Opinie na temat patentów są podzielone – z jednej strony pozwalają one chronić własność intelektualną twórców i zabezpieczają przed wykorzystaniem technologii przez konkurencję, z drugiej zaś mogą hamować rozwój i wdrażanie nowych produktów. Ale patent to także sprytne zabezpieczenie się na przyszłość – wiedząc, że konkretny wynalazek prędzej czy później powstanie, firmy wydają setki milionów dolarów chcąc zapewnić sobie prawa do najbardziej niesamowitych technologii. Nawet takich, których wytworzenie będzie możliwe dopiero za kilkadziesiąt lat.
Patent, czyli co?
Ochrona patentowa trwa w USA maksymalnie 20 lat od zatwierdzenia dokumentów w Amerykańskim Urzędzie ds. Patentów i Znaków Handlowych – trzeba za niego uiszczać okresowe opłaty, inaczej przepada. Patent użytkowy, bo o takim właśnie mowa w przypadku większości innowacyjnych projektów, może być udzielony każdemu, kto wynajdzie lub odkryje urządzenie, metodę (process), sposób lub technologię produkcji, skład lub strukturę substancji (composition of matter) lub ich unowocześnienia i usprawnienia.
O ile w 2014 r. z Polski złożono 510 wniosków o patenty do Europejskiego Urządu Patentowego, o tyle w USA każdego roku ta liczba oscyluje w okolicach 400 tysięcy (sic!). Z tego też powodu, zjawisko tak zwanego „trollingu patentowego” jest tam niezwykle powszechne – Apple między 2009 a 2013 rokiem uczestniczyło w 170 sporach sądowych mających rozstrzygnąć, czy firma nie wykorzystała bez odpowiedniego wynagrodzenia cudzej innowacji czy technologii.
Hewlett-Packard w analogicznym okresie brał udział w 137 rozprawach, zaś Samsung w 130, co czyni tę trójkę głównymi ofiarami „patentowych trolli”.
Dlatego coraz mniej dziwi, że firmy próbują zabezpieczać się na przyszłość, patentując wynalazki tak innowacyjne, że praktycznie niemożliwe do realizacji przy wykorzystaniu obecnie znanych materiałów czy technologii. Jedną z przodujących w takim działaniu koncernów jest Boeing, który w ciągu zaledwie ostatnich miesięcy opatentował przynajmniej kilka niemożliwych (póki co?) pomysłów...
Silnik laserowo-termojądrowy
Przed kilkoma dniami koncern otrzymał patent na terenie USA na realizację rewolucyjnego silnika termojądrowego, który w założeniu ma działać tak, jak mityczne perpetuum mobile.
Wygląda to mniej więcej tak, jak na rysunku:
Widoczne na schemacie lasery będą podgrzewać izotopy wodoru – tryt i deuter – do kilku tysięcy stopni. To prowadzić będzie do eksplozji termonuklearnych w ograniczonym obszarze silnika, który uzyska ciąg dzięki uwalnianiu się wodoru i helu z dyszy.
To nie koniec. Wysokoenergetyczne neutrony uwolnione po podgrzaniu przez lasery izotopów będą bombardować ściany tego minireaktora, pokrytego uranem-238. To doprowadzi do wyzwolenia wielkiej ilości energii pod postacią ciepła, co inżynierowie zamierzają wykorzystać jednocześnie do napędzania turbiny oraz samego generatora zasilającego lasery.
Podstawowa reakcja, czyli koncentrowanie laserów na mieszaninie deuteru i trytu, nazywana jest inercyjną syntezą jądrową (czyli syntezą kontrolowaną) i myśl naukowa potrafi ją zagospodarować w bardzo niewielkim stopniu; w bombach termojądrowych (gdzie o kontroli można mówić tylko w bardzo ogólnym sensie) oraz, na niewielką skalę, w specjalnych warunkach laboratoryjnych. Dopiero 2 lata temu udało się w ogóle uzyskać dodatni bilans energetyczny, co pokazuje, że to zaledwie początek długiej drogi.
Tym niemniej – patent jest, więc jeśli tylko komuś w końcu uda się okiełznać tak potężne siły, jak reakcje jądrowe w silnikach, będzie musiał dogadać się z Boeingiem - chyba, że koncern nie przedłuży patentu.
Plazmowe pole siłowe
O tym projekcie zrobiło się głośno zaledwie trzy miesiące przed przyznaniem patentu na silnik termojądrowy (ciekawe, co będzie dalej – przed nami jeszcze dobrych kilka miesięcy 2015 roku!). Pomysł na ochronne pole siłowe rodem z filmów science fiction to wedle wszelkich prognoz rzecz niemożliwa do zrealizowania w najbliższej perspektywie. Tym niemniej, patent został zatwierdzony.
W dokumencie napisano, że chodzi o „metodę i system tłumienia fal uderzeniowych za pomocą łuku elektromagnetycznego”, a więc właśnie osłonę przed tym, co powstaje po eksplozji.
Nie chodzi więc o pole siłowe, które chroniłoby dany obiekt przed fizycznymi obiektami, jak na przykład odłamkami, a raczej o falę uderzeniową powstającą po wybuchu.
Na obrazku dołączonym do wniosku patentowego widać wojskowy pojazd, który wyposażony jest w detektory zdolne błyskawicznie wykryć eksplozję w pobliżu. System, o którym mowa, emitowałby silne impulsy laserowe i podgrzewał powietrze do momentu, aż utworzona zostanie warstwa plazmy – tak powstała osłona miałaby rozproszyć falę uderzeniową.
Póki co, firma nie przedstawiła żadnego działającego prototypu swojego rozwiązania, chwaląc się jedynie patentem.
Niewyczerpywalna bateria
Choć ostatnie 2 lata są niezwykle intensywne, jeśli chodzi o rozwój rynku dronów – wojskowego, lotniczego czy po prostu komercyjnego – głównym mankamentem wszystkich rozwiązań jest długotrwałość baterii. A dokładniej; czas, jaki maszyna może unosić się w powietrzu bez wracania do bazy, by się naładować (lub uzupełnić paliwo).
Przed kilkoma dniami Międzynarodowa Federacja Lotnicza (FAI) uznała rekord długości lotu amerykańskiego drona Orion, który wytrzymał w powietrzu ponad 80 godzin – maszyna trafiła tym samym do Księgi Rekordów Guinessa. To jednak nic w porównaniu do planów Boeinga!
Badacze zatrudnieni przez ten koncern lotniczy na początku czerwca uzyskali patent na autonomiczne urządzenie latające, mające możliwość ładowania energii w powietrzu. Dokument zakłada, że system będzie opierać się na sterowcach czy dronach, które posiadają specjalne „kotwice”. Przelatując nad stacją ładowania przypominajacą słup, urządzenie będzie podłączać się do zasilania, a po kilku minutach ustępować miejsca kolejnej maszynie.
System nie wygląda na skomplikowany, poza jednym drobiazgiem – czasem ładowania baterii. Sęk w tym, że uzupełnienie energii na tyle, by dron mógł unosić się przez kolejne godziny w powietrzu, wymagałoby dziś znacznie większej ilości czasu, niż kilku minut. Ponadto, patent zakłada instalowanie stacji ładujących nie tylko na lądzie, ale także na ruchomych obiektach (np. statkach), co tym trudniej sobie wyobrazić.
Firma nie ma na razie zamiaru deklarować się, czy w ogóle urządzenie wejdzie do produkcji.