Postanowił zorganizować Polską Izbę Handlową w Chinach, bo uważa, że w handlu z Chinami tkwi wielki potencjał, którego Polska nie wykorzystuje. Mieszka w Chinach od czterech lat i ze zdziwieniem obserwuje próby zaistnienia polskiego biznesu w Państwie Środka. Ani pomysłu, ani organizacji. Chcąc wskazać Polsce kierunek, w jakim mogłaby podążać organizując swoją gospodarkę, daje przykład Korei Południowej. „Potrafiła oderwać się od roli ofiary przeszłości i zbudować sprawnie funkcjonujący organizm” - mówi. Napisał o tym książkę. Myślał, że wywoła nią dyskusję. Przeszła bez echa. Tymczasem Polska nadal szuka swojego pomysłu na Azję i niczym w filmach z czasu PRL, rozkłada ręce i woła: „Nie ma, Panie, nigdzie nie ma! Deficyty pomysłów kompletny!”.
Jak w ogóle znalazłeś się w Chinach? W Polsce pracowałeś jako dziennikarz w różnych redakcjach i nagle zniknąłeś. A potem obserwuję na FB, że w twoich wpisach regularnie pojawiają się obrazki z Chinami w tle.
Konrad Godlewski: Zawsze chciałem być i pracować w Chinach. Dawno temu studiowałem dziennikarstwo na uniwerku, ale miałem wrażenie, że to studia o wszystkim i o niczym, więc równolegle zacząłem drugi kierunek - sinologię. Azja zawsze mnie pociągała, marzyłem, że zostanę korespondentem w Chinach. Nie udało się. A kiedy dziennikarstwo prasowe weszło w kryzys, rzuciłem ten zawód i zatrudniłem się jako sprzedawca w firmie logistycznej.
Akurat szukano kogoś do chińskiego oddziału, mówiącego po chińsku, żeby wspomagać rozwój biznesu na chińskim rynku. Doświadczenie dziennikarskie okazało się bardzo pomocne w sprzedaży B2B. Właśnie zaczynam piąty rok w Szanghaju i siódmy w Chinach, bo jako student mieszkałem dwa lata w Pekinie. Od roku zajmuję się już nie tylko sprzedażą, ale głównie zarządzaniem produktem.
Co to znaczy: „zarządzać produktem” w logistyce?
W moim przypadku oznacza to konkretnie zarządzanie transportem kolejowym z Chin do Europy. W branży TSL to jest gorący temat, mówiąc po angielsku - game changer. Bo pociągiem można wysłać towar bardzo szybko, a jednocześnie znacznie taniej niż samolotem. Obecnie wszystkie szlaki kolejowe z Chin do Europy prowadzą przez Polskę, więc znalazłem się w dobrym miejscu w odpowiednim czasie. Tym bardziej, że rozwój transportu kolejowego to idee fixe chińskiego rządu.
???
Kolej podpada pod nowy chiński plan strategiczny „Jeden pas, jeden szlak", który ma odmienić oblicze Eurazji, umacniając chińskie wpływy i zwiększając handel międzynarodowy z korzyścią dla wszystkich. Ten plan bywa też nazywany Nowym Jedwabnym Szlakiem, w nawiązaniu do szlaku handlowego, który odgrywał wielką rolę w świecie antycznym. Jak wiemy, w tamtych czasach ziemie polskie nie były nigdy częścią Cesarstwa Rzymskiego, leżały na uboczu ówczesnego świata. Tymczasem według nowej chińskiej koncepcji mamy teraz stać się krajem kluczowym i to od nas samych zależy, ile na tym skorzystamy.
A korzystamy?
W handlu z Chinami niewątpliwie tkwi wielki potencjał. Niestety Polska nie do końca potrafi go wykorzystać. Nie stworzyła ku temu odpowiednich struktur i instytucji. Dość powiedzieć, że promocją handlu w niemieckiej ambasadzie w Pekinie zajmuje się ponad 110 osób, a w polskiej… dwie osoby.
Podobnie jest z Afryką. Polscy przedsiębiorcy ubolewają nad deficytem chociażby polskich ambasad na tym kontynencie…
No, właśnie, a ponieważ w Chinach bardzo liczy się kontekst organizacyjny, z grupą rodaków w Szanghaju doszliśmy do wniosku, że pora najwyższa ustanowić tu organizację polskiego biznesu, która wzmocni wizerunek polskiej przedsiębiorczości, a także stanie się platformą wymiany doświadczeń. Stąd właśnie pomysł na założenie Polish Chamber of Commerce in China, czyli Polskiej Izby Handlowej w Chinach. Jesteśmy już na ostatniej prostej do rejestracji.
Co konkretnie ma dać Polakom wasza PCCC?
Polacy ciągle bardzo niewiele wiedzą o Chinach. Biznesmeni, którzy tu przyjeżdżają, wciąż próbują wyważać drzwi, które Niemcy, Francuzi czy Anglicy otworzyli dawno temu. Otworzyli, bo się zorganizowali i załatwili sobie poparcie swoich rządów. Między innymi dlatego ich produkty są w Chinach znane i uznane, a my wciąż próbujemy nadrabiać zaległości. Co ważne, nasza Izba nawiązuje do przedwojennej izby, która działała w Szanghaju.
Naprawdę byliśmy kiedyś partnerem handlowym Chin?
Byliśmy, ale to też i nie jedyne miejsce naszych rodaków w chińskiej historii. I to też chcemy podkreślać. Jezuita Michał Boym był ambasadorem chińskiego cesarza i zabiegał w Europie o pomoc przeciw Mandżurom, którzy najechali Chiny w XVII wieku. Witold Urbanowicz, dowódca dywizjonu 303., bił się za wolne Chiny w czasie II wojny światowej. Strącił kilka japońskich samolotów. Na początku XX wieku istniała w Harbinie polska społeczność licząca, aż 20 tys. osób. W 1900 r. niejaki Wróblewski założy w Harbinie browar, wyprzedzając o trzy lata słynny dziś browar w Qingdao, sprzedający obecnie najsłynniejsze chińskie piwo eksportowe (Tsingtao).
Niewiarygodne. A my wciąż mamy kompleksy.
Dziś w Szanghaju można kupić polskie mleko i słodycze. Ale sądzę, zarówno ja, jak i inni członkowie Izby, że Polacy mogą tu sprzedawać znacznie więcej. Na przykład zdrowa polska żywność może podbić chiński rynek i to się już zaczyna dziać, a my chcemy polskim przedsiębiorcom w tym pomagać.
To Izba już działa?
Izba jest w rejestracji, ale uruchomiła już m.in. Polską Szkołę w Szanghaju, w której polskie dzieci mogą się uczyć ojczystego języka.
Jest nas z Chinach już na tyle dużo, że konieczne są takie przedsięwzięcia?
Nie jest nas tak wielu jak przed wojną w Harbinie, bo na stałe mieszka i pracuje w Chinach jakieś 3 tys. Polaków. Ale przyjeżdża ich tutaj coraz więcej i myślę, że to dopiero początek. Bo nawet pomimo ostatnich tąpnięć, Chiny nadal się będą rozwijać, gdyż mają potencjał wzrostu.
Tym bardziej zastanawia i dziwi, dlaczego Polska nie zrobiła wcześniej tego, co Niemcy chociażby. Dlaczego nie zapewniła solidnego wsparcia polskim produktom i firmom w Chinach?
To są niestety owoce naszej transformacji i terapii szokowej. Uznaliśmy, że polskie firmy powinny konkurować na światowym rynku bez znaczącego wsparcia, podczas gdy Niemcy doskonale rozumieli, że w kraju takim jak Chiny wsparcie dla przemysłu jest niezwykle istotne. Ten problem sięga zresztą korzeniami czasów kolonialnych. Niemiecki przemysł był w Chinach obecny jeszcze przed wojną, bo przez krótki czas II Rzesza miała koncesję w Zatoce Jiaozhou.
Przed wybuchem II wojny światowej niemieckie firmy montowały centrale telefoniczne czy elektrownie w stolicy Chin, w Nankinie. A kiedy Japończycy zaatakowali Chiny i urządzili rzeź stolicy, John Rabe, szef miejscowego oddziału Siemensa i jednocześnie szef lokalnego oddziału NSDAP, zapisał piękną kartę ratując 300 tys. Chińczyków przed japońskimi żołnierzami. Byłem w Nankinie w jego domu, którego restauracje zasponsorowały niemieckie firmy. Dzięki takim działaniom, Niemcy mają w Chinach korzystny wizerunek, co przekłada się na biznes.
Ale przecież nie można wszystkiego zwalać na historię?
Oczywiście, że nie, ale to jeden z powodów obecnego stanu rzeczy. Kolejny to ten, że u nas wsparcie dla biznesu jest skromne, bo skromna jest obsada wydziałów ekonomicznych placówek i budżety na rozwijanie eksportu. Polityka historyczna w zasadzie nie istnieje, dopiero otwarty w tym roku Instytut Polski w Pekinie zaczął prowadzić systematyczne działania.
Co szalenie istotne, brutalna transformacja sprawiła, że polska gospodarka przez 25 lat nie była w stanie wygenerować firm, które w swoich branżach zajęłyby pierwszoplanowe pozycje ciągnąć za sobą cały eksport. Francuzi mają Carrefoury i Decathlony, które pomagają w Chinach budować wizerunek i pozycję gospodarczą całej Francji.
Ok, ale czy to oznacza, że już jest za późno? Że bez silnych marek nie mamy szans na chiński sukces?
Polityka gospodarcza jest jak dom, w którym wszystko powinno być na swoim miejscu - fundamenty, ściany, okna, drzwi. W przypadku Polski w Chinach te elementy nigdy się nie składały do kupy. Prowadzono jakieś jednorazowe działania, które zaraz się kończyły. Dobrym przykładem polityki polskiej wobec Chin mogą być polskie media publiczne. Żeby polscy przedsiębiorcy mogli podejmować rozsądne decyzje względem chińskiego rynku, muszą przede wszystkim rozumieć, co się na nim dzieje.
Za czasów PRL działali w Chinach polscy korespondenci, ale po 1989 roku to się pourywało. Studiowałem w Chinach dwa lata, od 2000 do 2002 roku, i po powrocie bardzo chciałem opisywać chińskie przemiany, dobre czy złe. Uważałem, że to jest strasznie ważne dla przyszłości świata i że nie możemy tego przegapić. W 2005 roku zatrudniłem się w PAP i miałem jechać na placówkę do Pekinu, na którą wcześniej wysłano dziennikarza bez znajomości chińskiego.
Ale dwa tygodnie przed wyjazdem dowiedziałem się, że nigdzie nie pojadę, bo w PAP skończyły sie pieniądze. Nie mieściło mi się wtedy w głowie, jak można sobie pozwolić na to, żeby nie mieć żadnego krajowego reprezentanta w Chinach, w których za trzy lata odbędzie się olimpiada w Pekinie i gdzie właśnie wszystkie światowe media na potęgę rozbudowują swoje oddziały.
Polak potrafi…
Teraz jest inaczej, w Pekinie jest Tomasz Sajewicz z polskiego radia, w Kantonie Andrzej Borowiak z PAP. Ale niestety ich praca ginie w zgiełku, w którym w ostatnich latach pogrążyły się polskie media.
To znaczy?
Nasza słabość w Chinach jest wyrazem słabości polskiego państwa i gospodarki, które od lat nie mają pomysłu na Azję. Jasne, to owoc braku doświadczeń kolonialnych ze strony polskiej, zaborów, satelickiego charakteru PRL. Ale po 1989 roku nie wypracowano w Polsce żadnego pomysłu na Azję. Nie przerobiliśmy w żaden sposób doświadczeń azjatyckich tygrysów, które rozwijały swoje gospodarki inaczej od nas - w Korei Płd., w Japonii czy na Tajwanie.
Tam nie było terapii szokowych. Tam była systematyczna praca nad rozwojem eksportu, nad rozwojem i ochroną nowych przyszłościowych branży. Korea Płd. - kraj o potencjale geograficznym i ludnościowym porównywalnym z Polską, o podobnie traumatycznym doświadczeniu historycznym, jest w G20. Wytworzyła potężne marki motoryzacyjne, elektroniczne. A w Polsce ciągle chętnie pochlipujemy nad utraconą dawną świetnością. Trochę przeraża mnie, że ciągle jesteśmy tak bardzo pogrążeni w historii, zamiast uczyć się od tych, którzy osiągnęli więcej od nas.
Napisałeś książkę o Korei…
Napisałem książkę o Korei Południowej, bo marzyłem, że wywołam jakąś dyskusję. Nic takiego jednak nie nastąpiło. W Polsce bestsellerami stają się książki historyczne, wyznania celebrytów albo skandalizujące dzieła literackie. Polacy nie chcą czytać o współczesnym świecie, a z tzw. literatury faktu interesują ich głównie traumatyczne przeżycia wojenne. Jesteśmy narodem zapętlonym w swojej historii, który nie potrafi zbudować na swój temat nowoczesnej narracji, wyznaczyć sobie celów, określić w jakiś ambitny sposób swojego miejsca w świecie. Z Chin widać to niestety bardzo wyraźnie...
Jak w ogóle Polska funkcjonuje pod względem biznesowym w świadomości Chińczyków?
Obawiam się, że nie funkcjonuje. Chińczycy powszechnie uważają, że Belgia to kraj większy od Polski, bo jakieś tam belgijskie marki kojarzą, a polskich nie.
A uda się wam to zmienić?
Izba będzie tylko jednym z elementów „polskiego domu” w Chinach – oknem albo drzwiami. Jej istnienie nie będzie miało sensu, jeśli Chinami nie będą się interesować polscy inwestorzy albo eksporterzy, a władze i organizacje pozarządowe ją zignorują. Na szczęście w ostatnich latach wydarzyło się i dzieje się nadal sporo dobrego.
Od czasu Expo 2010 w Szanghaju polskie agendy rządowe, z PAiZ na czele, które nie tracą Chin z horyzontu. W wydziałach gospodarczych placówek pracują świetni ludzie, od których otrzymaliśmy wielkie wsparcie w czasie rejestracji. O ile 10 lat temu najgłośniejszym politykiem nawołującym do rozwijania stosunków z Chinami był Andrzej Lepper, o tyle dziś w zasadzie każda partia ma w swoich szeregach ludzi doceniających wagę Państwa Środka w dzisiejszym świecie.
Kiedyś chińskiego uczyli się pasjonaci, dziś uczą się go ludzie pragmatyczni, a robić karierę do Chin przyjeżdżają młodzi Polacy bez kompleksów – władający kilkoma językami, z dyplomami zachodnich uczelni.