Nie wiem, czy tę historię znali bracia Igor i Marcin Konefałowie, kiedy wymyślali Hangar 646. W Warszawie nie było czegoś takiego jak park trampolin. Najbliższy był w Gdyni. Zobaczyli szansę na biznes tam, gdzie inni jej nie widzieli i wygrali. Już po siedmiu miesiącach od startu pierwszego parku, bracia szykują się do otwarcia drugiej lokalizacji w stolicy.
Marcin
Marcin Konefał ćwiczył akrobatykę. W hali sportowej na Targówku o 20:30 dwa razy w tygodniu były otwarte zajęcia, na które mógł przyjść każdy. Czasem na niewielkiej przestrzeni ćwiczyło nawet 40 osób.
– Pewnego dnia musiałem zrezygnować z treningu – mówi Marcin. – Było tak dużo osób, że naprawdę nie miałem gdzie ćwiczyć. W Gdyni był już park trampolin Jump City, a w Warszawie nie było niczego nowoczesnego, wszystkie ośrodki były w standardzie OSiR-u. Miałem silne przeczucie, że taki biznes musi wypalić. Musiałem tylko przekonać brata i tatę.
W Hangarze, to Marcin odpowiada za kwestie związane ze sportem. Stworzył koncepcję układu trampolin, zarządza zespołem trenerów.
Igor
Igor Konefał jest przeciwieństwem swojego młodszego brata. Nie ma zacięcia do sportu, za to dobrze znany jest w warszawskim środowisku klubowym. Odpowiadał za PR i marketing takich miejsc jak 1500m2 i NA LATO, Syreni Śpiew czy Warszawa Powiśle. Wie doskonale jak stworzyć miejsce, które przyciąga ludzi. I co zrobić, by ci, którzy już przyszli, chętnie wracali. To zawsze Igor udzielał wywiadów, ale kilka dni przed naszym spotkaniem wyjechał na świąteczny urlop do Azji.
W Hangarze zajmuje się tym, co najlepiej potrafi – promocją. A trampoliny? Nie skakał na nich już od kilku miesięcy. To on też studzi sportowe ambicje brata.
Tomasz
Nie byłoby jednak tego biznesu, bez trzeciego z Konefałów – Tomasza. To tata trzyma w ryzach finansowych firmę, to on wychodził wszystkie niezbędne pozwolenia, to on w kluczowych momentach wspomagał prace wykończeniowe pracownikami swojej firmy architektoniczno-budowlanej. I w końcu to on zaryzykował i wyłożył gotówkę na otwarcie pierwszego lokalu. Sprzedał duże mieszkanie na warszawskim Wilanowie, żeby móc sfinansować projekt swoich synów. Dla siebie musiał znaleźć dużo skromniejszy lokal.
– Oprócz głębokiego przekonania, nie mieliśmy żadnych podstaw, by uważać, że Hangar 646 wypali – mówi Marcin. – Nie było twardego biznesplanu, nie było analizy konkurencji, a niektóre rzeczy zmieniały się już na etapie realizacji.
Biznes
Dla Marcina, który był głównym pomysłodawcą Hangaru, była to też pierwsza firma w życiu. Skończył Turystykę i Rekreację w SGGW i pracował jako instruktor cross-fitu w jednej z warszawskich siłowni.
Co można robić w Hangarze 646?
Skakać na trampolinach, grać w zbijaka na trampolinach, skakać przez przeszkody z odbicia, wsadzać piłkę do kosza po odbiciu z trampoliny, skakać do basenu z gąbkami, odbijać się na profesjonalnym batucie, ćwiczyć (najlepiej z trenerem) fiflaki, salta, przewroty, spróbować swoich sił na ścieżce gimnastycznej, skakać z rampy na rolkach, deskorolce, specjalnym snowboardzie lub specjalnym rowerze… i wszystko to co sami wymyślimy i nie zagraża bezpieczeństwu.
Igor miał większe doświadczenie w prowadzeniu własnego biznesu. Z ojcem prowadził portal o architekturze wnętrz, a wcześniej stworzył dochodowego foodtrucka. Tym razem skala działania miała być znacznie większa.
Na spotkanie z Marcinem Konefałem umawiam się w dzień powszedni w południe. Przed budynkiem stoją dwa autokary szkolne, podjeżdża trzeci. Wysiadają z niego dzieci ze szkoły podstawowej w Chylicach. Muszą czekać prawie godzinę przy recepcji, mają rezerwację na 13:00. Inne grupy właśnie ćwiczą, a na hali, ze względów bezpieczeństwa, nie może być naraz zbyt wiele osób.
Czym jest Hangar 646?
Hangar 646 to ponad 2000 metrów kwadratowych przeznaczonych do skakania, gimnastyki i akrobatyki. W hali dawnego hangaru nieistniejącego już lotniska wojskowego na warszawskim Gocławiu mamy możliwość zabawy w kilku strefach. Na trampolinach możemy nie tylko skakać, ale grać w zbijaka, pakować piłkę do kosza, pokonywać przeszkody. Jest też basen z gąbkami. Do tego mamy strefę dla profesjonalistów ze specjalną planszą, ścieżką gimnastyczną i trzema batutami, które pozwalają odbić się w górę nawet na 6 metrów. Jest też wyjątkowa rampa o trzech stopniach nachylenia. Można po niej zjeżdżać na rolkach, deskach, specjalnym snowboardzie i rowerze. Po wykonaniu ewolucji ląduje się na ogromnej miękkiej poduszce.
– W weekend jest jeszcze ciaśniej – mówi Marcin. – Teraz trzeba rezerwować terminy na 2 tygodnie wcześniej, bo w jednym momencie nie może ćwiczyć więcej niż 40 osób. Dlatego wiemy, że kolejna inwestycja jest skazana na sukces.
Dzieciaki z Chylic tłoczą się i z zazdrością patrzą na kolegów, którzy właśnie skaczą.
– Przyjechaliśmy tutaj, bo wszyscy mówią, że jest super – mówi zawadiacko 12-latek w koszulce Arsenalu. – Najfajniejsza będzie chyba koszykówka.
W jego głosie nie ma zazdrości, ale raczej zniecierpliwienie. Dla dzieciaków to wyjątkowa atrakcja. Przyjeżdżają tu całe klasy na WF. Ćwiczą wszyscy, nikt nie przynosi zwolnienia.
Co warto wiedzieć o zabawie w Hangarze 646?
Do parku trampolin wpuszczane są nawet dzieci od 3. roku życia. Oczywiście najmłodsi muszą pozostawać pod opieką dorosłego opiekuna. Godzina zabawy kosztuje od 29 złotych, za 5 złotych otrzymamy skarpety antypoślizgowe. Dodatkowe 15 złotych zapłacimy jeśli chcemy skorzystać z dwóch stref (amatorskiej i profesjonalnej). Treningi personalne są dodatkowo płatne. Żeby móc bawić sięw w weekend miejsce trzeba rezerwować z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Cena za organizacja urodzin zaczyna się od 799 złotych przy 10 uczestnikach. Zabawa jest bezpieczna, choć jak przy każdej aktywności zdarzają się kontuzje. Najczęściej są to lekkie skręcenia stawu skokowego. Dlatego przed skakaniem obowiązkowe są: szkolenie i rozgrzewka.
– To nas trochę zaskoczyło – mówi Marcin. – Nie docenialiśmy tego segmentu rynku jakim są szkoły i lekcje WF. W tym miesiącu mamy takie wycieczki non-stop.
Rzeczywiście, jeśli się spojrzy na wywiady, których bracia udzielali przed otwarciem i zaraz po nim, można mieć wrażenie, że myśleli o miejscu, które przyciągnie przede wszystkim dorosłych ludzi, którzy chcą poćwiczyć w inny sposób niż na siłowni. Nawet bufet, o którego powstanie bracia się spierali, miał przede wszystkim serwować kuchnię meksykańską i kubańską, o której Marcin Konefał mówił, że jest preferowana przez skejtów.
– W tej chwili nasz bufet największe obroty robi na urodzinach – zdradza Marcin. – Stworzyliśmy specjalną salę, w której organizujemy tego typu imprezy. Jest chyba moda na urodziny w Hangarze.
Elastyczność
– Musisz być elastyczny – łapię się na tym, że nie wiem, czy Marcin mówi o skakaniu czy o biznesie. 7 miesięcy istnienia parku trampolin zweryfikowało niektóre jego założenia. Jako były wyczynowy akrobata musiał nauczyć się patrzeć na swój hangar oczami amatora.
Trzeba było też nastawić się w większym stopniu na klientów, jakimi są szkoły, czy organizatorzy urodzin. Brak konkretnego biznesplanu ułatwiał korekty kursu.
– Najbardziej zmieniło się jednak moje podejście do trenerów – wyjaśnia Marcin. – Na początku zależało mi, żeby nasi trenerzy prezentowali odpowiedni poziom sportowy. Ale teraz zrozumiałem, że ważniejsze jest podejście do klienta. Podstawy akrobatyki sprawna osoba może opanować w kilka tygodni. To wystarczy. A podejścia, uśmiechu, otwartości nie jest tak łatwo się nauczyć.
Rozwój
Drugi hangar powstanie po drugiej stronie Wisły – na ulicy Domaniewskiej na Mokotowie. Kuba Dytkowski, współtwórca pierwszego projektu, zaplanował już układ trampolin w nowym miejscu. Był też pomysłodawcą rampy do skoków.
– Koszty inwestycji pokryjemy ze środków, które wypracowujemy sami, część sprzętu wyleasingujemy – zdradza Marcin Konefał. – Przez cały ten czas nie trwoniliśmy pieniędzy. Oszczędzaliśmy, żeby móc się rozwinąć.
INN skacze
Na czym polega fenomen tego miejsca, próbuję się przekonać na własnej skórze. Przechodzimy z Marcinem na halę.
- Zaczynamy od rozgrzewki – ordynuje gospodarz. Wymachy, rozciąganie dynamiczne, przewroty, podskoki, stanie na rękach. - To podstawa, każdy musi się rozgrzać zanim przystąpi do ćwiczeń. Jeśli ktoś jest pierwszy raz, ogląda też film instruktażowy.
Przechodzimy na batuty. Jeden z trenerów właśnie ćwiczy. Wszystko wydaje się takie łatwe. Salta 2-3 metry nad ziemią, pikowanie głową w dół, odbicia z pleców. Dalszą rozmowę prowadzimy skacząc. Nie mam szans dotrzymać kroku Marcinowi. Kiedy ja się ledwo odbijam, on szybuje niemal pod sufit.
W Warszawie na pewno jest miejsce na co najmniej jeszcze jedno tego typu miejsce. Chcą zdążyć przed konkurencją. Na razie parki trampolin otwierają się też w innych miastach, jak na przykład we Wrocławiu, czy nawet w Słupsku.
– Z uśmiechem patrzyliśmy jak przychodzili do nas ludzie żeby skopiować nasz pomysł, robili ukradkiem zdjęcia, rozglądali się – Marcin wie, że ich sukces zadziałał na wyobraźnię innych. – Ale z tego co można zobaczyć na hali, nie widać, że to nie jest wcale taki łatwy biznes. Cały czas musi być ktoś z naszej trójki, przez siedem dni w tygodniu.
Sukces
Rodzinny biznes wyskoczył w górę niczym na trampolinie. Złożyły się na to trzy najważniejsze elementy. Po pierwsze Konefałowie zobaczyli zyski tam, gdzie nikt inny przed nimi tego nie widział. Trafili w potrzeby rynku polegając na swojej intuicji i obserwacji. Po drugie mają miks uzupełniających się kompetencji. Każdy z nich jest ekspertem w swojej dziedzinie. Marcin jest maniakiem akrobatyki, Igor – jest cenionym marketingowcem, a Tomasz (tata) – doświadczonym przedsiębiorcą. Takie dopasowanie, poparte wzajemnym zaufaniem pozwoliło na błyskawiczny sukces. A po trzecie – ciężko na ten sukces pracują.
Dwaj wysłannicy Baty lecą sprawdzić możliwości sprzedaży w północnej Afryce. Przysyłają do Zlina dwa odmienne telegramy. Pierwszy z nich pisze: "Tutaj nikt nie nosi butów. Żadnej możliwości zbytu. Wracam do domu". Drugi telegrafuje: "Wszyscy są bosi. Ogromne możliwości zbytu, przyślijcie buty jak najprędzej".