Nasi polscy stolarze nie przestają nas zadziwiać. Według PKD firma Dobry Stolarz jest zwykłym zakładem stolarskim, jakich w Polsce wiele. Niewiele jest jednak takich, które ukierunkowały się na precyzyjną obróbkę drewna. I nie ma żadnego, który byłby liderem w Polsce i Europie w branży… akcesoriów kosmetycznych.
– Mówią, że dobry stolarz nie ma palców. U nas też tak jest. Zdecydowanej większości męskiej części załogi brakuje tu i ówdzie końcówek – zaczyna czarnym humorem Wojciech Gąska. Mia Calnea to marka, którą stworzył, rozszerzając ofertę swojego zakładu stolarskiego. Zaglądając w katalog produktowy na stronie firmy, znajdziemy tarki do stóp, celustopery, patyczki, szpatułki, a nawet meble do przechowywania artykułów do pielęgnacji.
Dobry Stolarz stworzył linię profesjonalnych akcesoriów kosmetycznych wykonanych z certyfikowanego drewna, które jest wodoodporne, oraz – za sprawą specjalnej membrany opracowanej wraz z Politechniką Rzeszowską – antybakteryjne. Skuteczność produktów potwierdzona jest badaniami klinicznymi. W 2005 roku firma została wyróżniona w konkursie Instytutu Wzornictwa Przemysłowego, w 2012 POSStar, a w 2015 roku otrzymała tytuł Innowatora Podkarpacia. A to wszystko powstało w pracowni stolarskiej. Tak, to brzmi dziwnie. Ale zacznijmy od początku...
Trudniej było zdobyć materiały niż klienta...
Na czele Dobrego Stolarza stoi dziś Wojciech Gąska. Firmę dostał w spadku po ojcu: Andrzej założył ją ze swoim bratem Stanisławem przeszło trzy dekady temu, w 1985 roku. Do połowy pierwszej dekady XXI wieku podstawowym profilem firmy było budowanie mebli na wymiar. – Firma założona w latach 80. nie mogła mieć łatwo, tak też było z nami. Brak dostępu do materiałów, brak narzędzi i powszechny brak wszystkiego. Zorganizowanie materiału na wykonanie mebli na zamówienie było wyczynem większym niż pozyskanie klienta – komentuje Wojciech Gąska.
– Kupując materiał w nielicznych hurtowniach zaopatrujących stolarzy, nikt nie pytał, czy jest jakaś płyta, tylko z progu mówił, że chce paletę tego, co jest. Stolarz dopiero po powrocie do zakładu dowiadywał się, co kupił. Efekt końcowy był taki, że większość kuchni, jakie wtedy realizowaliśmy, była mocno narodowa, czyli biało-czerwona. Klient owszem miał wybór, mógł wybrać z dowolnego zestawienia kolorystycznego albo biało-czerwoną, albo czerwono-białą. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się to kadrem z filmu Barei, ale tak właśnie było. Niektóre z tych kuchni w świetnej kondycji użytkowane są jeszcze dziś – wspomina Wojciech.
Trudne warunki rynkowe oraz silna konkurencja – również ta nieuczciwa, z „szarej strefy” – zaczęła mocno deptać im po piętach. Doszło do tego, że stanęli na skraju bankructwa. Żeby przeżyć, musieli szukać nowych pomysłów. Andrzej, który był głową rodziny, wiele lat przed założeniem własnej firmy pracował jako samodzielny pracownik na wydziale wzornictwa WSK Mielec, przygotowując efektowne upominki na potrzeby promocyjne działów handlowych. Postanowił więc wykorzystać to doświadczenie.
Klienci nie byli zainteresowani ich produktami ale ich wykonaniem
Wojciech – wraz z ojcem – przygotował więc linię wzorniczą gadżetów reklamowych, produkowali regały, stojaki, display'e. Pomysł okazał się tak dobry, że w 2004 roku otrzymali wyróżnienie od Instytutu Wzornictwa Przemysłowego. Nagroda pomogła pozyskać wielu nowych klientów, Jednak do sukcesu wciąż było daleko. – Okazało się, że firmy, do których docieraliśmy, nie były zainteresowane samymi produktami naszej marki lecz naszymi możliwościami precyzyjnej obróbki drewna. Dostawaliśmy wiele pytań typu: „Fajne macie te produkty, ale my mamy takie ciekawe zapytanie i chcemy wiedzieć, czy możecie to wykonać?” – wspomina Wojciech.
Skąd mieli takie umiejętności? Pan Andrzej był mistrzem stolarstwa. Miał ogromną wiedzę fachową i przykładał ogromną wagę do staranności wykonywanej w firmie pracy. – W owym czasie byliśmy jedyną firmą, która w stolarstwie używała suwmiarki, co dziś wydaje się oczywistością, ale dwadzieścia lat temu już niekoniecznie – tłumaczy Wojciech. Niestety, w 2011 roku, po ciężkiej chorobie pan Andrzej zmarł. Jego syn postanowił kontynuować to, co stworzył ojciec – i do dziś, wraz ze swoim stryjkiem, kieruje losami firmy.
– Był to moment, w którym musiałem przewartościować swoje priorytety i kontynuować dzieło mojego ojca. Dzięki niemu mam możliwość startu z innego pułapu, w mojej subiektywnej ocenie – lepszego. Mogę skupić się na rozwoju, a nie budowaniu od podstaw – mówi Wojciech.
Rodzinna firma ma jeden minus: pracę przynosi sie do domu
Dobry Stolarz to rodzinna firma. Pan Wojciech mówi, że taki model to same plusy, poza jednym minusem: pracę przynosi się do domu. On sam zajął się sprzedażą, działalnością badawczo-rozwojową i poszukiwaniem nowych obszarów współpracy z potencjalnymi klientami, natomiast Stanisław – organizacją produkcji. W firmie pracują też ich żony i córka Stanisława.
Po jakimś czasie wspólnikom zaczął przeszkadzać charakter kontraktowej pracy: brak planowania i schematyzacji. We znaki dawała się też jej sezonowość. Zimą i wiosną brakowało im klientów, a latem i jesienią nie wyrabiali się z pracą. Postanowili zaryzykować i stworzyć produkt "zużywalny" dla zwykłego Kowalskiego. – Wiedzieliśmy jak, nie wiedzieliśmy co – tłumaczy Wojciech.
Branża kosmetyczna napatoczyła się przypadkiem
Zaczęły się więc poszukiwania kolejnej alternatywy. Jeden z klientów zamówił u nich wykonanie drewnianego pilnika do pięt. Dobry Stolarz stanął na wysokości zadania: końcowy produkt był powyżej oczekiwań klienta. – To były to lata 2006-2007, wtedy większość podobnych produktów z drewna zamawiano w Azji, mimo ich słabej jakości – tłumaczy Wojciech.
To była ważna lekcja: tamte pilniki były tworzone w formule private-label, czyli pod marką klienta. Tyle że kontrahent po pewnym czasie znalazł tańszego dostawcę – i zerwał współpracę. Za to, jak wspomina Wojciech, dało to firmie "kopa". Właściciele Dobrego Stolarza postanowili zacząć produkcje tego typu rzeczy pod własną marką. Przez pewien czas Wojciech rzadziej pojawiał się w firmie. Za to mnóstwo czasu zaczął spędzać w gabinetach kosmetycznych, spędzając czas na rozmowach z kosmetyczkami i badaniu rynkowych możliwości.
Tak zrodził się pomysł na brand Mia Calnea. Błyskawicznie zaczęli rozbudowywać swoja ofertę: dziś mają ponad czterdzieści różnych produktów, często mogących uchodzić za przełom na skalę światową. Chociażby Celustoper, zwalczający cellulit i to tylko z użyciem wody. – Aby być pewnym jego skuteczności przeprowadziłem badania kliniczne, dowodzące jego skuteczności. Wyniki zadziwiły mnie samego. Okazało się, że to na prawdę działa – dodaje Wojciech.
Skąd pomysł? Inspiracją do stworzenia Celustopera była rakieta do tenisa stołowego, a konkretnie wyposażona w wypustki, "pręciki" wewnętrzna strona okładziny. – Moim założeniem było, że wspomniane pręciki mogą w sposób skuteczny pobudzać skórę, wykorzystując efekt mikrostymulacji i mikromasażu i wspomagając krążenie – tłumaczy Wojciech. Testy kliniczne potwierdziły jego założenia.
Ciężko jest znaleźć zakład stolarski z tak wszechstronnym parkiem maszynowym, a już praktycznie niemożliwe jest znalezienie takiego, który prowadziłby badania kliniczne i aktywnie eksploatuje branżę kosmetyczną dzięki własnym, przebadanym klinicznie produktom. – Postawiłem sobie kilka lat temu cel: „udowodnić, że Dobry Stolarz to nie tylko cięcie i struganie desek”. Ale przede wszystkim, a może nawet wyłącznie, chodziło o udowodnienie, że to firma z jasno określonym kierunkiem, punktem do którego dąży – dodaje Wojciech. Roboczo przyjął zasadę, że "szklanka jest zawsze do połowy pełna".
Zastanawialiśmy się czy warto, czy nie zmarnujemy pieniędzy
Oczywiście, nie było z górki. Kluczowe znaczenie miały badania kliniczne. – Zlecaliśmy je specjalistycznym podmiotom oferującym takie usługi. Dzięki ich otwartości i kompleksowości obsługi, cały proces był dla nas czytelny i jasny – tłumaczy. Najważniejsze w każdym badaniu jest określenie zakresu cech, jakie chce się przebadać. W przypadku produktów Dobrego Stolarza były to reakcje skóry.
– Było to dla mnie szczególnie ważne. Chciałem być pewny, że nasze produkty są bezpieczne i badania to potwierdziły. Jedynym minusem jest fakt, że - nawet przy precyzyjnym dopasowaniu formuły badań - są one bardzo drogie i nie zawsze się zwracają. Pamiętam, że obawy przed pierwszym zleceniem badań były spore. Zastanawialiśmy się, czy warto, czy nie zmarnujemy pieniędzy. Dziś się nie waham. Wiem, że to inwestycja, służąca budowaniu przewagi konkurencyjnej, tak bardzo dziś potrzebnej polskim firmom – powiada Wojciech.
To nie koniec zaskakujących pomysłów
Ostatecznie wysiłki właścicieli Dobrego Stolarza nie poszły na marne. Ba, zakład stał się zbyt mały, by pomieścić wszystkie pomysły Wojciecha. – Żartujemy sobie, że mamy najlepiej wykorzystany m2 w powiecie bo zdarza się, że siedzimy sobie na głowie – żartują.
Co nie znaczy, że panowie Gąska chcieliby przystopować. – Potencjalnych kierunków rozwoju jest wiele. Począwszy od własnych kosmetyków podologicznych, a skończywszy na inteligentnych tarkach, wykorzystujących Internet rzeczy. Pracę nad rozwojem tego drugiego projektu już prowadzę, a pierwszych efektów spodziewam się w przyszłym roku. Dużą pomocą jest dla mnie, prowadzona od kilku lat przez Dobrego Stolarza, współpraca z jednostkami naukowymi, choćby z Politechniką Rzeszowską i Wyższą Szkołą Informatyki i Zarządzania – dodaje Wojciech.
– Warto doceniać to, co dostajemy od losu, moglibyśmy przecież tego nie mieć. Najbardziej obawiam się niewykorzystanych szans. Lepiej dziesięć razy się przewrócić niż raz żałować. Sukcesja to bardzo delikatna materia, źle prowadzona może zabić najlepszy biznes. Dobrze poukładana tworzy trwałe organizacje. Sukces jest zawsze czubkiem góry problemów – kwituje twórca marki Mia Calnea.