flickr/ zapalgo
Reklama.
Już w liceum wiedzieli, że nie nadają się do pracy w korporacji. „Jesteśmy zbyt trudni w obejściu, żebyśmy mogli mieć nad sobą szefa”, tłumaczy jeden z założycieli Maciej Papiński. Woleli oszczędzić nieporozumień sobie i innym, dlatego szukali własnej drogi. Zanim powstała firma, zajmowali się różnymi rzeczami, od kręcenia reklam do organizowania gier miejskich. Rury miedziane trafiły się przypadkiem.
- Pomyśleliśmy o lampach z miedzianych rur, gdy kolega robił u siebie w mieszkaniu żyrandol, właściwie plafonierę, i musiał gdzieś ukryć kable biegnące po suficie. Schował je w miedzianą rurę i tak to się zaczęło. Stworzyliśmy na początek 15 modeli tzw. drogich, designerskich lamp, które tak naprawdę drogie są głównie w Polsce – tłumaczy Papiński.
logo
flickr/ DaWanda Polska
Najtańsza lampa kosztuje u nich 752 zł, a wygląda niczym przeniesiona ze steampunkowej rzeczywistości. Większość modeli kosztuje ponad 1000 zł, a i cena w okolicach 2000 zł nie jest niczym dziwnym. Czy to nie za drogo?
- W Polsce wiele rzeczy jest drogich, w Niemczech ceny w sklepach czy na stacjach benzynowych są zbliżone do tych w Polsce, a jednak Niemcy zarabiają parę razy więcej od nas. U nas 500 Euro to 2000 zł, a dla Niemca to jest jakieś 400-500 zł. Zresztą, wystarczy się przejść do Vitkaca w Warszawie, żeby zobaczyć wisząca żarówkę z modelami motylków za 10800 zł. Tak naprawdę, to częściej się przekonujemy, że nasze lampy są za tanie, niż za drogie – zauważa Papiński.
Początek biznesu był dosyć ciekawy. Panowie od razu uznali, że potrzebują takich pomysłów na modele lamp, żeby czymś się wyróżniały. Postawili na skomplikowane wzory, po których byłoby widać, że ktoś się napracował, żeby je zrobić. Potem przyszła kolej na innowacyjne metody włączania.
logo
flickr.com/ Zapalgo

- Nie chcieliśmy, żeby lampy po prostu miały włączniki na kablu. Potrzebowaliśmy też ściemniaczy, ponieważ właściwie od samego początku postawiliśmy na tzw. retro żarówki Edisona. A żarówki te, których moc oscyluje w granicach 40-60W, najlepiej wyglądają, gdy ich żarnik się ledwo żarzy. Dlatego zaczęliśmy montować w lampach włączniki dotykowe - podłączone do całej, miedzianej obudowy, oraz ściemniacze płynne w pokrętle - przy czym pokrętło jest dokładnie takie, jakich używa się w zaworach wodnych – opisuje Papiński.
Wbudowanie włączników w miedziane rurki nie było proste i wymagało przeprojektowania lamp. Kolejnym zadaniem jakie stało przed przedsiębiorcami było wymyślenie jak łączyć ze sobą rury, skąd brać materiały, m.in. kable w kolorowych oplotach. Metodą prób i błędów wypracowali własny sposób patynowania na czarno, turkusowo i zielono. Wszystko to wymagało miesięcy pracy.
- Potem już tylko wymyślenie nazwy, loga, stworzenie strony. Właściwie wszystko robiliśmy sami. Raz, że taniej, dwa, że lepiej – mówi z uśmiechem Papiński.
Nazwa firmy miała być polska, ale jednocześnie łatwa do wymówienia dla obcokrajowców, by nie łamali sobie języka, a przy tym na tyle unikatowa, że musiała być łatwa do znalezienia w sieci. Tak powstało Zapalgo. Logiem firmy jest orzeł utrzymany w artystycznej stylistyce, a napis "manufaktura warszawska" zdradza, że wszystko jest ręcznie robione. - Potem zaczęliśmy promować się na targach, w gazetach i na blogach i przemy do przodu, tworząc nową kolekcję lamp, mebli i dodatków – dodaje przedsiębiorca.
Jak to każdy biznes, zwłaszcza taki, który oferuje coś unikatowego, i ten przyniósł wyzwania. W tym przypadku pierwsze pojawiło się na samym początku. Była to konieczność przeskoczenia całych studiów technicznych w parę miesięcy. Żaden z nich nie ma wykształcenia inżynieryjnego. Andrzej Ruszkowski jest po filozofii na UW, a nasz rozmówca i Tomasz Kudelski ukończyli ekonomię, marketing i zarządzanie na SGH. Pan Maciej rzuca luźno, że właściwie to tylko wiedzieli co jest ładne i jakie ma ceny.
Większość ich produktów nabywają klienci zza granicy. Niemcy, Anglicy, Amerykanie. Z tych krajów pochodzi najwięcej zamówień.
- Kolejnym wyzwaniem było znalezienie finansowania dla firmy, w większości pochodziło ze środków własnych, ale znaleźliśmy też dwóch inwestorów, którzy pomogli nam również wiedzą i doświadczeniem. To nam dało sporego kopa – tłumaczy jeden z założycieli firmy.
Jednak najważniejszym wyzwaniem jak na razie jest znalezienie na wszystko czasu. Jak podkreśla Papiński, mają do zrealizowania mnóstwo pomysłów. Już teraz jednak wiedzą, że z części z nich będą musieli zrezygnować, bo się najzwyczajniej w świecie nie wyrabiają.
- Najchętniej siedzielibyśmy całymi dniami w pracowni i wymyślali nowe rzeczy, ale niestety ktoś musi obsługiwać sprzedaż, pakować paczki, zamawiać materiały, dzwonić, jeździć, robić opłaty, robić i obrabiać zdjęcia czy filmy. Dlatego już niedługo będziemy pewnie musieli zatrudnić parę osób do pomocy – wylicza przedsiębiorca.
Jak się okazało, pomysł chwycił, a biznes zaczął być rentowny po około 18 miesiącach. Chociaż wciąż prawie wszystkie zarobione pieniądze przeznaczają na rozwój firmy. Nowe prototypy, między innymi z drewna, mosiądzu, stali i betonu, cały czas powstają. Do tego dochodzą inwestycje w nowe maszyny, które ułatwiają pracę i pozwalają na tworzenie nowych rzeczy. Jednym z takich ostatnich zakupów była np. drukarka 3D.
logo
flickr/zapalgo

Ambitne plany na przyszłość
Założyciele Zapalgo zamierzają dalej rozwijać swój biznes, bo są przekonani, że obrali dobry kierunek. Ich zdaniem wciąż na rynku brakuje dobrego, "męskiego" wzornictwa, które robiłoby na wszystkich duże wrażenie, było miłe dla oka, a przy tym miało wartości funkcjonalne. Do tego ich produkty pasują idealnie do coraz modniejszych, industrialnych loftów.
- W planach mamy nowe lampy - podłogowe, wiszące, kinkiety, żyrandole, do tego meble z drewna i mosiądzu - biurka, toaletki, regały, stoliki, krzesła. A w planach na najbliższe dziesięciolecie mamy oczywiście otworzenia sklepu za granicą - w Niemczech, Włoszech, Wielkiej Brytanii i USA. Najlepiej w Nowym Jorku – opowiada śmiejąc się przy tym Papiński.