Minister gospodarki wzywa na dywanik kierownictwo polskich oddziałów Amazona. Chodzi o warunki pracy, które - jak pokazały kontrole Państwowej Inspekcji Pracy - nie są najlepsze, a pracownicy centrum logistycznego giganta protestują. To o tyle zabawne, że kiedy Amazon wchodził do Polski, nawet Piechociński chwalił inwestycję.
Na dywanik do ministra
Ostatnimi czasy nie ma chyba tygodnia bez publikacji poświęconej Amazonowi i tego w jak złych warunkach pracują tam zatrudnieni Polacy. Po dziesiątkach skarg, które napłynęły od Państwowej Inspekcji Pracy, posypały się kary. Pracownicy skarżyli się m.in. na to, że dochodzi do wielu wypadków, zwłaszcza na nocnych zmianach. Przeprowadzone kontrole spowodowały, że na dzienne światło wyszło jeszcze wiele innych problemów.
Z informacji zgromadzonych przez PIP wynika, że dochodziło do błędów w naliczaniu wypłat zatrudnionym. Pracownicy nie dostawali należnego im pełnego wynagrodzenia, do tego nie wypłacano dodatku za pracę w godzinach nadliczbowych i nieprawidłowo ustalano wysokość pensji należnej na czas choroby lub ciąży zatrudnionych osób.
Efekt medialnej wrzawy dookoła Amazona jest taki, że interweniować postanowiło Ministerstwo Gospodarki. Ilona Antoniszyn-Klik, wiceminister tego resortu, podczas wizyty we Wrocławiu zapowiedziała, że kierownictwo firmy zostanie zaproszone do Warszawy, aby „porozmawiać o jakości pracy”, wszak „zapowiedzi i zapewnienia ze strony Amazona przed otwarciem były inne”.
Pani wiceminister doskonale wie, o czym mówi, bo w październiku zeszłego roku z dumą przecinała wstęgę na uroczystym otwarciu hal logistycznych zlokalizowanych we Wrocławiu.
A miało być tak pięknie
Amazon wystartował w Polsce rok temu. Nie wiedzieć czemu, otworzenie hal logistycznych w Polsce uznawano za przełomowy krok dla polskiej gospodarki. Kiedy w 2013 r. zapadła decyzja o budowie centrów logistycznych akurat w naszym kraju, minister Piechociński nie mógł ukryć swojego szczęścia.
Optymistyczna atmosfera panowała z resztą nie tylko w ministerstwie gospodarki. Ludzie zachwycali się jak na początku lat 90., kiedy po zmianie systemu w Polsce zaczęły inwestować i otwierać swoje zakłady duże zagraniczne koncerny.
Już wówczas Michał Wąsowski w naTemat pisał, że cieszyć należy się umiarkowanie - bo centra logistyczne wielkiej wartości dla gospodarki nie niosą, a Amazon wybrał Polskę tylko dlatego, że są tu tańsi robotnicy niż w Niemczech. Wtedy jednak wszyscy byli zachłyśnięci "wejściem Amazona do Polski", chociaż w jaki sposób miałoby to pomóc gospodarce - nie wiadomo.
Niektórzy oczywiście byli sceptyczni, jak np. prof. Krzysztof Rybiński, który w rozmowie z „Wprost” komentował wtedy:
Amazon nie wprowadził żadnych innowacyjnych rozwiązań. Ba, to nawet nie była fabryka aut, czy jakichkolwiek maszyn, w której pracownicy mogliby nabyć doświadczenia w danej dziedzinie, nawet inżynieryjnego. To były, są i będą, najprostsze miejsca pracy, polegające na najprostszych fizycznych czynnościach. Żadną tajemnicą nie był fakt, że Amazon wybrał Polskę, bo może tu płacić 3 euro za godzinę pracy, podczas gdy w Niemczech musi zaoferować 9,5 euro.
Oczywiście, łamanie praw pracowników przez jakąkolwiek firmę, czy to dużą czy małą, jest naganne i powinno być surowo karane. Tego w żadnej mierze nie sugerujemy. Można by wręcz zaryzykować stwierdzenie, że kontrola jakości pracy w takich firmach jak Amazon powinna być priorytetem dla PIP. Wszak, jeśli wiadomo, że dla jakiejś firmy koszty są priorytetem, to można spodziewać się, że będzie presja, by je bardziej ograniczać. Pracownicy Amazona narzekali na warunki pracy od dawna, chociażby w sąsiednich Niemczech.
Nie tak się umawialiśmy...
Jednak wzywanie na dywanik kierownictwa firmy przez ministra gospodarki? „Panowie, inaczej się umawialiśmy”, powie premier Piechociński? To wydaje się i jest nieco kuriozalne. Jak jednak w rozmowie z INN Poland zauważa prof. Henryk Domański, wybitny polski socjolog, takie działanie ministra ma pewne podstawy.
– Ministerstwo jest elementem władzy wykonawczej rządu, który jest po to by bronić interesów obywateli, a co za tym idzie pracowników. Jeśli minister ma do wyboru bronić, czy nie bronić, to oczywiście broni, zwłaszcza jeśli ma jeszcze za plecami opozycję gotową do krytyki – komentuje socjolog prof. dr hab. Henryk Domański.
Z takim podejściem jednak nie zgadza się ekonomista, ekspert Centrum im. Adama Smitha, Andrzej Sadowski.
Ekonomista zauważa też, że w Polsce ciągle panuje jakaś zaskakująca wiara w to, że jedna zagraniczna marka z jednym przedsięwzięciem odmieni los polskiej gospodarki. Sadowski podkreśla, że tym zajmują się codziennie setki tysięcy małych przedsiębiorców, a nie jedna duża fabryka.
– To jest fałszywe wyobrażenie. Poza tym system, który za wszelką cenę próbuje ściągnąć firmy z zagranicy, przy jednoczesnym niedocenianiu polskich firm, jest przejawem złej polityki. Uprawianej z resztą nie od dziś, czy wczoraj, ale od dosyć dawna – wskazuje Sadowski. Podobnie było np. z Dellem, który w naszym kraju otworzył swoją fabrykę zajmującą się produkcją laptopów. Firma dostała duże dofinansowanie, ponad 50 mln euro, po to by otworzyć tu zakład produkcyjny.
Zastanawiające jest natomiast jak do całej sprawy podejdzie Amazon. Kiedy Komisja Europejska wezwała tego i kilku innych amerykańskich gigantów działających w Europie, m.in. Coca-Colę, Google, McDonalds, do wytłumaczenia się ze swoich praktyk podatkowych, żadna z wezwanych firm się nie stawiła - tłumaczyły się brakiem czasu.
Reklama.
Państwowa Inspekcja Pracy
Analiza dokumentacji wypadkowej ujawniła zdarzenia, które nie zostały uznane za wypadki przy pracy, choć spełniały wszelkie przesłanki (...). Stanowisk wyposażonych w monitory ekranowe, zorganizowanych na halach magazynowych, nie wyposażono w krzesła odpowiednie do tego rodzaju pracy.
Jesteśmy podekscytowani wejściem firmy Amazon do Polski. Otwarcie trzech ogromnych centrów logistycznych i stworzenie tysięcy nowych miejsc pracy jest bez wątpienia kamieniem milowym dla naszego dalszego wzrostu gospodarczego.
prof. Krzysztof Rybiński
Przestańmy onanizować się tym, że Amerykanie zatrudnią u nas kilka tysięcy pakowaczy, ładowaczy i segregatorów za kilkanaście złotych za godzinę. To śmieciowa praca, niewymagająca żadnych kompetencji ani wykształcenia.
Andrzej Sadowski, Centrum im. Adama Smitha
To jest sytuacja rodem z czasów Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Kiedy pierwszy sekretarz partii, czy regionu, wzywał do siebie zarządzających zakładem i mówił „wita rozumita”. Natomiast w kraju praworządnym, jeśli jakaś firma łamie prawo, to od tego są sady, a nie rozmowy z panem ministrem. Chyba, że nie zauważyliśmy zmiany Konstytucji i wprowadzenia dla rządu praw sądowniczych. Nie ma akceptowalnej sytuacji, by coś takiego miało miejsce.