W pierwszej scenie "Wesela" Czepiec dopytuje się Dziennikarza: "Cóz tam, panie, w polityce? Chińcyki trzymają się mocno!?". Przez ostatnie lata na to pytanie zadane przez jednego z bohaterów Wyspiańskiego zawsze mogliśmy odpowiadać twierdząco. Teraz jednak wszystko się zmienia. Chiny notują najniższy wzrost gospodarczy od ćwierćwiecza, popadają w coraz większy kryzys demograficzny, a władze w Pekinie wydają się temu wszystkiemu bezradnie przyglądać. Czy Państwo Środka jest już kolosem na glinianych nogach? I co z tego wynika dla Polski i świata?
Na łeb na szyję
Wszystko zaczęło się jeszcze latem zeszłego roku. Okazało się wtedy, że Chiny nie osiągną zakładanego wzrostu gospodarczego, a inne dane makroekonomiczne były równie niepokojące – spadał poziom produkcji, eksportu i inwestycji zagranicznych. Niesprzyjające okoliczności zmusiły do interwencji chiński Ludowy Bank Centralny (LBC), który chcąc ratować sytuację zdecydował się znacząco obniżyć kurs juana. Ta zmiana miała ponownie zachęcić inwestorów, a w rzeczywistości przyniosła zupełnie odwrotny skutek.
Inwestorzy wpadli bowiem w panikę. Większość zaczęła gwałtownie wyprzedawać akcje. Shanghai Composite – główny indeks na największej chińskiej giełdzie w Szanghaju - zanotował w ciągu miesiąca ponad 30 proc spadek. To wywołało kolejną reakcję władz w Pekinie, które skorygowały tempo wzrostu gospodarczego z 7,4 do 7,27 proc., co było najniższym wynikiem od 1990 roku. Ten ruch także nie poprawił wiarygodności Chin. Eksperci bowiem, nawet poprawione dane, uważali za zawyżone.
– Ekonomiści zazwyczaj mają problem z komentowaniem danych o chińskim wzroście gospodarczym, gdyż często wydają się one mało wiarygodne. Na przykład wskaźniki te są publikowane dużo szybciej niż w bogatszych krajach, które przecież są w stanie przeznaczyć proporcjonalnie większe środki na statystykę – wyjaśnia Piotr Kalisz, główny ekonomista banku Citi Handlowy.
Opinie Kalisza potwierdzają zeznania kilku urzędników z północno-wschodnich prowincji Chin, ujawnione w grudniu przez agencję informacyjną Xinxua. Przyznali oni, że latami fałszowali dane gospodarcze dotyczące m.in. produktu krajowego brutto czy przychodów fiskalnych.
Co chiński kryzys oznacza dla Polski?
– spadki na chińskich giełdach mogą wpłynąć na notowania na warszawskiej GPW – zmniejszenie się eksportu do Chin – kłopoty KGHM, ponieważ miedź jest głównym towarem wysyłanym z Polski do Chin – problemy polskich przedsiębiorstw działających na rynku niemieckim. Niemcy bowiem jak głównym parter handlowy w Europie najmocniej ucierpią na chińskim kryzysie
Fala wraca
Kiedy osłabienie juana nie przyniosło oczekiwanego efektu, a kryzys zaczął się jeszcze bardziej pogłębiać, władze zdecydowały się na kolejne kroki – m.in. zmusiły agencje rządowe do interwencyjnego skupu akcji, a także wstrzymały większość giełdowych debiutów. Według Goldman Sachs Pekin tylko latem wydał 900 miliardów juanów (około 140 miliardów euro) na walkę ze spowolnieniem gospodarczym. Na krótką metę ta interwencja okazała się skuteczna. Ale w rzeczywistości odsunęła w czasie dalsze kłopoty, z początkiem 2016 roku doszło bowiem do kolejnego załamania.
Przez pierwsze dwa tygodnie stycznia najważniejszy indeks na szanghajskiej giełdzie (Shanghai Composite) zanotował spadek aż o 8 proc. Nie lepiej było w Hongkongu – tam notowanie największego indeksu poszły w dół o 7 proc. Ale i tak ostatnie kłopoty gospodarcze najboleśniej odczuła giełda w Shenzhen, gdzie SZSE Composite zanurkował ponad 22 proc. W sumie z chińskiego rynku znikło prawie 1,5 biliona dolarów.
Bezpośrednią przyczyną tych spadków były fatalne wyniki grudniowego PMI dla przemysłu, które zostały odebrane przez inwestorów jako zapowiedź bardzo złej koniunktury dla chińskiej gospodarki. Ale rynek odczuł również ponowne obniżenie kursu juana, a także nieustające problemy z niezwykle szybko rosnącym zadłużeniem.
Wina banku
Eksperci zwracają także uwagę, że kolejny raz chińskiej giełdzie bardziej zaszkodził niż pomógł LBC. „The Economist” wprost oskarża bank centralny o sabotaż. Gazeta twierdzi bowiem, że nowo wprowadzone mechanizmy, które w założeniu miały zabezpieczać giełdę przed nagłymi spadkami, powodują tylko jeszcze większą panikę wśród akcjonariuszy. Chodzi o „bezpiecznik” pozwalający zatrzymać giełdę na 15 minut, gdy indeksy giełdowe tracą 5 proc. Przerwa ma podobno dać brokerom odetchnąć i nabrać trochę dystansu. Jeśli jednak mechanizm nie zadziała i po wznowieniu notowań indeksy wciąż będą spadać, to włącza się kolejny „bezpiecznik” pozwalający zamknąć giełdę do końca dnia.
Niektórzy uważają jednak, że ten kryzys nie jest niczym zaskakującym dla chińskich władz, partyjne kierownictwo miało się bowiem spodziewać lekkiego spowolnienia w związku ze zmianą modelu gospodarczego na tzw. „nową normalność”. W 2014 roku takiego właśnie zwrotu użył Xi Jinping, sekretarz generalny chińskiej partii komunistycznej, tłumacząc założenia nowo wprowadzanych reform. Chodziło tutaj głównie o zmiany w relacjach pomiędzy państwem a rynkiem (ograniczenie biurokracji, stopniową deregulację, większą decentralizację) i miastem a wsią (ułatwienie migracji wewnętrznej, wspieranie inwestycji rolniczych).
Z tą opinią zgadza się Justyna Szczudlik-Tatar z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. – Wyczerpuje się stary model gospodarczy oparty na eksporcie, który obowiązywał od czasów Deng Xiapopinga na przełomie lat 70. i 80. Był on możliwy dzięki masowej produkcji i taniej pracy, zapewnianej przez liczną siłę roboczą. Obecnie jednak sytuacja ulega zmianie – spada liczba osób w wieku produkcyjnym (społeczeństwo się starzeje, stąd decyzja o zniesieniu polityki jednego dziecka), a także coraz więcej osób domaga się wyższych zarobków.
–To powoduje, że eksport drożeje i Chiny przestają być najtańszą fabryką świata. W tej sytuacji władze chcąc utrzymać wzrost gospodarczy, próbują skłonić społeczeństwo do większej konsumpcji wewnętrznej (Chińczycy mają bowiem bardzo wysoką skłonność do oszczędzania). Jednym ze sposobów jest zachęcanie do inwestowania na giełdzie. Jednocześnie, w związku z procesem transformacji gospodarki, spada produkcja przemysłowa i eksport, przez co wywołuję panikę na rynku, powodując spadki na giełdzie i zmniejszenie zaufania do władzy – dodaje ekspertka PISM.
Podobnego zdania jest Kalisz. – Spowolnienie jest spowodowane zmianą modelu tamtejszej gospodarki – władze w Pekinie postawiły bowiem bardziej na popyt krajowy, co zwiększyło koszty pracy i osłabiło wzrost. Obecne kłopoty są ceną, którą płacą za tę transformację. Na to wszystko nakłada się bardzo wysoki poziom zadłużenia chińskich przedsiębiorstw – podkreśla ekonomista.
Powtórka z rozrywki?
Nawet jeśli władze w Pekinie spodziewały się tych kłopotów, to na pewno nie przypuszczały, jakie mogą być jego konsekwencje dla światowych rynków. Bo te wydają się być nieprzewidywalne. Widać to na przykładzie notowań giełdowych amerykańskiego Dow Jones, który tracąc 6,2 proc. zanotował najgorszy początek roku w historii. – Powiedziałbym nawet, że możemy tu już mówić o kryzysie. Kiedy patrzę dziś na rynki finansowe, widzę wielkie wyzwania, które przypominają czasy kryzysu z 2008 roku – komentował ostatnie wydarzenia George Soros.
Chiny są bowiem drugą największą gospodarką świata, więc trudno, żeby problemy Państwa Środka nie miały żadnego wpływu na kondycje ekonomiczną innych krajów, szczególnie azjatyckich. Tym bardziej, że ciągłe obniżanie wartości juana wymusi wreszcie na pozostałych państwach regionu analogiczne działanie, inaczej bowiem tamtejsze gospodarki przestaną być konkurencyjne wobec chińskiej. Jest tylko jeden problem - większość krajów azjatyckich ma kredyty zaciągnięte w dolarach, więc zbyt gwałtowna dewaluacja będzie groziła trudnościami z ich spłaceniem.
W podobnych okolicznościach rozpoczął się azjatycki kryzys finansowy z lat 1997-98. Doszło wtedy do radykalnego obniżenia kursu, powiązanego z dolarem, tajlandzkiego bahta, Ta decyzja doprowadziła do ruiny gospodarki kliku państw Azji Południowo–Wschodniej. Najbardziej tamte załamanie odczuły Indonezja, Tajlandia, Malezja, a także Korea Południowa, których PKP zmalało odpowiednio o 14,4 proc, 11.4 proc, 9.5 proc. i 7,4 proc.
Polska na razie bezpieczna
Ofiarami kryzysu gospodarczego z końca 90' padły głównie kraje Dalekiego Wschodu, ale skutki tamtych zawirowań dotknęły również Rosji i Argentyny. Jego konsekwencje były zauważalne także globalnie – światowy wzrost gospodarczy spadł z 4 proc w 1996 roku do 2,5 proc w 1998 roku. Jaki będzie tym razem? Czy Europa i Polska mogą odczuć trwające w Chinach spowolnienie gospodarcze?
– Nasz kontynent może odczuć negatywne konsekwencje chińskich problemów, głównie spadek eksportu. Narażone są głównie Niemcy, które notują niewielki ujemny bilans w handlu z Chinami (eksport do ChRL to 6% całego niemieckiego eksportu). Co więcej spadki na giełdach spowodowały dołowanie indeksów w Europie. Dla Polski negatywne konsekwencje na razie nie będą zbyt poważne, gdyż nie jesteśmy uzależnieni gospodarczo od Chin. Niemniej możliwy jest spadek eksportu bezpośrednio do Chin (problemy są odczuwalne przez KGHM z uwagi na niskie ceny miedzi – ten surowiec stanowi 34% całości polskiego eksportu do Chin), a także do Niemiec gdyż Polska to dostawca komponentów dla produktów wytwarzanych na chiński rynek – kończy Szczudlik-Tatar.