W mieszkaniu na warszawskich Kabatach czeka na mnie niepozorny mężczyzna, wyglądem przypominający raczej informatyka niż finansistę. Jest szczupły i niewysoki, a na nosie ma okulary z bardzo grubymi szkłami. Gdybym spotkał Michała Szafrańskiego na ulicy, nigdy bym nie pomyślał, że stworzył internetowego kolosa. A tak się stało. Jego blog "Jak oszczędzać pieniądze?" czyta bowiem 200 tys. osób miesięcznie, a on, tylko w pierwszej połowie ubiegłego roku, zarobił na nim ponad milion złotych.
Skąd właściwie wziął się pomysł na pisanie o oszczędzaniu?
Z mojego małego zboczenia, czyli pedantycznego spisywania wydatków. Wiem, że to wszystko brzmi trochę absurdalnie, ale naprawdę pomogło. Stopniowo uczyłem się wyciągać wnioski z tych zapisków, następnie zacząłem prowadzić domowy budżet, czyli świadomie planować przychody, wydatki i oszczędności. Równolegle zmieniało się moje podejście do zarabiania. Wydłużył się także horyzont planowania finansów. W taki sposób uczyłem się „panowania” nad pieniędzmi.
I wtedy postanowiłeś podzielić się swoją wiedza z innymi?
To wyglądało inaczej. Wciąż pracowałem w firmie IT, gdzie realizowałem kolejne projekty informatyczne i zupełnie nie myślałem o pisaniu. Pewnego dnia spotkałem się jednak ze znajomym, któremu czasami pożyczałem pieniądze. I on do mnie mówi: „Michał! Ty musisz coś zrobić ze swoją wiedzą, jakoś się nią podzielić! Ty oszczędzasz, ja przejadam, a przecież zarabiamy podobnie”. Na początku te słowa po mnie spłynęły, z czasem jednak zacząłem się zastanawiać „A może coś w tym jest?”. Dotychczasowa praca nie dawała mi już takiej frajdy jak wcześniej, więc postanowiłem spróbować czegoś nowego i założyłem blog.
Pisałeś wcześniej?
I to sporo. Zanim bowiem zacząłem się zajmować informatyką w praktyce, byłem dziennikarzem technologicznym. Najpierw w dodatku „Biuro i Komputer” do „Gazety Wyborczej”, a potem w „Computerworld”.
Na pewno to pomogło w prowadzeniu bloga.
Trochę tak. Ważniejsze było jednak doświadczenie projektowe, które zdobyłem pracując jako informatyk. Do bloga podszedłem bowiem właśnie jak do kolejnego projektu. Na początku zarysowałem sobie plan na pierwsze pół roku – systematyczne tworzenie dwóch wartościowych wpisów tygodniowo, wciąganie czytelników w dyskusje oraz 10 tys. unikalnych użytkowników miesięcznie na koniec 2012 r. Na szczęście wszystkie te cele udało się osiągnąć i nie musiałem się zastanawiać czy rzucić blogowanie.
Bałeś się porażki?
Na początku nie. Miałem plan minimum, którego się trzymałem. Strach pojawił się potem, gdy po pół roku zdecydowałem się zrezygnować z etatu, aby całkowicie skupić się na rozwijaniu bloga. Ignorowałem go, skupiając się na pracy. Wiedziałem, że podstawą jest systematyczne tworzenie wartościowych treści odpowiadających na oczekiwania czytelników.
Więc recepta na sukces jest tak prosta?
Zaraz zrobi się jeszcze bardzie banalnie, bo muszę przyznać, że równie dużo zawdzięczam szczęściu. (śmiech). Ale będąc już zupełnie poważnym – moim zdaniem nie osiągnąłbym sukcesu bez dwóch elementów: uczciwości i transparentności. Wierzę, że na długą metę w internecie wygrywa konkret a nie truizmy. Dla mnie ważne jest też, jaki człowiek stoi za blogiem. Dlatego pokazywałem jaki jestem i postawiłem na całkowitą przejrzystość.
To znaczy?
Ujawniłem wszystkie wydatki, a później również zarobki. To był odważna decyzja, ale m.in. tym pracowałem na zaufanie Czytelników. Zobaczyli, że jestem człowiekiem z krwi i kości. Widząc moje „oświadczenia majątkowe” mogli lepiej ocenić, czy warto czytać o moich doświadczeniach i przemyśleniach.
Właśnie, porozmawiajmy o pieniądzach. Jak dawałeś radę się utrzymać ? Przecież na początku blog nie przynosił żadnych zysków.
Kiedy zaczynałem blogować, to byłem jeszcze na etacie. Z pracy odszedłem dopiero rok później, kiedy zdecydowałem się włożyć całą swoją energię w rozwój bloga. Nie zarabiałem jednak wtedy na blogu i dopiero szukałem sposobów na to, jak go monetyzować.
Z własnych oszczędności. Kiedy bowiem zdecydowałem się porzucić etat, to mocno zaryzykowałem, a w zasadzie razem zaryzykowaliśmy. Żona była i jest bardzo dużym wsparciem. Wzięliśmy kredyt hipoteczny refinansujący koszty zakupu mieszkania, za które wcześniej zapłaciliśmy gotówką. Te pieniądze leżały na kontach i stopniowo wykorzystywaliśmy je na bieżące wydatki. Starczyłoby ich na około dwa lata poszukiwań formuły zarabiania na blogu.
A miałeś jakiś plan awaryjny?
Jasne, przecież miałem fach w rękach. Nadal mogłem dorabiać konsultacjami w branży IT, np. podpowiadając firmom, jak zorganizować pracę zespołów programistów. Ale nie chciałem tego robić. W najgorszym przypadku, gdyby z blogiem się nie powiodło, zakładałem, że znalazłbym pracę na etacie.
Skąd ta pewność?
Konsekwentnie robiłem swoje. Nie skupiałem się na pieniądzach. Celem w pierwszym roku „na swoim” było tworzenie wartościowych i przydatnych treści. W połowie 2013 roku pojawiły się pierwsze propozycje współpracy. Skromne i jednorazowe. Przełomowy okazał się rok 2014, wtedy zabrałem już za duże projekty, do których samodzielnie pozyskiwałem sponsorów. Jednym z nich był „Elementarz inwestora” – czyli całoroczny cykl składających się 50 artykułów i podcastów, który przygotowałem ze Zbyszkiem z bloga App Funds. Pomagały także nagrody, m.in. w konkursie „Blog Roku” Onetu. Prawdziwym strzałem w dziesiątkę okazała się afiliacja. Wybierałem i polecałem konkretne promocje bankowe, gdzie Czytelnicy uzyskiwali premię za założenie konta lub lokaty. Ja zarabiałem prowizję za przyprowadzenie bankowi klientów. Uczciwie mówiłem o tym czytelnikom
Co ma pan na myśli?
Brak oszustw i manipulacji. W każdym takim wpisie wyraźnie zaznaczam, że na nim zarabiam. Nie kryję się z tym. Ponadto dzielę się wiedzą o tym, jak zarabiać w ten sam sposób. Nagrałem kilka odcinków podcastów o afiliacji. Prześwietlam tylko te promocje, w których Czytelnicy mogą zarobić. Nigdy nie poleciłem żadnej usługi czy oferty, do której nie byłbym całkowicie przekonany.
Na pewno nie zrobiłeś niczego wbrew sobie?
Nie. Za bardzo cenię sobie swoją wiarygodność. To dzięki zaufaniu Czytelników jestem w stanie zarabiać więcej niż potrzebujemy na życie. Wszystkie współprace komercyjne realizuję na własnych zasadach. Szukam takiej formuły, która zaspakaja interesy wszystkich stron: daje coś Czytelnikom, partnerowi i mi. Tak wyglądała całoroczna współpraca z MasterCard, w ramach której powstał cykl wpisów edukacyjnych o kartach bankowych i bezpłatny kurs „Pokonaj swoje długi”. Zorganizowaliśmy też cykl wykładów finansowych, w którym uczestniczyło 1800 osób w całej Polsce. To modelowy przykład mecenatu nad projektem blogera.
To jak dużo dostajesz ofert współpracy?
Teraz? Nie liczę. Na pewno ponad 100 rocznie. W ciągu ostatniego roku odrzuciłem praktycznie wszystkie. Tak jak mówiłem – robię tylko kilka własnych projektów, do których sam szukam partnerów.
Dlaczego tak mało?
Głównie z lenistwa (śmiech). Miałem bowiem dość negocjowania każdej kolejnej umowy i biurokracji związanej z raportowaniem, fakturowaniem itp. Zamiast takiej szarpaniny postawiłem na jakość. A tę zapewnia wyłącznie koncentracja przez dłuższy czas na jednym projekcie. Wierzę, że jakość zawsze się obroni. No i dzięki temu łatwiej jest mi się odróżnić od tradycyjnych mediów, które dzisiaj zjadają własny ogon.
Jak dużo więc zarobiłeś na blogu?
Publicznie mówiłem już o dochodzie wynoszącym milion złotych tylko w pierwszej połowie zeszłego roku. I tego się trzymajmy. W ubiegłym roku całkowicie spłaciliśmy ten kredyt hipoteczny, z którego finansowałem firmę. Na szczęście nie muszę się martwić o pieniądze.
Więc na koniec – kto jest największym wrogiem oszczędzania?
My sami! Po prostu czasem tak bardzo chcemy zaoszczędzić jakiekolwiek pieniądze, że działamy zupełnie bez planu i cały nasz wysiłek idzie na marne. Potrafimy poświęcić wiele godzin na wybranie operatora komórkowego – co da małe oszczędności, a jednocześnie obok przeciekają nam przez palce dziesiątki tysięcy złotych. Więcej czasu przeznaczamy na pierdoły, niż na myślenie o swoich finansach.
Warto zacząć od dokładnej „inwentaryzacji” naszych kosztów. I nie mówię tutaj tylko o spisaniu wydatków, ale o wyciągnięciu wniosków z każdego punktu tej listy! Bo często zapominamy, że oszczędzanie nie polega na odmawianiu sobie przyjemności. Jeśli wydawanie pieniędzy na jedzenie w restauracjach daje nam olbrzymią frajdę, to po rezygnować z radości? Wtedy lepiej poszukać oszczędności gdzieś indziej oraz zastanowić się nad tym, jak zwiększyć swoje zarobki. Zawsze powtarzam, że zarabianie jest najlepszą strategią oszczędzania..