Ciągle słyszymy o tym, że w Polsce bezrobocie jest wysokie. Jednak prawda jest taka, że wskaźniki nie oddają rzeczywistości. Eksperyment przeprowadzony w Nysie pokazał, że wielu ludzi po prostu nie chce pracować, a pieniądze przeznaczane na tzw. aktywizację bezrobotnych są po prostu marnowane.
W Nysie się nie chciało
Oficjalnie zarejestrowanych w urzędach pracy jest 10,8 proc. osób nie mogących znaleźć zatrudnienia. Są oczywiście regiony, gdzie ten wskaźnik jest znacznie większy. Jednym z nich jest Nysa. Jak podaje „Wprost”, w tym 50 tysięcznym mieście bezrobocie należało do najwyższych w województwie opolskim.
Zdecydowano się tam na przymusowe skierowanie osób długotrwale bezrobotnych, czyli takich, które nie mogą znaleźć zatrudnienia co najmniej od 12 miesięcy, do prac przy porządkowaniu miasta. Prawie połowa zaproszonych do projektu odmówiła stawienia się do pracy. Najwyraźniej rok na bezrobociu to za krótko, by docenić spadające z nieba zatrudnienie.
Tygodnik podaje, że według wyliczeń byłego ministra finansów Stanisława Kluzy, gdyby podobny program wprowadzić na terenie całej Polski, to w skali kraju pojawiłyby się oszczędności rzędu 2-3 miliardów złotych rocznie.
Pomagać czy nie?
Czemu trwale bezrobotni nie podejmują pracy? Powodów znajdują sporo: dojazd nie pasuje, praca jest na dwie zmiany albo zarobki zbyt niskie - to jedne z częstszych powodów.
Te wymówki mają jednak jeszcze jakąś logikę. Tymczasem pracownicy urzędów pracy spotykają się z naprawdę kuriozalnymi argumentami. Jedna kobieta, po szkole handlowej, stwierdziła, że do pracy w sklepie mięsnym nie pójdzie, bo niedawno założyła sobie sztuczne paznokcie i by się zniszczyły. Inny przykład to odrzucenie oferty pracy w kwiaciarni przez inną kobietę, bo żal jej jest żywych kwiatów i nie mogłaby wysiedzieć w ich otoczeniu, w smutku, osiem godzin dziennie.
- Coraz częściej kandydaci nie chcą podjąć pracy, bo mają zaległości finansowe. Obawiają się, że spora kwota z wypłaty będzie zabierana im przez komornika. Są to np. zaległości za alimenty – ">mówi Zbigniew Ziółkowski, pośrednik pracy w PUP we Włocławku.
We Włocławku właśnie zdarzały się bardzo absurdalne sytuacje, gdy np. bezrobotni twierdzili, że są alkoholikami i nie są w stanie utrzymać się na żadnym stanowisku pracy, więc nawet nie będą próbować. Często kobiety mówią wprost, że oferty pracy ich nie interesują, bo mąż pracuje za granicą, nieźle zarabia i mają środki na utrzymanie. Ale zasiłek pobierają.
Tacy, którym się nie chce, będą zawsze
Ludzi opisanych powyżej często do pracy nakłonić się nie da. Dr Wojciech Nagel, ekonomista i ekspert BCC podkreśla, że w dojrzałych gospodarkach, a do takiej zalicza polską, występuje bezrobocie frykcyjne. – To bezrobocie, które musi istnieć i zazwyczaj wynosi ok. 5 proc. Są to ludzie bierni zawodowo, którzy nie podejmują pewnego typu prac, bo uważają, że są one poniżej ich godności. Zamiast pracować, wolą korzystać z socjalu – wyjaśnia dr Nagel.
I zaraz dodaje, że bezrobocie frykcyjne to tylko część z z ogółu bezrobotnych: – Do tego kolejne 3 proc. to ludzie, którzy rejestrują się w urzędach pracy tylko po to, by mieć ubezpieczenie zdrowotne. Bez nich bezrobocie plasowałoby się na poziomie 9 proc. – ocenia ekspert z BCC.
– Jeśli odejmiemy te dwie grupy, to zostanie na 4 proc. realnego bezrobocia – dowodzi dr Nagel. Czyli osób, które faktycznie poszukują, ale nie mogą znaleźć pracy.
Co zrobić, by poprawić sytuację?
Co jednak zrobić, by pieniądze przeznaczone na aktywizację bezrobotnych - w tym unijne fundusze - nie przepadały? Zdaniem prof. Henryka Domańskiego najbardziej skutecznym sposobem na walkę z bezrobociem jest nakłanianie ludzi do nauki, uczestnictwa w kursach, tak by dostosowywali swoje umiejętności do warunków pracy w danym mieście, czy nawet w kraju.
Aktywizacja? Jak krew z nosa
Jednak na tym polu też nie jest najlepiej. Raport Najwyższej Izby Kontroli, który analizował efektywność kontraktów socjalnych, czyli pomocy niezaradnym życiowo w powrocie na rynek pracy, był miażdżący.
W latach 2011-2012 ich skuteczność wynosiła tylko 15 proc. W opinii pracowników socjalnych, kontrakt jest narzędziem trudnym, pracochłonnym, odpowiedzialnym i wymaga znacznego zaangażowania z ich strony. Kontrola NIK wykazała, że często jest on realizowany w warunkach niewystarczającego stanu zatrudnienia w tej grupie pracowników oraz ich znacznego obciążenia wykonywaniem zadań niezwiązanych bezpośrednio z pracą socjalną.
Większość skontrolowanych ośrodków pomocy społecznej zapewniła prawidłowe wypełnianie wymogów związanych z realizacją kontraktów. NIK stwierdziła jednak w tym zakresie istotne z punktu widzenia skuteczności błędy. Przede wszystkim jednak niewystarczająco wspierano samą aktywizację - połowę środków przeznaczono na działania o charakterze pasywnym, tj. wypłatę zasiłków (ponad 30 proc.) i szkolenia (ponad 20 proc.).
Na aktywne formy działań (praktyki i staże, prace społecznie użyteczne, roboty publiczne) przeznaczono 12 proc., a na zajęcia wspierające (konsultacje z psychologiem lub terapeutą, grupy samopomocowe, grupy wsparcia) zaledwie 7 proc. środków.
To jest wybór leżący po stronie władz samorządowych – czy zmuszać ludzi na siłę do pracy, czy nie. W tym drugim przypadku nie dając im wsparcia za nie podjęcie zatrudnienia. Żyjemy jednak w państwie demokratycznym i nikogo do pracy zmuszać nie można, ale nie powinno się też oczekiwać, że państwo będzie rozdawać pieniądze.
prof. Henryk Domański
Na pewno pomoc socjalna nie jest skuteczną metodą. Dawanie pieniędzy uczy bierności, udowadnia, że można całkiem dobrze funkcjonować nie podejmując żadnego zatrudnienia.