Tu powinna być nudna historia jakich są setki. Chłopak, który w liceum lubi matematykę idzie na uniwersytet, pod koniec studiów wyjeżdża na zagraniczne stypendium, dostaje się na staż w Dolinie Krzemowej i znika z radarów naszej nauki. I niewiele brakowało, aby tak to się skończyło. W podsumowaniu artykułu napisalibyśmy z żalem o drenażu polskich mózgów, utraconych szansach i tym, że w ten sposób nigdy nie dogonimy Zachodu. Ale jesteśmy INNPoland i piszemy o doktorze Konradzie Iwanickim, który nie bał się pójść pod prąd, odrzucić ofertę z Silicon Valley, by wykorzystać szanse jakie daje Polska.
Budynek Matematyki Informatyki i Mechaniki Uniwersytetu Warszawskiego różni się od innych wydziałów przede wszystkim ilością ogłoszeń o pracę. Firmy informatyczne prześcigają się, żeby przyciągnąć do siebie studentów, którzy potrafią programować. Tu praca nawet nie czeka, ale wręcz szuka człowieka. Doktorant wydziału informatyki, to dla pracodawców superłakomy kąsek. Korporacje kuszą wspaniałymi zarobkami, szansą na międzynarodową karierę, dostępem do najnowocześniejszych narzędzi. A jednak zamiast w designerskim biurze internetowego giganta, rozmawiamy w skromnym pokoju na Uniwersytecie Warszawskim.
- Rzeczywiście mogłem zostać w Amsterdamie, miałem też ofertę robienia doktoratu w Stanach – przyznaje dr Konrad Iwanicki. Spina go mówienie o sobie, wolałby opowiadać o protokołach trasowania w urządzeniach niskich napięć. Na badania z tym związane dostał od Narodowego Centrum Badań i Rozwoju ponad milion złotych. Poproszony o wytłumaczenie rozpromienia się i odzyskuje werwę.
- Chcę zbudować tysiąc takich urządzeń – pokazuje wiszący na ścianie malutki przedmiot. Akurat ten przekazuje do serwera informację o temperaturze w pokoju, ale czujniki mogą wysyłać również inne dane. – Chodzi o to, żeby stworzyć efektywny i skalowalny sposób komunikowania się tego typu urządzeń i sprawdzić go w praktyce. Dotychczas przy tego typu badaniach używaliśmy symulacji, tym razem chcemy sprawdzić jak nasze pomysły działają w rzeczywistości.
Na realizację swego projektu dostał z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju grant w wysokości ponad miliona złotych. Jest laureatem programu LIDER 2015 dla najbardziej obiecujących młodych polskich naukowaców. Takie dofinansowanie pozwala mu na swobodę i badawczą niezależność.
Przełomowe decyzje
W jego głosie wreszcie słychać entuzjazm kiedy może przejść do swojego ulubionego tematu – systemów rozproszonych. Gdy koledzy z roku fascynowali się grafiką albo algorytmiką, on znalazł dziedzinę, której się poświęcił. Stypendium magisterskie dostał w Amsterdamie. Tam była silna grupa naukowców, którzy opracowywali technologie, o których w Polsce nie było jeszcze słychać.
- To był pierwszy moment przełomowy. Pojechałem tam, bo u nas wtedy nie było prowadzonych badań w tej działce – opowiada. – Zobaczyłem jak fajnie się pracuje w grupie badawczej. Wtedy pojawił się też dylemat – czy pójść do biznesu, czy dalej zostać w nauce.
Chciał spróbować, więc skorzystał z oferty stażu w laboratoriach badawczych w Princeton. Pozwoliło mu to zobaczyć jak wygląda praca nad komercjalizacją projektów bazujących na systemach rozproszonych. Technologie, w których opracowywaniu brał udział, dziś są dostępne na rynku. Tam zrozumiał też, że niekoniecznie chciałby pracować w biznesie jako programista, a poza tym woli coś tworzyć samemu niż implementować to, co wymyślił ktoś inny. To był drugi punkt przełomowy.
- Pracowałem dla NEC-a, nie powiem, podobało mi się tam, dostałem propozycję pracy i zrobienia doktoratu w Stanach, ale zdecydowałem inaczej – w głosie Iwanickiego nie da się wyczuć ani cienia wątpliwości. – Wróciłem, ale wiedziałem, że mogę sobie dać drugą szansę jeszcze później.
Dostał propozycję kontynuacji pracy naukowej w Holandii, ale tu decydujący głos miała żona. Stwierdziła, że nie wyobraża sobie życia poza Polską, a że akurat na wydziale MIM Uniwersytetu Warszawskiego stawiano na informatykę praktyczną, tu poczuł swoją szansę.
Informatyka eksperymentalna
Studenci matematyki i informatyki od zawsze są tacy sami. Żyją trochę w swoim świecie, ich poczucie humoru jest bardzo hermetyczne. Starają się wszystko udowodnić dzięki twierdzeniu Cevy, jeśli widzą „Wzory całkowania” zamazują literę „k” w podpisie pod skomplikowanymi formułami. Specyficzne środowisko często postrzegane jest jako dosyć mocno oderwani od rzeczywistości teoretycy.
Doktor Konrad Iwanicki w środowisku pozytywnych dziwaków ma opinię tego zakręconego jeszcze bardziej. Zamiast spokojnej pracy badawczej w gabinecie, ze swoimi badaniami wychodzi w przestrzeń wydziału.
- Dałem na przykład takie urządzenia studentom, którzy mieli chodzić z nimi na szyi po korytarzu – dr Iwanicki pokazuje swoje autorskie dzieło. – Chcieliśmy sprawdzić, czy na podstawie danych dostarczanych przez te zabawki da się określić, że dwie lub więcej osób wchodzi w jakieś interakcje.
Ten projekt dostał z kolei dofinansowanie Narodowego Centrum Nauki. Wyjście z obszaru formalnego w życiową przestrzeń wydziału jest świetnym przykładem tego, w jaki sposób projekty informatyczne mogą być wykorzystane przez nauki społeczne. I chociaż żeby wykorzystać wnioski z tych badań w codziennym życiu, wciąż jest daleka droga, to pierwszy, nieoczywisty krok został wykonany.
Na półce w gabinecie 4280 leży kilka smartwatchy. To gadżety z kolejnego z eksperymentów Iwanickiego.
- Starałem się odpowiedzieć na problem badawczy, czy grupa osób wyposażonych w smartwatche może stwierdzić, że jeden z jej członków się oddzielił. Bardzo łatwo sobie wyobrazić jak może to ułatwić na przykład pilnowanie grupy przedszkolaków na wycieczce. Nie mówiąc o wędrówce w górach w warunkach słabej widoczności.
W grudniu 2015 kolejny projekt doktora Konrada Iwanickiego został dostrzeżony przez instytucję, która została powołana do wspierania polskiej nauki. Narodowe Centrum Badań i Rozwoju doceniło opisany wcześniej projekt budowy eksperymentalnej sieci tysiąca czujników. Stworzenie skalowalnego protokołu komunikacji dużej liczby takich urządzeń pozwoli na bardzo szybkie zastosowanie tego działania w życiu. Naukowiec zapytany o praktyczne wykorzystanie tych badań ma doskonale sprecyzowaną wizję:
- Myślę przede wszystkim o projektach inteligentnych budynków. Wiadomo, że nie musi on być równomiernie oświetlony lub ogrzewany przez całą dobę. Dzięki temu, że bardzo wiele małych urządzeń może zbierać dane i przekazywać do analizy w czasie rzeczywistym, system jest w stanie reagować adekwatnie do aktualnej sytuacji.
Swoboda kreowania
Dr Konrad Iwanicki podjął w swoim życiu kilka nieoczywistych decyzji. Miał szanse, które dla wielu byłyby niczym trafienie szóstki w totka. Ale miał odwagę postawić na to co jest dla niego naprawdę ważne. Obok życia rodzinnego, jest to swoboda tworzenia, to, że może robić to co lubi.
- Marzyłby mi się wielki polski startup, coś jak polski Google – mówi. – Już na studiach pracowałem, tak jak 90 procent studentów informatyki i myślałem o założeniu jakiejś firmy.
Oczywiście, widzi też cenę jaką musiał zapłacić za swoje decyzje. W jego głosie pobrzmiewa lekka nuta żalu:
- W Holandii musiałbym poprowadzić 60 godzin w roku akademickim, tutaj pensum to 210 godzin. Jest to ogromne obłożenie pracą dydaktyczną. I W Holandii i w Stanach doktoranci są najważniejszym kołem zamachowym nauki. Są w najlepszym wieku zarówno fizycznie, jak i intelektualnie. W Polsce, za stypendium doktoranckie w Warszawie nie da się wyżyć.
Ale jest w tym głosie też pewność, że nie zmieniłby tych wyborów. Pieniądze przegrały z rodziną, patriotyzmem gospodarczym i swobodą badań naukowych. Przykład Konrada Iwanickiego pokazuje, że jako kraj mamy do zaoferowania coś, co może sprawić, że najzdolniejsi będą pracować w Polsce.