Jeszcze niedawno odpowiedź na pytanie, co można robić po AWF-ie, była prosta. Zostać nauczycielem w szkole, lub trenerem II klasy w klubie. Oba zajęcia należą do raczej niskopłatnych. Jak zarabiają nauczyciele powszechnie wiadomo. Trener piłki nożnej dostaje w Warszawie na rękę 800-1000 złotych. Opiekun na siłowni – 8-10 złotych na godzinę.
Absolwenci Politechniki, Uniwersytetu i innych szkół wyższych patrzyli z wyższością na kolegów i koleżanki, którzy na swoją uczelnię przychodzili w dresach. Dziś przecierają oczy ze zdumienia. Moda na zdrowy tryb życia sprawiła, że dobrzy trenerzy zarabiają… znacznie więcej niż można przypuszczać.
Niedoceniani dotychczas absolwenci Akademii Wychowania Fizycznego oprócz tego, że zarabiają naprawdę dobre pieniądze, przede wszystkim robią to, co lubią. Dziś wiemy jednak, że dyplom AWF może być przepustką do całkiem dobrego życia. Poznajcie trzy osoby, trzy historie, trzy uczelnie, trzy drogi i jedną metę. Życie i zarabianie na swojej pasji – na sporcie, najzdrowszym z nałogów.
Lidia Juchniewicz
Lidka jest czołową polską amatorką. W tym roku (2015) na Mistrzostwach Polski w Szczecinie zajęła wśród kobiet 3. Miejsce na dystansie ¼ Ironmana. Przywozi trofea z kolejnych imprez i dzięki temu, że jest rozpoznawalna w środowisku, może żyć ze sportu. Szkoli zawodników i prowadzi zajęcia pływackie w Kuźni Triathlonu. Teraz za godzinę treningu zarabia 80-100 złotych. Pracując za średnią krajową zarabiasz około 17 złotych na godzinę. Zyskała niezależność finansową. A nie zawsze tak było.
Po ukończeniu poznańskiej AWF przez kilka lat pracowała w prywatnej szkole podstawowej jako nauczyciel WF-u. Miała część etatu, część wypłaty pod stołem i narastającą frustrację. Poza tym czuła, że nie jest pewna swojej własnej przyszłości, stoi w miejscu, nie rozwija się.
Akademia Wychowania Fizycznego
im. J. Piłsudskiego w Warszawie
– Cały czas szukałam pracy w sporcie. Zatrudniłam się jako instruktor na siłowni na warszawskim Mokotowie – opowiada Lidka. – Po trzech miesiącach pracy za 8 zł za godzinę, wzięłam dodatkowe pół etatu w klubie sportowym dla kobiet. Pracowałam na półtora etatu na umowach śmieciowych. Z dojazdami zajmowało mi to 12 godzin dziennie. Do tego dochodziły jeszcze treningi przygotowujące mnie do startów. Po niespełna roku organizm odmówił posłuszeństwa i nie mogłam wstać z łóżka. Nie ma co ukrywać, że w kwestii mieszkaniowej pomogły mi życzliwe osoby. Bez ich pomocy nie byłoby mnie stać na utrzymanie się w Warszawie.
Gdy musi zmienić lokal, zmuszona jest do podjęcia jakiejkolwiek pracy. Idzie do call center. Oto jak sama o tym mówi:
– Słuchawka dawała, co prawda, strzał gotówki co miesiąc, ale praca z odmierzonym czasem przerwy i wciskanie ludziom produktów maltretowały moją psychikę. Mówienie przez przełożonych co i jak mam wykonywać, ile czasu spędzać na jedzeniu, a ile w toalecie, upodliło mnie moralnie. Nie po to kończyłam studia, żeby teraz wciskać ludziom coś przez telefon.
W końcu Lidka podejmuje ostateczną decyzję. Czuje, że czas już wykorzystać wiedzę zdobytą na studiach i doświadczenie uzbierane przez ostatnie lata. Pożycza od rodziny pieniądze, za które kupuje profesjonalny rower szosowy i stawia wszystko na jedną kartę. Startuje w zawodach triathlonowych, wyrabia sobie markę, zaczyna trenować zawodników. W wieku 34 lat zaczyna być niezależna.
Kilka godzin po naszej rozmowie dostaję od Lidki SMS: Możesz dopisać, że roweru jeszcze nie spłaciłam. I psychicznie odżyłam, od kiedy pracuję na siebie. Mimo że na razie nie przynosi mi to kokosów, na każdą godzinę zajęć lecę jak na skrzydłach. Jestem w swoim żywiole.
Tomasz Kowalski
Tomek po maturze w bardzo dobrym warszawskim liceum im. Lelewela postanawia iść na AWF. Jako jedna z dwóch osób z ponad trzydziestu w klasie o profilu dziennikarsko-językowym wybiera inną ścieżkę rozwoju niż koledzy, którzy chcieli studiować na Uniwersytecie albo w SGH. Trenuje kolarstwo, lubi sport i AWF wydaje się naturalnym wyborem. Nie wie jeszcze, dokąd zaprowadzi go ta uczelnia, choć doskonale zdaje sobie sprawę, że nie chce pracować jako nauczyciel w szkole. Dorabia jako instruktor spinningu w kilku warszawskich klubach fitness, ale z takiej pracy trudno się utrzymać. Trenuje, startuje w zawodach, zaczyna prowadzić innych. Dzięki swoim wynikom, a przede wszystkim wynikom swoich podopiecznych dostaje pracę trenera przy Polskim Związku Triathlonu. Ale taka praca kokosów nie daje.
– Ale nie o zarobki tu chodzi – mówi Tomek Kowalski. – Trenowanie zawodników, którzy zdobywają medale Mistrzostw Polski, jest dla mnie przede wszystkim bardzo prestiżowym zajęciem.
Sprzęt lekkoatledyczny (made in DDR)
Tomasz Kowalski prowadzi zawodników odnoszących sukcesy na arenie międzynarodowej. Jego podopieczny – Miłosz Sowiński – jako pierwszy Polak w kategorii PRO stanął na podium zawodów Ironman na dystansie Half-Ironman (1,9 km pływania, 90 km roweru, 21,1 km biegu).
Trafia idealnie w czas, kiedy triathlon zaczynał być bardzo popularny. Razem z Piotrem Netterem (trenerem kadry narodowej) przygotowuje celebrytów do startu w Herbalife Triathlon w Suszu. Wspólnie uczynili triathlonistów z Piotra Adamczyka, Tomasza Karolaka czy Bartłomieja Topy.
Kolejnym krokiem było założenie Trinergy – połączenia firmy i klubu sportowego. Tomek trenuje amatorów oraz organizuje dla nich obozy w Europie.
- Większość moich klientów to osoby bardzo dobrze zarabiające. Triathlon jest niezwykle popularny wśród menedżerów, przedstawicieli wolnych zawodów, przedsiębiorców – mówi Kowalski . – Coraz częściej też współpracujemy z firmami, w których tworzymy programy wykorzystujące aktywność fizyczną w budowaniu zdrowej, efektywnej i zaangażowanej organizacji.
Zapytany, czy prowadzenie Trinergy to dobry interes mówi wprost:
– Na liście 100 najbogatszych Polaków nie ma żadnego trenera i to nie jest przypadek. Treningi prowadzimy najczęściej metodą hands-on, narzuca to ograniczenia czysto logistyczne. Ale ta działalność pozwala mi żyć na przyzwoitym poziomie. Zaletą jest też to, że znam osobiście niemal wszystkich 120 zawodników trenujących w Trinergy.
Trinergy daje pracę siedmiu osobom, w tym sześciu trenerom. Miesięczna opieka trenerska to koszt od 350 do 1000 złotych.
Filip Szołowski
Filip Szołowski jest wykładowcą na Uniwersytecie im. Jana Kochanowskiego w Kielcach i gdyby nie moda na sport, skupiałby się tylko na karierze akademickiej. Skończył Wychowanie Fizyczne we Wszechnicy Świętokrzyskiej i studia na warszawskiej AWF. Był wielokrotnym Mistrzem Polski w triathlonie i idealnie wykorzystał rosnącą popularność tej dyscypliny wśród amatorów. Razem z innym mistrzem – Marcinem Florkiem – założyli firmę Labosport. Organizują duże imprezy, prowadzą obozy i trenują zawodników.
– Był taki punkt przełomowy w moim życiu, kiedy musiałem sobie odpowiedzieć na pytanie: co dalej robić? Kontynuować karierę zawodniczą czy zająć się zarabianiem na sporcie? – mówi Szołowski. –Miałem żonę, dziecko, już prowadziłem zajęcia na uczelni. Marcin (Florek, partner biznesowy – przyp. red.) pracował na etacie. Po pierwszym obozie triathlonowym, który zrobiliśmy razem, uznaliśmy, że trzeba postawić na trenowanie zawodników i organizację imprez.
Dziś Filip i Marcin organizują między innymi dwie duże serie zawodów triathlonowych – Garmin Iron Triathlon i Elemental Tri Series. W ubiegłym roku stworzyli też cykl wyścigów MTB. W Półmaratonie Gdańskim, który wspólnie organizują, wystartowało prawie cztery tysiące zawodników. W swojej firmie zatrudniają pięciu trenerów. Ceny mają podobne jak Trinergy – od 350 złotych w górę za cztery tygodnie.
- Bardzo mi pomogło doświadczenie jako profesjonalnego triathlonisty. Miałem to szczęście, że mogłem obejrzeć z bliska wiele dużych zawodów na całym świecie. Teraz tę wiedzę mogę wykorzystywać przy organizacji moich imprez.
Warszawski AWF
Nie wszędzie dotarły remonty
Filip, Tomek i Lidka robią to, co kochają. Pasja pozwala im żyć na lepszym poziomie niż mogli się spodziewać, wybierając takie, a nie inne studia. Ale, co szczególnie dobitnie widać na przykładzie Lidii, jeszcze 10 lat temu taki biznes nie miałby racji bytu. Rynek był zbyt płytki. Nasi bohaterowie znaleźli się ze swoimi umiejętnościami i zdobytym doświadczeniem w odpowiednim czasie. Wtedy gdy moda na ruch, sport, zdrowy tryb życia pozwala wreszcie na zarabianie i życie na przyzwoitym poziomie.
A na koniec do tej beczki miodu dodajmy łyżeczkę dziegciu. Ostatnio np. na warszawskim AWF-ie było bardzo trudno zebrać specjalizację lekkoatletyczną – brakowało chętnych. Za to fitness miał pełne obłożenie. Jak powiedział mi pan opiekujący się sprzętem sportowym:
– Panie, tu coraz mniej sportu, a coraz więcej rekreacji…