
W pierwszej scenie "Wesela" Czepiec dopytuje się Dziennikarza: "Cóz tam, panie, w polityce? Chińcyki trzymają się mocno!?". Przez ostatnie lata na to pytanie zadane przez jednego z bohaterów Wyspiańskiego zawsze mogliśmy odpowiadać twierdząco. Teraz jednak wszystko się zmienia. Chiny notują najniższy wzrost gospodarczy od ćwierćwiecza, popadają w coraz większy kryzys demograficzny, a władze w Pekinie wydają się temu wszystkiemu bezradnie przyglądać. Czy Państwo Środka jest już kolosem na glinianych nogach? I co z tego wynika dla Polski i świata?
Wszystko zaczęło się jeszcze latem zeszłego roku. Okazało się wtedy, że Chiny nie osiągną zakładanego wzrostu gospodarczego, a inne dane makroekonomiczne były równie niepokojące – spadał poziom produkcji, eksportu i inwestycji zagranicznych. Niesprzyjające okoliczności zmusiły do interwencji chiński Ludowy Bank Centralny (LBC), który chcąc ratować sytuację zdecydował się znacząco obniżyć kurs juana. Ta zmiana miała ponownie zachęcić inwestorów, a w rzeczywistości przyniosła zupełnie odwrotny skutek.
Co chiński kryzys oznacza dla Polski?
– spadki na chińskich giełdach mogą wpłynąć na notowania na warszawskiej GPW
– zmniejszenie się eksportu do Chin
– kłopoty KGHM, ponieważ miedź jest głównym towarem wysyłanym z Polski do Chin
– problemy polskich przedsiębiorstw działających na rynku niemieckim. Niemcy bowiem jak głównym parter handlowy w Europie najmocniej ucierpią na chińskim kryzysie
Kiedy osłabienie juana nie przyniosło oczekiwanego efektu, a kryzys zaczął się jeszcze bardziej pogłębiać, władze zdecydowały się na kolejne kroki – m.in. zmusiły agencje rządowe do interwencyjnego skupu akcji, a także wstrzymały większość giełdowych debiutów. Według Goldman Sachs Pekin tylko latem wydał 900 miliardów juanów (około 140 miliardów euro) na walkę ze spowolnieniem gospodarczym. Na krótką metę ta interwencja okazała się skuteczna. Ale w rzeczywistości odsunęła w czasie dalsze kłopoty, z początkiem 2016 roku doszło bowiem do kolejnego załamania.
Eksperci zwracają także uwagę, że kolejny raz chińskiej giełdzie bardziej zaszkodził niż pomógł LBC. „The Economist” wprost oskarża bank centralny o sabotaż. Gazeta twierdzi bowiem, że nowo wprowadzone mechanizmy, które w założeniu miały zabezpieczać giełdę przed nagłymi spadkami, powodują tylko jeszcze większą panikę wśród akcjonariuszy. Chodzi o „bezpiecznik” pozwalający zatrzymać giełdę na 15 minut, gdy indeksy giełdowe tracą 5 proc. Przerwa ma podobno dać brokerom odetchnąć i nabrać trochę dystansu. Jeśli jednak mechanizm nie zadziała i po wznowieniu notowań indeksy wciąż będą spadać, to włącza się kolejny „bezpiecznik” pozwalający zamknąć giełdę do końca dnia.
Nawet jeśli władze w Pekinie spodziewały się tych kłopotów, to na pewno nie przypuszczały, jakie mogą być jego konsekwencje dla światowych rynków. Bo te wydają się być nieprzewidywalne. Widać to na przykładzie notowań giełdowych amerykańskiego Dow Jones, który tracąc 6,2 proc. zanotował najgorszy początek roku w historii. – Powiedziałbym nawet, że możemy tu już mówić o kryzysie. Kiedy patrzę dziś na rynki finansowe, widzę wielkie wyzwania, które przypominają czasy kryzysu z 2008 roku – komentował ostatnie wydarzenia George Soros.
Ofiarami kryzysu gospodarczego z końca 90' padły głównie kraje Dalekiego Wschodu, ale skutki tamtych zawirowań dotknęły również Rosji i Argentyny. Jego konsekwencje były zauważalne także globalnie – światowy wzrost gospodarczy spadł z 4 proc w 1996 roku do 2,5 proc w 1998 roku. Jaki będzie tym razem? Czy Europa i Polska mogą odczuć trwające w Chinach spowolnienie gospodarcze?
