W okresie dominacji sieciówek, lokalne firmy potrzebują czymś się wyróżnić, by osiągnąć sukces. Jedne sięgają po wzory regionalne i folklor, a inne inspirują się wzornictwem PRL-u. Chrum, firma odzieżowa z Warszawy, stawia natomiast na autoironię i satyrę, czerpiąc przy projektowaniu z elementów popkultury oraz... swojskich wędlin.
Koszulkowa odskocznia od etatu
Początki Chrum sięgają 2002 roku. Wtedy Bartek Nowakowski uznaje, że poza pracą w agencji reklamowej, potrzebuje dodatkowego zajęcia. – Robienie koszulek było dla mnie jak hobby. Odbywało się to w całkowitej tajemnicy, nie chciałem żeby ktokolwiek, nawet najbliższe mi osoby, poza moją ówczesną partnerką, wiedziały, co robię – wyjaśnia. Uważałem wtedy, że Chrum powinno się samo obronić – bez pomocy kogokolwiek z zewnątrz. A skąd nazwa? Pracowałem wtedy w reklamie, wiedziałem, że musi być krótka, chwytliwa. Poza tym lubię świnie. Są bardzo inteligentne, ale ludzie dostrzegają tylko to, że są brudne. Podobała mi się ta dwuznaczność – podsumowuje.
Firma zaczęła działać jako mała marka odzieżowa, a Nowakowski mógł realizować swoje autorskie pomysły. Koszulki były dla niego świetnym nośnikiem, na którym mógł nadrukować cokolwiek chciał. Irytował go fakt, że poza rozwijającymi się sieciówkami nie było żadnej alternatywy – nie istniały lokalne firmy, które mogły oferować oryginalne, nieszablonowe T-shirty, a rynek zalewała fala źle wykonanych, jednolitych ubrań.
Początkowo tworzył dla wąskiego grona, a jego wzory, drukowane na kupowanych hurtowo T-shirtach, miały szokować oglądających. Dotykały kwestii religijnych, mieszały świętość z popkulturą, bo, jak twierdzi sam autor, chciał, by były kontrowersyjne. Z powodu małej skali jego przedsięwzięcia nie odniósł jednak oczekiwanego sukcesu. Chociaż wzory dalej stanowią połączenie sacrum i profanum, Nowakowski mówi, że jego koszulki mają mieć przede wszystkim charakter satyryczny, a nie obrazoburczy.
– Wbrew pozorom praca w korpo ma wiele plusów. Polecam ją każdemu młodemu człowiekowi, bo uczy ona samodyscypliny, odnajdywania się w różnych skomplikowanych strukturach, czy pracy przy poważnych projektach. Ale powinna być etapem, a nie sensem życia – przestrzega. – Lubiłem pracę w reklamie, ale miałem dość, że wymyśliłem reklamę z udziałem kota, a po przejściu wszystkich szczebli firmowej drabiny na końcu wychodził pies. Do tego tworzenie kampanii reklamowej to bardzo czasochłonny proces. W ciągu pracy w jednej agencji, z kilkudziesięciu pomysłów realizowałem jeden. W głowie było ich mnóstwo, ale większość zostawała w szufladzie. Kiedy skończyłem pracę w mojej piątej już firmie w 2006 roku, zrozumiałem, że formuła się wyczerpała. Co miałem zrobić, iść do kolejnej? To mi już nie wystarczyło – tłumaczy.
Do czasu odejścia Nowakowskiego z pracy, Chrum podupadło. Istniało dalej jako marka, ale jej twórca tłumaczy, że poczuł się znużony, stracił ten początkowy zapał. Chociaż nie porzucił firmy całkowicie, bo działała dalej, ale na niższych obrotach. Zostawienie za sobą korporacji okazało się powiewem świeżości, którego Nowakowski potrzebował. – Uświadomiłem sobie, że Chrum to biznes, a nie tylko hobby. Od 2007 roku zdecydowałem poświęcić się jej w 100 proc. i stworzyć silną, lubianą przez klientów markę.
Chrum: Reaktywacja
Przygotowania do nowego startu zaczął od wymiany materiałów, na których umieszczał swoje wzory. Jak już wspomniano, na początku kupował koszulki hurtowo, z czasem jednak zaczął zlecać ich szycie przedsiębiorstwu w Łodzi, jednak dla Nowakowskiego było to ciągle za mało – chciał mieć kontrolę nad całym procesem produkcji. Tak założył szwalnię na Warszawskim Mokotowie.
– Własna linia produkcyjna powoduje, że można decydować o wszystkim – co chce się robić, z czego to zrobić, na czym, w jaki sposób. Początkowo współpracowaliśmy z różnymi szwalniami, które nie miały problemu z naszym, często specyficznym poczuciem humoru. Tylko jedna zdecydowała się zerwać z nami współpracę. Na zlecenie Polsatu mieliśmy zrobić bluzkę inspirowaną serialem Prison Break – zaprojektowaliśmy wzór i zleciliśmy go firmie spod Warszawy – tłumaczy. Nasz nadruk odwzorowywał tatuaże głównego bohatera serii, w których ukrył mapę ucieczki z więzienia. Ponieważ w ich skład wchodziły wątki mitologiczne, jak wizerunki demonów i potworów, szwalnia odmówiła. Jej właściciele stwierdzili, że to obraża ich uczucia religijne. Udało nam się dotrzymać terminu i zrealizować zlecenie, ale kosztowało mnie to dużo dodatkowego, zbędnego stresu. Nauczyłem się również, że nie do końca można polegać na innych. To był jeden z powodów, dla których chciałem mieć pełną kontrolę nad produkcją – konkluduje.
Jednak dla Nowakowskiego pełna decyzyjność nie jest jedyną motywacją do stworzenia własnego miejsca produkcji. – Obecnie w szwalni pracuje 5 pań. Bardzo ważne jest dla mnie to, że Chrum jest w całości polskie. Polacy mają coraz większą świadomość tego, co kupują. W sieciówkach jest głównie badziewie, koszulki, które założy się raz i po jednym praniu są do niczego. Wiadomo, że są tańsze, bo kosztują czasem tylko kilkanaście złotych, ale co z tego, skoro są fatalnej jakości? Chrum daje klientom to, czego sieciówka, nawet z Polski, nigdy im nie da – wysoką jakość, oryginalność, lokalną markę i produkt w 100 proc. polski – podkreśla.
Wędlina do łóżka
Dla założyciela marki rok 2012 jest przełomowy – wtedy następuje pełna reaktywacja Chrum. Rusza nowa strona internetowa, z odświeżoną szatą graficzną a image marki zostaje ujednolicony – zaczyna przedstawiać się ją jako „garmaż odzieżowy”. W swoich produktach Nowakowski coraz mocniej podkreśla autoironię i samoświadomość marki. Stacjonarne sklepy na warszawskim Powiślu i krakowskim Kleparzu wzorowane są na stylistyce sklepów mięsnych, z tą różnicą, że na hakach zamiast wędlin i podrobów wiszą koszulki i... pluszowe kiełbasy.
Zapytany o pomysł na pluszową garmażerię i sposób, w jaki przekonał szwaczki do uszycia tej nietypowej kolekcji, Nowakowski uśmiecha się pod nosem. – Szwaczki to specyficzna grupa zawodowa. Nie interesuje ich co szyją, dostają zlecenie i je wykonują – trudno je czymkolwiek zaszokować. Dlatego nasze boczki i kiełbasy nie zrobiły na nich szczególnego wrażenia – było trochę śmiechu, ale jest zlecenie, to trzeba je wykonać – opisuje. A sama idea mięsnych pluszy jest przedłużeniem naszej spójności wizerunkowej – nazywamy się Chrum, nasz sklep stylizowany jest na mięsny, to musi coś wisieć na wystawie, coś nietypowego, ale jednocześnie rodzimego, swojskiego – wyjaśnia.
Dla założyciela Chrum jest zabawą, grą konwencją i oczekiwaniami klienta. Nie oznacza to, że nie traktuje biznesu poważnie. – Początkowo Chrum było hobby, potem stało się głównym źródłem dochodu. Staram się cały czas robić nietypowego. Dzięki temu nie popadam w rutynę, a praca zapewnia mi dobrą zabawę. Jednocześnie trzeba być bardzo odpowiedzialnym – przestrzega. – Nasze produkty nie mogą być wykonane byle jak, a ja nie mogę wszystkiego rzucić i pojechać w Bieszczady na tydzień, bo jestem szefem i mi się należy. To znaczy mogę, ale wtedy nie mam prawa narzekać, że zarobiłem połowę tego co w zeszłym miesiącu – własny biznes to niezależność, ale wszystkie konsekwencje twoich decyzji spadają na ciebie i twoją załogę – podkreśla.
Na razie Nowakowski skupią się nad nową kolekcją i wzorami. W wakacje planuje wybrać się na Półwysep Helski Chrum-truckiem. Zamiast burgerów, będzie sprzedawać plażowiczom swoją odzież. To dla niego kolejny krok w rozwoju marki, utrzymany dodatkowo w jej mięsnej estetyce. Wierzy, że taki nietypowy zabieg sprawi, że coraz więcej osób w Polsce będzie wybierać garmaż odzieżowy rodzimej produkcji, niż taśmowo produkowane, pozbawione wyrazistości T-shirty wielkich sieci.
napisz do autora: grzegorz.burtan@innpoland.pl
Reklama.
Bartek Nowakowski, Chrum
W biznesie podstawą jest instynkt. Nie ma recept ani przepisów na sukces, trzeba umieć podjąć ryzyko. Dlatego trzeba być pewnym tego, że to co się robi ma szansę się udać. Tutaj dochodzimy do kolejnej kwestii – wiary w siebie, w to, że się uda i że warto poświęcić czas na przekucie pomysłu w realną rzecz. Bez tego nie da się zacząć, a co dopiero prowadzić biznesu.