
Dyskusja wokół Ubera trwa w najlepsze. W parlamencie czeka już projekt nowelizacji ustawy o transporcie drogowym, którą potocznie określa się jako ustawę anty-Uberową. Większość komentujących skarży się, że to państwo nie nadąża za zmieniającym się biznesem, a w przestrzeni publicznej w zasadzie tylko jedna osoba otwarcie sprzeciwiła się praktykom firmy - Konrad Niklewicz.
To może być po części dlatego, że jednak to wciąż mało znana kwestia szerszemu odbiorcy. Do tego, żeby zabrać rzeczowy głos, to trzeba się postarać, sprawdzić informacje, czy sięgnąć po interpretacje do ministra finansów. Ale nie każdy ma na to czas
Po pierwsze, osoby, które świadczą usługę przewozu za pomocą Ubera nie płacą podatku, który zgodnie z prawem jest należny. I nie mowa tu o podatku PIT, ale o VAT, bo nie mają w samochodzie kasy fiskalnej, tak jak taksówkarze. Warto przy tym zauważyć, że podatku w Polsce nie płaci też sam Uber. Wszystkie ich zyski trafiają do USA.
Jak wspomnieliśmy Niklewicz jest jedną z niewielu osób, właściwie jedyną, która publicznie krytykuje postępowanie firmy. W sieci spotkamy się częściej z zachwytami nad Uberem, jako innowacją i tańszą konkurencją dla taksówkarskich korporacji. Jednak dyrektor Instytutu Obywatelskiego podkreśla, że to nie jest tak, że ma jakiś osobisty konflikt z Uberem.
- Ja nie mam nic przeciwko firmie. Jedynie o co apeluje, i to dotyczy każdej firmy działającej na polskim rynku, to aby przestrzegali prawa. Jak najbardziej jestem za konkurencją, także w postaci takiej firmy jak Uber, ale musi być ona uczciwa, bo jedynie taka ma sens. Bardzo bym się cieszył gdyby taki model istniał
Jego wpis zamieszczony na stronie Instytutu Obywatelskiego spotkał się ze sporym odzewem. Jednak większość autorów replik stoi po przeciwnej stronie i nie zgadza się z uwagami Niklewicza.
Niektórzy zarzucają mu postawę „leśnego dziadka”, który ma mentalność z poprzedniej epoki.