Lubimy się chwalić sukcesami naszych naukowców. I dobrze. Bo osiągnięcia Joanny Bagniewskiej wychowującej "policyjne" pszczoły czy braci Kupczaków produkujących niezniszczalne buty dla amerykańskiej armii są naprawdę imponujące. Ale jest jeszcze druga strona medalu – niedofinansowane i popadające w coraz większy kryzys uczelnie czy najzdolniejsi badacze uciekający za granicę w obawie przed bezrobociem. Jaka jest więc właściwie prawda o polskiej nauce? O to pytamy dr hab. Anetę Pieniądz, przedstawicielkę ruchu społecznego "Obywatele Nauki" a także historyczkę z Uniwersytetu Warszawskiego.
Obywatele Nauki – są największym ruchem społecznym, jak sami o sobie mówią, który powstał w środowisku pracowników naukowych, reprezentujących różne dyscypliny i ośrodki badawcze. Inspiracją i zachętą dla nich był ruch Obywateli Kultury. Chcą oni zainicjować szeroką publiczną dyskusję o przyszłości nauki w Polsce – dyskusję wolną od wpływów ideologii, doraźnej polityki i medialnej sensacji. Dostrzegają potrzebę zmian i są na nie gotowi. Zmiany te nie mają jednak sensu bez merytorycznej debaty nad społeczną rolą nauki i naukowców, czy bez nowego spojrzenia na system edukacji w zmieniającym się świecie. W debacie tej musi uczestniczyć całe środowisko naukowe i wszyscy, dla których ważny jest rozwój cywilizacyjny i społeczny Polski.
Jaka jest dzisiaj kondycja polskiej nauki?
Zważywszy stosunek wysokości nakładów do osiąganych efektów - pewnie nie najgorsza. Oczywiście w jednych dziedzinach radzimy sobie lepiej, w innych nieco gorzej. To całkowicie naturalne. Przykładowo, niektóre z nauk o życiu są w Polsce na najwyższym światowym poziomie. I chociaż może te badania nie są tak spektakularne, aby mówić o nich nieustannie w mediach, to na świecie są naprawdę doceniane
Więc gdzie leży problem?
Mówiąc najoględniej – w finansowaniu.
Ale przecież nakłady na naukę rosną – w zeszłym roku wydaliśmy na nią o 690 milionów złotych więcej niż 2014 roku.
Tyle że tych pieniędzy wciąż jest za mało. Nie chcę, by zabrzmiało to zbyt roszczeniowo, ale to jest naprawdę prosty rachunek ekonomiczny. Dobrze ten problem przedstawił kiedyś profesor Jerzy Hausner, który powiedział , że jeśli nie będziemy przeznaczać na naukę 1 proc. naszego PKB, to zawsze będziemy stratni, bo mniejsze sumy nigdy nie dadzą zwrotu w postaci odkryć, wdrożeń, poziomu kształcenia - wystarczą najwyżej na wegetację, a i to nędzną. Właściwie lepiej byłoby nic już nie inwestować niż inwestować tak mało. A kiedy sprawdzimy budżet na 2015 rok, to okazuję, że na naukę wydaliśmy 0,42 proc. PKB. Te liczby mówią same za siebie.
Duża część tych pieniędzy przepada. Najlepszym tego przykładem jest "Szybka Ścieżka", jeden z programów Narodowego Centrum Badań i Rozwoju (NCBR), którego budżet liczący 1,5 miliarda złotych wykorzystano w zaledwie 10 proc.
Tutaj akurat dotykamy kolejnego problemu – podziału środków na naukę. Bo przykładowo właśnie NCBR dysponuje ogromnymi pieniędzmi, które są jednak w większości przeznaczane na wdrażanie i komercjalizację gotowych rozwiązań. I oczywiście bardzo dobrze, że tak się dzieje, ale nie można zapominać o badaniach podstawowych, bez których żadnych wdrożeń nie będzie. A w Polsce ich finansowanie mocno kuleje. Poza zainteresowaniem władz decydujących o podziale środków pozostaje też problem tzw. „doliny śmierci”.
Czyli?
Jest to ten etap, zwany dowodem koncepcji, który dzieli odkrycie, wynalazek od gotowego produktu, czyli ta faza, kiedy trzeba zainwestować w coś, o czym nie wiemy jeszcze na pewno, że przyniesie zyski. W Polsce brakuje bowiem osób czy firm gotowych inwestować w rozwiązania będące często jeszcze na etapie tworzenia się prototypu. Nie ma tego mechanizmu, że za naukowcem stoi broker technologii, jednocześnie weryfikujący i oceniający komercyjną atrakcyjność jego pracy.
Jest na to jakiś sposób?
Mając tak małą pulę środków jednym rozwiązaniem jest wyznaczenie jasnej strategii, która pozwoli wskazać kluczowe dla polskiej nauki i gospodarki obszary. Chcąc bowiem zaspokoić potrzeby wszystkich, nie osiągniemy niczego.
To nie jest zbyt pesymistyczne wizja?
Dopóki nasza gospodarka nie będzie na tyle silna, aby przedsiębiorcy mogli swobodnie finansować badania, to nauka, zwłaszcza badania podstawowe i etap przed wdrożeniem, będzie musiała opierać się na środkach publicznych. A przecież przed chwilą rozmawialiśmy o tym, jak niewiele pieniędzy jest przeznaczanych na rozwój nauki. Dlatego potrzebujemy skutecznej strategii, inaczej utkniemy w miejscu.
Są jeszcze inne przeszkody?
Może to zabrzmieć absurdalnie, ale zaczynamy mieć problem ze zbyt dużą ilością infrastruktury technicznej, która bardzo często stoi pusta.
Jak to?
W Polsce pokutuje przekonanie, że inwestycja w beton to dobra inwestycja, dlatego pobudowaliśmy dziesiątki świetnie wyposażonych laboratoriów. Ale zapomnieliśmy o jednym – kto tam będzie pracował.
Założę się, że znów chodzi o pieniądze.
I ma pan rację. W systemie brakuje bowiem środków, które pozwoliłby zatrudnić ludzi umiejących obsługiwać całą tą nowoczesną infrastrukturę. Bo niestety, osoby decydujące o finansowaniu polskiej nauki wciąż patrzą na człowieka jako na koszt, a nie inwestycje. I pewnie gdyby nie granty, to w wielu ośrodkach nikt by nie pracował.
A co będzie z tymi pustymi laboratoriami?
Nie wiadomo. Niedługo pewnie będą wymagały konserwacji, część sprzętów trzeba będzie wymienić, a przecież zbliża się rok 2020, który może być dla polskiej nauki niezwykle trudny, o czym się rzadko wspomina.
Dlaczego?
Skończą się wtedy unijne pieniądze i nastąpi wielkie tąpnięcie. Nie można bowiem zapominać, że we wszystkich statystykach pokazujących wzrost nakładów na naukę są uwzględniane środki europejskie, a kiedy ich zabraknie będzie naprawdę ciężko. I to jest właśnie kolejny argument za opracowaniem jakiejś długofalowej strategii rozwoju dla naszej nauki.
10 najważniejszych postulatów Obywateli Nauki
1. Podniesienie jakości badań naukowych i kształcenia akademickiego. 2. Wzmocnienie roli uczelni, w tym uczelni lokalnych, jako ośrodków budowania kapitału
społecznego, ekonomicznego i cywilizacyjnego Polski. 3. Zatrzymanie i odwrócenie procesu pauperyzacji i prekaryzacji środowiska naukowego. 4. Uelastycznienie i zróżnicowanie modelu kariery naukowej oraz uzależnienie dróg awansu
wyłącznie od kryteriów merytorycznych. 5. Wzmocnienie związku między wszystkimi etapami kształcenia, od przedszkola do szkoły
wyższej - realizacja w praktyce idei ciągłości edukacji. Poprawa jakości kształcenia nauczycieli
i zaangażowanie środowisk naukowych w proces doskonalenia edukacji niższych szczebli. 6. Stworzenie warunków do upowszechniania wiedzy i popularyzacji wyników badań,
w tym zwłaszcza tych fnansowanych ze środków publicznych. 7. Zapewnienie przestrzegania standardów etycznych w środowiskach naukowych. Przestrzeganie
„Europejskiej Karty Naukowca” oraz „Kodeksu postępowania przy rekrutacji pracowników
naukowych”. 8. Podniesienie nakładów budżetowych na naukę do co najmniej 1 % PKB (bez wliczania
środków unijnych) do 2020 r. i do co najmniej 2,5 % PKB do 2030 r.; zapewnienie fnansowania
publicznych uczelni wyższych w wysokości odpowiadającej kosztom ich funkcjonowania. 9. Stworzenie skutecznych mechanizmów i procedur służących wzmacnianiu współpracy
między naukowcami i gospodarką, uproszczenie drogi od wynalazku do wdrożenia. 10. Nowa, spójna organizacja uczelni publicznych, oparta na jasnych i zobiektywizowanych
kryteriach jakości prowadzonych badań naukowych i jakości kształcenia.
Kto miałby to zrobić?
Dobrze przygotowana grupa kompetentnych i niezależnych ekspertów. I nie mam tutaj na myśli przedstawicieli instytucjonalnych organów naukowych, bo wtedy zamiast planu naprawczego mielibyśmy walkę kilku lobby. Właśnie to było największą zaletą ostatniego okresu rządów poprzedniej minister Leny Kolarskiej-Bobińskiej, że powołała zespoły, w znacznej części młodych specjalistów, którzy przygotowali dokumenty zarysowujące kierunki rozwoju polskiej nauki. I zupełnie inną kwestią jest to, co ministerstwo zrobiło dalej z tymi opracowaniami i w jakiej formie ostatecznie program rozwoju szkolnictwa wyższego i nauki ujrzał światło dzienne. Ale gotowe rozwiązania czekają, wystarczy tylko zajrzeć do szuflady. Wszystko zależy jednak teraz od wicepremiera Gowina..
Jakie zmiany trzeba wprowadzić najszybciej?
Na pewno potrzebne jest uelastycznienie organizacji nauki. Obecny system traktujący wszystkich tak samo – niezależnie, czy zajmują się wykopaliskami w Egipcie, czy badają strukturę kryształu – nie może dłużej funkcjonować. Nie da się bowiem wszystkiego zmierzyć jedną miarą, a później zamknąć w tabelce. Trzeba też odbiurokratyzować naukę i szkolnictwo wyższe, formalistyczna czapa nie może bowiem dłużej dusić badaczy. Ale jednocześnie należy wprowadzić rzetelne kontrole jakości na uczelniach. Żeby Polska Komisja Akredytacyjna nie sprawdzała wyłącznie porządku w papierach, ale oceniała rzeczywisty poziom dydaktyki, podobnie potrzebujemy skuteczniejszej oceny jakości badań
Myśli Pani, że wicepremier Gowin to zmieni?
Nie można właściwie tak stawiać pytania, bo to się po prostu musi zmienić. Jeśli bowiem wierzyć futurologom, to rozwój w najbliższym półwieczu będzie się opierał wyłącznie na wiedzy. I jeśli my – jako społeczeństwo – chcemy iść do przodu, nie mamy innego wyjście – musimy zreformować naszą naukę. Tylko, że ta prawda nie dociera do polityków, którzy nie planują żadnych długofalowych zmian i skupiają się wyłącznie na czteroletnim cyklu wyborczym.
I dlatego wszystko kończy się na prowizorce?
Zgadza się. Nauka to jest strategiczny obszar, który powinien być całkowicie apolityczny, dzięki czemu można byłoby planować zmiany na wiele lat do przodu. Ale w naszych warunkach jest to chyba niemożliwe.
A gdzie jest dzisiaj miejsce humanistyki? Bo mam wrażenie, że rozmawiając o współczesnej nauce coraz częściej zamykamy się w świecie innowacji i nowych technologii, które należą do domeny nauk ścisłych.
Ale przecież humanistyka jest jak najbardziej innowacyjna. To jest właściwie jej istota: humanistyka ma nieustannie stawiać nowe pytania i poszukiwać nowych odpowiedzi na stare pytania. Niestety, w ludzkiej świadomości nadal bardzo głęboko zakorzeniony jest XIX-wieczny konstrukt, który zakłada, ze między humanistyką i naukami ścisłymi jest przepaść. Ten stereotyp jest na tyle silny, że nawet na początku działalności Obywatel Nauki byliśmy przekonani, że historyka i matematyka czy biologa nie łączy nic, oprócz konfliktu interesów. A to nieprawda, co pokazują przykłady z ostatnich lat. Warto się przyjrzeć na przykład naukom o życiu, która bardzo dużo czerpią z humanistyki. I to nie tylko na poziomie idei, ale i praktyki. Wystarczy spojrzeć na relacje pomiędzy historykami a genetykami, będącą kluczem do dzisiejszych badań nad migracjami. Nie można na pewno traktować humanistyki jako uboższej i brzydszej siostry nauk ścisłych, która nigdy nie miała niczego wspólnego z innowacyjnością czy nowymi technologiami. Innowacje tworzą się dziś bowiem najczęściej tam, gdzie dochodzi do spotkania nauk.