe wyprodukowanie pełnometrażowego filmu w 3D. W Polsce możemy pozyskać maksymalnie 3 mln zł na produkcję, głównie dzięki PISF, na Telewizję Publiczną niestety nie możemy już liczyć, pomimo wcześniejszych obietnic Prezesa TVP S.A.
Grzegorz Wacławek, prezes zarządu Stowarzyszenie Producentów Polskiej Animacji
Grzegorz Wacławek, prezes SPPA
Każdy z nas próbuje, jednak przez to, że od lat cała produkcja europejska, w przeciwieństwie do amerykańskiej, opiera się finansowaniu innym niż komercyjne powstał dosyć istotny problem. Przez ten mechanizm nie było czasu ani miejsca, by wykształcili się inwestorzy branżowi, zwłaszcza w Polsce. Często przez ten czas nikt się po prostu do nich nie zwracał, nie było okazji by wciągnąć ich w ten biznes i pokazać wszelkie aspekty inwestycji. Efekt jest taki, że biznesmeni wolą lokować swoje środki w czymś trwalszym niż rozrywka.
My jako producenci odczuwamy brak ludzi na rynku. Zrzeszyliśmy się też m.in. po to, by pokazać Ministerstwu Szkolnictwa Wyższego, które odpowiada za kształt kierunków artystycznych, że może lepiej inwestować w szkołach artystycznych w edukację związaną z branżą multimedialną, niż rzesze malarzy czy rzeźbiarzy
Grzegorz Wacławek, prezes SPPA
Grzegorz Wacławek, prezes SPPA
Produkcje, które powstają w Polsce nigdy nie będą na poziomie jakościowym studia takiego jak Pixar, bo nigdy nie będziemy w stanie stworzyć takiego budżetu. Nawet gdybyśmy takie budżety mieli, to nigdy nie stworzymy tak dużego zespołu produkcyjnego. Kilka firm musiałoby się ze sobą łączyć we współpracy, ale jest to dosyć trudny proces.