Niektóre działania naukowców przypominają zabawę w Pana Boga. Jednocześnie jesteśmy o krok od pociągnięcia diabła za ogon. Niebezpiecznie zbliżamy się do granicy w której będzie możliwe zarażenie człowieka wirusem komputerowym, na skutek przeszczepu jakiegoś sztucznego organu do ciała. Stąd już prosta droga do jego zhakowania. To nie przyszłość, to teraźniejszość.
Zagrożenie jest realne. Szlachetne cele, misja ratowania życia, może też uwolnić czarną stronę ludzkiej natury. Zbliżamy się niebezpiecznie do tej bariery. Przeszczepy organów, które są błogosławieństwem dla ludzi chorych, mogą stać się okazją dla frustratów, szaleńców i hakerów. Ludzkość ma już za sobą pierwsze doświadczenie z zarażeniem wirusem komputerowym człowieka.
Postępująca nauka, innowacyjne badania medyczne, pozwalają, lub lada moment pozwolą, na konstruowanie coraz bardziej skomplikowanych sztucznych ludzkich narządów. Te wszczepione do ludzkiego organizmu, mogą zostać zarażone wirusem komputerowym. Stąd prosta droga do ataku hakerskiego. – Takie zagrożenie jest realne. Jesteśmy o krok od pociągnięcia diabła za ogon – mówi w rozmowie z INNpoland Ryszard Tadeusiewicz biocybernetyk, automatyk, prof. dr hab. inż., trzykrotny rektor AGH.
Włamanie do człowieka
– Musimy być ostrożni. Istnieje teoretycznie możliwość zhakowania ludzkich części zamiennych, które będą wczepiane do organizmów. Mowa o takich, które będą zamiennikami dla swoich biologicznych odpowiedników. Nie chodzi tu o endoprotezy czy stendy. Ale mówię np. o rozruszniku serca z funkcją zdalnej kontroli przez lekarza – mówi profesor.
I tu pojawia się zasadniczy problem. O ile wszczepienie takiego urządzenia jest błogosławieństwem dla chorego i pozwala na monitorowanie stanu jego zdrowia po operacji, nie tylko w szpitalu o tyle właśnie ta „łączność” może się stać celem dla ewentualnego hackera. – Sytuacja podobna do słynnego już, przejęcia przez cyber włamywaczy kontroli nad Jeepem Cherokee – dodaje profesor.Włamania dokonali Charlie Miller i Chris Valasek, dwaj hakerzy, którzy zawodowo zajmują się wyszukiwaniem luk w systemach informatycznych.
– Dlatego jedynym rozwiązaniem jest izolacja wszczepionych do ludzkiego organizmu narządów. Stara zasada mówi, że infekcji komputerowej, da się uniknąć tylko wówczas, kiedy komputer nie jest podłączony do sieci. Tu będzie podobnie. Te narządu będą tak budowanie, żeby nie korzystać z sieci. Chociaż z drugiej strony to właśnie byłoby nadzwyczaj korzystne dla pacjenta i lekarza. Chodzi o informowanie o stanie zdrowia pacjenta, monitorowania różnych funkcji bez konieczności przychodzenia do przychodni czy szpitala – podkreśla Ryszard Tadeusiewicz.
Profesor dodaje - Należy głośno mówić, że jest zielone światło dla prac nad sztucznymi narządami. Ale trzeba się stosować do zasady w ruchu drogowym, zgodnie z którą na zielonym świetle można przejść przez ulicę, ale trzeba uważnie patrzeć czy samochodu nie prowadzi pijany –
Pierwszy zarażony człowiek wirusem komputerowym
Pierwszy człowiek został zhakowany kilka lat temu w ramach eksperymentu. – Co więcej - zakażoną osobą jest współautor artykułu, który napisałem w książce ("Human ICT Implants: Technical, Legal and Ethical Considerations") na temat implantów informatycznych wszczepianych ludziom – zaznacza profesor. dr Rotter Mark Gasson, jest pierwszym człowiekiem, który uległ zakażeniu wirusem komputerowym. – Mark wszczepił sobie pod skórę identyfikator RFID, który jest rekomendowany jako element pozwalający identyfikować ludzi, a jego współpracownicy na komputerach wytworzyli wirusa, który wniknął do implantu i przejął nad nim kontrolę. Mark nosił w sobie komputerowego wirusa, a ten oczywiście manifestował swoje szkodliwe działania. Eksperyment, któremu poddał się Mark, był bezpieczny, a zainfekowany implant udało się operacyjnie usunąć – czytamy w artykule profesora.
Ataku hakerów boją się najpotężniejsi tego świata.
Kilka lat temu Dick Cheney, wiceprezydent USA, przyznał w programie "60 Minutes", że nakazał kardiochirurgom by w jego rozruszniku została wyłączona opcja zdalnego sterowania. Obawiał się, że w ten sposób będą go mogli uśmiercić terroryści. Obawy nie były nieuzasadnione. Taką możliwość przewidywał jeden z najsłynniejszych hakerów świata, pracujący dla IOActive Barnaby Jack. Twierdził, że uśmiercenie człowieka może nastąpić na skutek ataku na rozruszniki i wszczepione defibrylatory wszystkich ludzi, którzy znajdują się w odległości do 10 metrów od hakera.
Twierdził wówczas, że urządzenia podają swoje numery seryjne, co umożliwia ewentualnemu zabójcy na ominięcie firmware'u i załadowanie złośliwego oprogramowania, który mógłby rozprzestrzenić się na inne rozruszniki niczym wirus. Zapowiadał publiczny pokaz swojej metody. Zmarł kilka dni przed nim.