Viola organista, a może raczej fortepian smyczkowy lub klawiolin - jak by go nie nazywać, instrument stworzony przez krakowskiego pianistę Sławomira Zubrzyckiego zachwycił świat muzyczny. Napisały o nim The Telegraph, Coriere Della Sera, The Huffington Post, AFP, Time i wiele innych. Gościły największe festiwale we Włoszech, w Szwecji, Finlandii, Turcji, Macedonii i w Niemczech. Ale jeśli wierzyć w fatum, wieść o nim może zaginąć, tak jak to miało w miejsce w przeszłości. Dlatego twórca instrumentu postanowił utrwalić jego dźwięk na płycie. Musi tylko zebrać na to odpowiednią sumę pieniędzy.
Brzmi niesamowicie. Trochę jak organy, trochę jak wiolonczela.
Sławomir Zubrzycki: Ale to jeden instrument. I to właśnie w nim niesamowite, że mimo specyficznej konstrukcji łączącej klawisze i struny, które poruszane są przez te pierwsze niczym smyczkiem, to jednak nie jest połączenie fortepianu i wiolonczeli, lecz zupełnie inny instrument, który jedynie pobrzmiewa trochę tymi dwoma.
Dziwny jest w tym brzmieniu. Jakby rozdrapywał strupy na duszy.
Właśnie wiele ludzi to mówi, słuchając jego brzmienia. Mówią, że wnika gdzieś głęboko w nich. Porusza jakieś wewnętrzne, ukryte pokłady wrażliwości. To niezwykłe, że wpisuje się on w XXI w., a np. muzyki romantycznej zupełnie nie da się na nim zagrać.
Dlaczego nie?
Bo to nie ten styl. Każda epoka wnosi swój styl i ma swoje instrumenty, które najlepiej ten styl wygrywają. Wtedy gdy da Vinci tworzył projekt violi organista muzyka instrumentalna dopiero się rodziła wychodząc z muzyki polifonicznej, z wokalnej. Leonardo jak zwykle wyprzedzał jednak swoją epokę. Zatem przy założeniu, że każdy wynalazek, by osiągnąć swój rozkwit potrzebuje około 100 lat, a tak było chociażby z fortepianem, to należało poszukiwać muzyki na ten instrument dopiero w XVII i początkach XVIII wieku. Tak właśnie doszedłem, że wczesny barok będzie dla tej violi idealny.
Jak to Pan doszedł? Nie dość, że stworzył Pan instrument, to jeszcze musiał Pan wynaleźć muzykę do niego?
Historia tego instrumentu jest bardzo tajemnicza. Są wzmianki historyczne, że od czasów Leonarda kilku twórców podjęło się jego stworzenia i faktycznie stworzyło, m.in. nasz rodzimy kompozytor Jan Jarmusiewicz. Ale o tym są tylko wzmianki, natomiast żaden taki instrument na świecie jeśli był, to nie przetrwał. Wygląda więc na to, że kilka razy w historii próbowano go stworzyć, ale szybko gdzieś kończył żywot i znów, jakby nie istniał. Trudno się więc dziwić, że właściwie znalazłem tylko jeden jedyny utwór, który był dla niego stworzony, utwór z repertuaru Bacha, a później musiałem szukać gatunku, który by mu odpowiadał. Okazało się, że najbliższe violi organista są utwory tworzone na viola da gamba, łatwo je na nią zaadaptować.
Jak się na nim gra?
Ja jako pianista robię to dość intuicyjnie. Instrumentu uczyłem się wraz z jego powstawaniem, a potem uczyliśmy się siebie nawzajem. I chyba wciąż odkrywamy nowe rzeczy. Ale inni muzycy, którzy siadali do violi organista mówili, że opanowanie gry na niej nie jest takie proste.
Wcale się nie dziwię. Ma 61 klawiszy, które nie uderzają w struny jak młoteczki, lecz pocierają o nie niczym smyczki. Swoją drogą nie sądzi Pan, że to niezwykle „odjechany” pomysł, by stworzyć coś takiego...
Właśnie to mnie w tym instrumencie zachwyciło. Kiedy przypadkiem wyczytałem wzmiankę, że Leonardo da Vinci stworzył projekt instrumentu, na którym gra się jak na fortepianie, a uzyskuje efekt jakby się grało na instrumencie smyczkowym, od razu zapragnąłem coś takiego mieć. Być pianistą, grać jak pianista, a osiągać efekt, jakby się grało na skrzypcach. Powstała we mnie tak silna chęć posiadania takiego instrumentu, że po prostu musiałem go mieć. A ponieważ nigdzie taki nie istniał, postanowiłem spróbować sam go stworzyć.
Ale nie do końca przypomina on konstrukt ze szkiców Leonarda. Jest znacznie ładniejszy, ma inny kształt...
Szkice da Vinciego nie zawierają wszystkich szczegółów projektu, dlatego wiele z nich musiałem dopracować sam, eksperymentując i szukając kolejnych rozwiązań. Zajęło mi to prawie cztery lata. Wydałem majątek na struny, bo wciąż różne testowałem i ciągle coś mi nie pasowało. Chciałem żeby był ładny, żeby oddawał charakter tamtego wieku, w którym tworzył da Vinci, by pobudzał wyobraźnię. Wybrałem niebieski i czerwony malinowy, bo to kolory używane wówczas w heraldyce, co wydawało mi się dobrym pomysłem na oddanie klimatu tamtych czasów. Wtedy wytwarzane instrumenty były bardzo kolorowe. Miał to być instrument, który odnosiłby się do wszystkich pomysłów da Vinciego, a jednocześnie był instrumentem koncertowym, na którym mógłbym grać.
I jak Pan ocenia swoje dzieło po niemal dwóch latach testowania?
Wciąż mnie zadziwia.
A w trakcie tworzenia go, było coś w projekcie, co kompletnie Pana olśniło? Jakieś niezwykłe rozwiązanie Leonarda, oprócz tego, że sam instrument jest jedną wielką niezwykłością?
Jest w nim pewien konstrukt, skomplikowany element geometryczny jaki opracował da Vinci. To mechanizm, który zapobiega przesuwaniu się strun. Struna pozostaje cały czas na tej samej wysokości. Jeśli dodamy, że każdy klawisz w violi ma osobną strunę, to łatwo sobie wyobrazić, jak bez takiego specjalnego mechanizmu stabilizującego, szybko dochodziłoby do rozstrajania się instrumentu. Dzięki konstruktowi da Vinciego to się jednak nie dzieje. On był naprawdę genialny, absolutnie jakościowo i ilościowo niewyobrażalnie genialny.
Panu chyba też nie brakuje geniuszu, skoro stworzył Pan tak niezwykły instrument, posiłkując się jedynie szkicami z notatek Leonarda, jakie pozostały po nim w Kodeksie Atlantyckim. Przecież nie jest Pan konstruktorem, nie ma wykształcenia technologicznego...
Sądzę, że absurdalnie właśnie ten brak technicznego wykształcenia pomógł mi najbardziej, bo mogłem wyobrażać sobie dźwięki, jakie powinny powstać w wyniku takiej konstrukcji i dzięki tej wyobraźni muzycznej, dzięki muzycznemu doświadczeniu właśnie udało się stworzyć violę.
Był taki moment, że złożył Pan ostatni element tej skomplikowanej konstrukcji, usiadł przy niej, zagrał i przeżył katharsis? Dzieło skończone.
Nie, nie, nic takiego się nie odbyło. To był długi proces. Prób, korekt, kolejnych prób i kolejnych poprawek. Poza tym żaden instrument, nigdy nie jest skończony. On cały czas żyje. Raz jest w lepszej, raz w gorszej kondycji. Jeden brzmi fantastycznie na początku, by nagle potem stracić czystość brzmienia, inny odwrotnie nabiera rozpędu i jakości, dopiero gdy się „wyrobi”. Tak samo z violą, cały czas żywa. Prawda, że przez te ostatnie lata, kiedy na niej koncertowałem na różnych festiwalach, dość dobrze ją poznałem i się jej nauczyłem, niemniej na pewno nie mogę powiedzieć, że jej budowa jest wersją ostateczną i żadnych już korekt nie będzie.
Powstaną kolejne viola organista? Może warto stworzyć więcej, żeby znów gdzieś nie przepadła wśród historycznych zawirowań.
Na razie chcę, aby ta, która już istnieje mocniej zaistniała w świadomości publicznej. Stąd właśnie pomysł na zbiórkę na Kickstarterze. Myślę, że po dwóch latach poznawania violi mogę już przedstawić ją w jednym z jej najlepszych wydań, a zatem to dobry czas, by utrwalić jej brzmienie na płycie CD. Chciałbym, aby znalazł się na niej zestaw utworów, jaki prezentuję podczas trwającego godzinę koncertu.
Z komentarzy, jakie piszą na You Tube pod moim filmem o violi słuchacze (red. - film obejrzało już ponad 2,6 mln ludzi), sądzę, że jesteśmy idealnymi odbiorcami brzmienia tego instrumentu. Mamy dużą świadomość muzyczną, jesteśmy osłuchani z różnymi gatunkami muzycznymi, a viola organista przemawia do nas w jakiś wyjątkowo dogłębny sposób.
Być może właśnie dzieło Leonarda czekało 5 wieków właśnie na ten czas, na XXI w., żeby zaistnieć. Może dlatego właśnie w innych okresach historii, innym twórcom tego instrumentu, nie udało się go wypromować. Sądzę, że płyta byłaby ukoronowaniem tej całej niezwykłej historii i pewnym ukłonem w stronę mistrza.
Jakiego finansowania potrzeba, żeby płyta powstała?
Wystawiliśmy projekt na miesiąc i mamy nadzieję, że uda nam się zebrać 10 tys. dolarów.
A jak się uda więcej? Zbiórka ledwo ruszyła, a widzę, że już ma Pan na koncie prawie 3 tysiące dolarów.
Wolę się nie ekscytować, ale gdyby faktycznie udało się zebrać większą sumę, to marzy mi się wydanie limitowanej wersji w winylu.
Skąd ten sentyment do czarnego krążka?
Pierwszą płytą jaką nagrałem, była właśnie płyta winylowa w Polskich Nagraniach. To czas mojej młodości i cóż... sentyment pozostał. Już sobie to wyobrażam. Mam taki bardzo stary gramofon, na którym lubię słuchać muzyki właśnie z czarnych płyt. Viola organista na czarnym krążku. To by dopiero było.