Sportowcy i pieniądze się nie lubią. Mimo milionowych, wieloletnich kontraktów skutkujących mniejszymi lub większymi fortunami, nawet kilkanaście procent z nich kończy z niczym po 12 latach od zakończenia kariery. Nie pomagają nawet historie ich kolegów: Mike Tyson roztrwonił 300 milionów dolarów na posiadłości, samochody i tygrysa. W 2003 roku ogłosił on bankructwo.
Podobnych historii jest więcej: Allen „The Answer” Iverson miał krzyczeć do swojej żony podczas rozwodu, że nie ma nawet pieniędzy na cheeseburgera. Po rozprawie wręczyła mu 61 dolarów. Evander Holyfield przepuścił 250 milionów dolarów na ogromną posiadłość w Utah – miała 109 pokojów, a elektryczność pochłaniała miesięcznie 17 tysięcy dolarów. Do tego doliczyć trzeba alimenty. Holyfield miał w końcu 11 dzieci różnymi kobietami.
Wspólnym mianownikiem większości tych historii są złe inwestycje. Dlatego powinno cieszyć, że w ostatnich latach wielu sportowców poszło po rozum do głowy i o wiele mądrzej zarządzają finansami.
Polskie inwestycje
Na początku 2014 roku inwestycjami w startupy pochwalił się Robert Lewandowski, który został wspólnikiem w Funduszu Protos VC. – Fundusz Protos VC został założony w 2013 roku przez sześć osób, finansistów i przedsiębiorców internetowych, które miały wcześniej doświadczenie z takimi projektami jak znanylekarz.pl czy goldenline.pl. Wspólnikami w funduszu jest kilkanaście innych osób: przedsiębiorcy, menadżerowie i inwestorzy, którym udało się wcześniej odnieść sukces i teraz nie tylko chcą inwestować w obiecujące startupy – pisaliśmy w INNPoland.
W artykule wszystkie spółki chwaliły się wtedy wzrostami, jednak konkretniejsza informacja pojawiła się pod koniec 2015 roku. Jeden ze startupów, w który inwestował Lewandowski został wtedy kupiony przez spółkę Domodi.pl za 11,3 miliona złotych. Piłkarz miał w ten sposób zarobić aż 500 proc. wyłożonej wcześniej kwoty.
Beckham, Fabregas, Henry
Przykłady z zagranicy dają powody do mówienia o międzynarodowym trendzie. David Beckham zainwestował niedawno w aplikację MyEye, która pozwala strumieniować wideo na żywo – podobnie do aplikacji Periscope. Różnica? Nagrane i przesłane filmy pozostaje w MyEye przez 72, a nie, jak w przypadku Periscope, 24 godziny.
– Zawsze rozglądam się za możliwością wsparcia brytyjskich firm, które mają wizję i możliwość zrobienia czegoś znaczącego na światowym poziomie. Wierzę, że MyEye ma potencjał, by zmienić sposób, w jaki ludzie wchodzą w interakcje w mediach społecznościowych – komentował piłkarz w oficjalnym komunikacie.
Piłkarze Thierry Henry, Cesc Fabregas i Robin van Persie, a także koszykarz Tony Parker zainwestowali w podobny serwis – Grabyo. Ma on pomagać kanałom telewizyjnym w przesyłaniu wideo na żywo na różnego rodzaju platformy społecznościowe. Crisitano Ronaldo inwestował w Mobitto, czyli platformę lojalnościową dla klientów lokalnych firm. Andrés Iniesta finansował hiszpański startup FirstV1sion, który tworzy system przesyłania obrazu z kamerki umieszczonej w kostiumie sportowca. Widać tu pewną prawidłowość.
Inwestował też Louis Saha czy Michael Owen. Jednak nikt i nic nie może równać się z tym co zrobił pomocnik londyńskiego Arsenalu: Mathieu Flamini.
Firma trzymana w tajemnicy przez 8 lat
Mathieu Flamini znany jest z bezpardonowej gry w środkowej strefie boiska. Swoim agresywnym wślizgom zawdzięcza łatkę „saneczkarza” – przydomek zarezerwowany dla tych, którzy dwiema nogami atakują przeciwnika. Flamini ma już jednak 31 lat i powoli powinien zacząć myśleć o sportowej emeryturze, a co za tym idzie – innej karierze i odpowiednim zainwestowaniu zarobionych na piłce pieniędzy. Okazuje się, że Francuz taki plan realizuje już od blisko... 8 lat.
O istnieniu swojej firmy Flamini poinformował świat dopiero w listopadzie 2015 roku. Skrywał to w takiej tajemnicy, że o przedsięwzięciu piłkarza nie wiedziała nawet jego najbliższa rodzina. Nie chodzi jednak o jakąkolwiek nielegalną działalność. Choć trzeba nazwać ją dość niecodzienną, jeśli chodzi o biznesy piłkarzy. A na pewno na wskroś innowacyjną. Firma Flaminiego zdążyła już nawet otrzymać nagrodę za najbardziej innowacyjną działalność biotechnologiczną.
Flamini założył GFBiochemicals w 2008 roku, niedługo po dołączeniu do AC Milanu. Miał wtedy 24 lata. Do powstanie firmy przyczynił się bez wątpienia poznany we Włoszech jej współzałożyciel – Pasquale Granata. Połączyć miała ich troska o środowisko i to właśnie środowiskiem zajmuje się GFBiochemicals. Firma zatrudnia około 400 osób, z czego 80 pracuje w laboratoriach w miejscowości Caserta we Włoszech. Flamini i Granata przez lata mieli inwestować miliony w swój projekt. Dopiero po pewnym czasie udało im się dokonać przełomu.
GFBiochemicals ma być bowiem pierwszą firmą, której udało się odkryć sposób na masową produkcję kwasu lewulinowego z biomasy. Kwas lewulinowy ma w przyszłości zastąpić ropę i jej pochodne w procesach przemysłowych. Nie dość, że może to być odpowiedzią na topniejące zapasy surowców, to wykorzystanie kwasu miałoby być przyjaźniejsze środowisku. Firma szacuje, że w 2017 będzie w stanie wytwarzać już 10 tysięcy megaton (10 miliardów ton) kwasu lewulinowego rocznie.
– Zainwestowałem w to dużo pieniędzy. Było to ogromne ryzyko. Jednak by odnieść sukces trzeba ryzykować. To było dla mnie wyzwanie – mówił Flamini w wywiadzie dla The Sun. Czemu zwlekał tak długo z obwieszczeniem swojej działalności nawet najbliższym? Podobno nie chciał ich niepokoić. – Chciałem, by wszystko przygotowane i działało zanim ogłoszę wieści. Zajęło nam to siedem lat pracy. Osiągnęliśmy coś, czego nikt wcześniej nie zrobił. Z tego jestem najbardziej dumny – miał powiedzieć.
Jego praca została już doceniona. 2 listopada firmę GFBiochemicals otrzymała nagrodę Johna Sime'a w kategorii najbardziej innowacyjna biotechnologia podczas Europejskiego Forum Biotechnologii i Bioekonomii.