Historia jak z bajki. Zaczynał od sprzedawania gazet na Stadionie X-lecia. Teraz jest współwłaścicielem dwóch modnych warszawskich lokali. Swoją receptę na sukces zdradza Arkadiusz Solarz – konserwatysta, który stworzył miejsce kochane przez hipsterów.
Tomasz Staśkiewicz: Zaczniemy od typowego pytania, które spędza sen z powiek tysiącom ludzi, którzy marzą o własnym biznesie. Skąd wziąłeś pieniądze na otworzenie lokalu?
Arkadiusz Solarz: Już w liceum robiłem różne rzeczy – najczęściej prace fizyczne, pracowałem na budowie, przy zbiorze owoców i pod koniec liceum dosyć przypadkiem trafiłem z ogłoszenia na Stadion X-lecia, szumnie nazywanym Jarmarkiem Europa. Podpisałem umowę z firmą Franpress i mieliśmy tam swoje stoiska z gazetami.
A kiedy założyłeś firmę?
Już wtedy założyliśmy firmę z moim kolegą. Nazywała się CARCASS s.c., czyli ścierwo, padlina. Byłem i jestem zagorzałym fanem metalu w różnych jego postaciach, stąd taka, a nie inna nazwa. To było albo między 3. a 4. klasą liceum. Pamiętam, że musiałem ją zakładać nie na swoje nazwisko tylko wspólnika, bo nie miałem jeszcze 18 lat. Po roku mieliśmy już 7 stoisk z prasą, rozszerzyliśmy to potem o książki. Dzień zaczynałem o 2:00 w nocy.
Jaką miałeś motywację żeby będąc jeszcze nastolatkiem tak się poświęcać?
Musiałem i chciałem pracować – nie pochodzę z bogatego domu. Od 15-go roku życia dbałem o swoje sprawy – także finanse – i lubiłem to.
I na gazetach dało się zarobić?
Okazało się, że ten potencjał na sprzedaż prasy na stadionie jest ogromny. Był ogromny głód rozrywki i spora nadpodaż pieniędzy. Wszystko było sprzedawane na pniu. Cokolwiek mieliśmy w ofercie. Były, które nawet dla zabawy, czy zabicia czasu przyjeżdżały maluchem w poniedziałek, a w niedzielę kupowały mercedesa. Takie historie przewinęły mi się przed oczami.
Wróćmy do 7 stoisk na stadionie… Trzeba było się opłacać mafii?
Nie, absolutnie. To był za mały biznes żeby go zauważyła mafia. Słyszałem tam o takich sytuacjach, znałem stadionowych złodziei, różnych ludzi… Każdy kto tam pracował ich znał, ale ja nie miałem styczności z kimś, kto brałby pieniądze ode mnie.
Z perspektywy Stadionu byłeś małym graczem. A z perspektywy rynku prasy?
Wiesz, my w pewnym momencie byliśmy jednym z większych stoisk. Samego Super Exspressu sprzedawaliśmy do 600 sztuk dziennie. To była ogromna ilość. Byliśmy największym odbiorcą indywidualnym w Warszawie. Ja sam się handlem zajmowałem dosyć rzadko. Było zatrudnionych kilka osób do sprzedaży. Moja praca zaczynała się o 2:00 w nocy. Było bardzo trudno ze względów fizycznych i logistycznych.
Chciałeś całe życie sprzedawać prasę na Stadionie?
Skąd, było to zajęcie dodatkowe, na okres studiów na Uniwersytecie Warszawskim. Studiowałem ekonomię w trybie dziennym. A od zawsze chciałem prowadzić własny lokal. Ze względu na dobre pieniądze, które zarabiałem na Stadionie trudno mi było się od tego odciąć. Dopiero kiedy w 2007 roku, kiedy było wiadomo, że Jarmark Europa zniknie zdecydowałem się wejść w gastronomię.
Pierwsza była Kafka na Oboźnej…
Z początkiem roku 2008 wynajęliśmy Kafkę od firmy VAYO. Rozpoczęliśmy działalność z moimi wspólnikami – Maciejem Marksem i moim bratem Mariuszem. Kawiarnia funkcjonowała od roku, ale okazało się, że przy ogromnym naszym zaangażowaniu, znaczącym rozszerzeniu oferty, profilu, szybko zdobywała wręcz rzeszę nowych entuzjastów. W krótkim czasie Kafka zdobyła tytuł najlepszej kawiarni w Warszawie, a w rankingu Co Jest Grane nasz ogródek letni – tytuł najciekawszego w mieście.
A skąd miałeś wiedzę o działaniu gastronomii?
Nie miałem takiej wiedzy. Byłem naturszczykiem, któremu się bardzo chciało. Już w wieku 20 lat wiedziałem, że chciałbym prowadzić lokale. Wiele osób ma takie marzenie. Ale żeby je zrealizować, to trzeba zakasać rękawy i ciężko pracować. Nawet moim zdaniem ciężej niż na stadionie. Miałem za sobą solidną szkołę życia i dlatego nie mieliśmy z tym problemu. Tutaj trzeba było codziennie wstać o 5:00 rano i każdego dnia bardzo bardzo twardo walczyć o to, żeby lokal się rozwijał. Przez pierwszy rok, to było uczenie się na żywym organizmie czym jest gastronomia.
Jak sprawiliście, że Kafka stała się tak bardzo popularnym lokalem?
Daleki jestem od tego żeby przeceniać swoje możliwość. Przede wszystkim ciężka praca, zaangażowanie i uczciwość… Uczciwość wobec siebie nawzajem, ekipy, z którą pracujemy i do gości. To są prawdziwe wyróżniki tego, co robimy. Ale kołem zamachowym było wystawienie leżaków przed Kafkę i zaaranżowanie przestrzeni na zewnątrz. Do tego dołożyliśmy gry na wolnym powietrzu. Była siatkówka, badminton.
Jak duże zmiany musieliście wprowadzić?
Codziennie szukaliśmy pomysłu, jak to zrobić to miejsce by było jeszcze lepsze. Musieliśmy na przykład wprowadzić zmiany na kuchni, bo nie była w stanie podołać liczbie zamówień. Kolejki były po 20 metrów. Zaczęli przychodzić najbardziej znani celebryci…
Jak do nich dotarliście? Jak zapraszaliście?
To było jakoś obok nas. Nigdy nie byliśmy ze hipsterami. Żaden ze wspólników nie miał takiej skłonności. Ja wręcz jestem ugruntowanym konserwatywnym liberałem. Ale na przykład mój wspólnik Maciek prezentuje często radykalnie inny światopogląd. Tu jest pewien kontrast, bo towarzystwo przychodziło bardzo liberalne.
Co to dla Ciebie znaczy być konserwatystą?
To dla mnie fundamentalny wybór. To odpowiedź na pytanie: co jest dobre, a co złe dla człowieka. To poszukiwanie sensu i obiektywnych kategorii dobra i zła. Na przykład uznaję bardzo ważną rolę Kościoła. Kościół, to nie poziom okładki z Newsweeka „Ksiądz-pedofil”. Taki przykład tworzy nieprawdziwe wrażenie. Wśród księży odsetek o skłonnościach pedofilskich jest znacząco niższy niż w całej populacji.
A gdybym miał na podstawie tych gorszych wyjątków miał oceniać każdą instytucję, to niemal wszystkie organizacje bym musiał uznać jako złe.
Czym jest dla Ciebie religia?
Trzeba spojrzeć na religię jako na fundament, na sens życia dla milionów ludzi, dla dużej części społeczeństwa. Poza samą religią jest też emanacja instytucjonalna, czyli organizacja, która też popełnia błędy, w której spotyka się nieodpowiednie osoby. Ja sam takie spotkałem, ale w Kościele spotykałem zdecydowanie więcej, właściwie przede wszystkim takie, które wydawały mi się niezwykle przyzwoite.
Chodzisz do kościoła?
Tak. Oczywiście. Widzę, że w Kościele mnóstwo ludzi znajduje sens, powód życia. Choć jestem agnostykiem. Chyba. Kulturowo jestem na pewno katolikiem, ale jeśli chodzi o religijność, to jest ona u mnie obarczona wielką niewiadomą. Jestem takim klerykalnym agnostykiem.
Czy nie jest to trochę na pokaz?
Ale to nie jest w ogóle na pokaz. Ja doceniam tę instytucję, widzę jak ona dużo dobrego robi. Jak jestem w domu na Mazurach, widzę skupienie parafian wokół księdza, który u siebie hoduje kury, uprawia grządki z kapustą, sałatą i to przekazuje ubogim parafianom. Na Warmii i Mazurach jest przecież sporo biedy. Ten ksiądz organizuje też wspólne wyprawy parafian na cmentarze tego samego dnia – na żydowski, prawosławny, katolicki i ewangelicki – niemiecki. Żeby wspólnie sprzątać groby.
Czy jako konserwatysta zatrudniłbyś geja?
Oczywiście. Powinienem się obruszyć na to pytanie. W żadnym wypadku, nigdy by mi nie przyszło do głowy żeby pytać kogokolwiek o orientację. To jest absolutnie nie moja sprawa. Zresztą Kafka zdobyła swego czasu tytuł „The most gay-friendly cafe in Warsaw”. (śmiech)
Zostawmy kwestie światopoglądowe. Na fali sukcesu Kafki otworzyliście Grawitację…
Początki Grawitacji były bardzo trudne, nie wszystko wyszło tak jak pierwotnie planowaliśmy. Owszem, klub odniósł pewien sukces i był dobrym miejscem, ale zabrakło nam doświadczenia. Za szybko się rzuciliśmy na drugi lokal. Pewne rzeczy zrobiliśmy nie tak, jak sobie zakładaliśmy. Mówię choćby o estetyce miejsca. Również o rozwiązaniach technologicznych. Na przykład źle zaprojektowaliśmy przestrzeń niezbędną do funkcjonowania przestrzeni gastronomicznej.
Grawitację zamknęliście po 5,5 roku. Przyczyniła się do tego wspólnota mieszkaniowa…
A konkretnie jedna osoba – pani prezes. Wspólnota wyraziła 90% poparcie dla nas. Pani prezes działała wręcz wbrew woli mieszkańców. Ale była tak zaciekła, że w pewnym momencie poszło na noże. Mi też w pewnym momencie zaczęły puszczać hamulce i byłem nieprzyjemny, czego nie lubię…
A co teraz jest w lokalu po Grawitacji?
Sklep spożywczy. To jakaś piramidalna historia była. My mieliśmy przejść do lokalu na Lipowej, sklep z Browarnej 4 na Browarną 6, a na Browarnej 4 miała powstać biblioteka. Okazuje się, że żadnej biblioteki nie ma i nie będzie. Sklep przeniesiono, co było ogromnym kosztem dla właściciela. Lokal po sklepie stoi od ponad roku pusty i nie ma z tego żadnych korzyści. Okazało się, że zła wola może zniszczyć biznes, który zatrudnia ludzi, generuje zyski, podatki… A tak na marginesie, od 3 dni nie ma już naszych sąsiadów, przyjaciół z Tarabuka – Lokalu z ponad 10-letnią tradycją. Ich też pani prezes miała za nic.
Grawitacja i Tarabuk już tylko na Google Earth...
Bez zamknięcia Grawitacji nie byłoby Jasia i Małgosi?
My już wcześniej zastanawialiśmy się nad otwarciem trzeciego lokalu. Znaleźliśmy lokal po pizzerii, wcześniej była klubokawiarnia Jaś i Małgosia, która niestety nie najlepiej funkcjonowała. Jeszcze wcześniej kawiarnia o tej samej nazwie, która funkcjonowała od 1967 roku. Czyli lokal ma już bez mała pół wieku historii.
Poprzednie aktywności się tu nie powiodły, a Wy mieliście tłumy już od pierwszego dnia…
Tak. Ale pracę zaczęliśmy już pół roku przed otwarciem. Wysłaliśmy wtedy do sąsiadów listy z informacją o tym, że będziemy funkcjonować, z wyjaśnieniem jakie są nasze cele. To był jeden z naszych pomysłów. Zamiast ulotek – piszemy listy do sąsiadów, w których uczciwie opisujemy co, jak i dlaczego.
Stworzyliście przyjazną atmosferę.
Okazuje się, że jak się stworzy odpowiedni klimat, to ani selekcja, ani ochrona nie są potrzebne. W żadnym z naszych lokali nie doszło nigdy do rękoczynów. Na przestrzeni 9 lat! Ponieważ pamięć jest zawodna – dla uwiarygodnienia się – sprawdzaliśmy na Policji i w Straży Miejskiej. I rzeczywiście nie było takich zdarzeń.
Kto jest gościem „Jasia i Małgosi”?
Jesteśmy otwarci dla wszystkich. Przychodzą tu głównie dwudziestoparo- i trzydziestoparolatkowie. Ale mamy też gości starszych. Ostatnio organizowaliśmy 80. urodziny. Mamy mnóstwo chrzcin, komunii, 18-tek. Przekrój jest niesamowity. To jest ciekawe, bo trafiliśmy trochę do wszystkich.
Napisz do autora
tomasz.staskiewicz@innpoland.pl
Reklama.
Udostępnij: 380
Arkadiusz Solarz
Sprzedawał gazety na stadionie X-lecia
Bardzo dobrze szły czasopisma dla dorosłych. Kiedyś jedna z moich klientek znalazła w „Wampie” swoje stare zdjęcia. I było z tego dużo śmiechu. Kupcy z sąsiednich stoisk, kiedy się dowiedzieli, zamawiali ten numer masowo. Musiałem domówić, sprzedał się w setkach egzemplarzy.
Arkadiusz Solarz
Kafka / Jaś i Małgosia
Pod Kafką w ruinach fortu mieszkali bezdomni. Przychodzili do naszego lokalu, pomagaliśmy im. Dostawali jedzenie, ubrania. Na zimę próbowaliśmy negocjować ze schroniskami żeby ich przyjęły… Pewnego dnia jeden z bezdomnych wyszedł z tych ruin brudny, obszarpany, ale z tomikiem poezji Broniewskiego. W podzięce za kanapkę ze łzami w oczach czytał mi jego wiersze. Zaprzyjaźniliśmy się. Jest bardzo ciekawym człowiekiem. Opowiadał mi później o swojej znajomości z Bronisławem Komorowskim, księdzem Popiełuszką i Pershingiem. Zakumplowaliśmy się, pomogliśmy mu (i nie tylko jemu) wyjść z bezdomności, uporać się z alkoholizmem, ostatecznie nawet zaprzyjaźniliśmy. Od kilku lat nie pije i prostuje swoje życie.