Już wiem, co będą robiły statki wyprodukowane w polskich stoczniach, które niechybnie rozkwitną dzięki zwolnieniom podatkowym, rządowym dotacjom i planowanej ustawie "o aktywizacji przemysłu okrętowego i produkcji komplementarnej”. Będą wozić ten drogi polski węgiel po całej kuli ziemskiej, aż w końcu znajdą port, może w Burkina Faso albo gdzieś dalej w Kuala Lumpur.
Tam jakiś szalony milioner pokroju Richarda Bransona palący dotychczas w piecu studolarówkami, wrzuci do pieca bryłę polskiego węgla i na nowo okryje potęgę czarnego złota. W drodze powrotnej flota pod biało-czerwoną banderą odbiorze ładunek pangi przeznaczonej na promocję z okazji Bożego Narodzenia. Wtedy rząd ogłosi, że udało się stworzyć 5 tys. miejsc pracy przemyśle stoczniowym, ocalić kolejne 55 tysięcy w górnictwie. Rybacy nie będą już musieli łowić chudych dorszy na Bałtyku. Zarobią na filetowaniu przywiezionych ryb.
Taki plan stworzyli na XXI wiek opracowali Paweł Szałamacha, minister finansów i Marek Gróbarczyk, szef resortu gospodarki morskiej. Urzędnicy twierdzą, chyba, że ten prawdziwy, najbardziej wartościowy biznes musi być duży, krzesać iskry i musi przy nim pracować tyle ludzi „jak mrówków”. Dlatego to stocznie, a nie na przykład innowacyjne firmy otrzymają jako pierwsze prezent w postaci 1 procentowego podatku CIT i dostępu do setek milionów złotych.
Plan jest tak sprytny, że nie dostrzegły go tęgie głowy na całym świecie. Nawet wszechwładna korporacja Google przegapiła ten potencjał. W ciągu dekady kupili 100 innowacyjnych firm, zainwestowali zw 3 tysiące pomniejszych start-upów ale ani jednej stoczni. Błąd, bo my w Polsce właśnie w ten sposób niepostrzeżenie, statkami i węglem przegonimy najbogatsze gospodarki na świecie. Na przykład Szwajcarię, która uporczywie blokuje nam miejsce numer 20. w rankingu najbogatszych gospodarek.
Mając jeden procent CIT Rafał Brzoska obstawiłby jako pierwszy paczkomatami północną półkulę globu, wyprzedzając Amazona. Korzystając z takich przywilejów jak stocznie Peter Szulczewski, polski programista, który wyemigrował do USA, na pewno właśnie u nas odpaliłby swoją szaloną apkę do zakupów Wish. Po szczycie zakupowym w święta Bożego Narodzenia ten biznes awansował do wąskiej grupy serwisów, które sprzedają… uwaga, uwaga… milion rzeczy dziennie. Amazon chciał zapłacić Szulczewskiemu 10 miliardów dolarów za sprzedaż udziałów. To najdroższy biznes jaki kiedykolwiek, stworzył Polak.
Gdyby Olga Malinkiewicz z Saule Technologies mogła skorzystać z warunków ustawy o aktywizacji przemysły okrętowego nie musiałaby szukać inwestora w Japonii. Jak pisaliśmy twórcy technologii nowego zastosowania perowskitów potrzebowali zaledwie 10 mln euro na skomercjalizowanie wynalazku, o którym dziś mówi cały świat. Jest jeszcze student chemik, który wynalazł jedyną na świecie tak wydajną technologię do odzysku cennych metali z elektronicznych podzespołów m.in. płytek drukowanych telefonów komórkowych. Z elektrośmieci wysysa złoto, platynę i inne cenę metale. Na tym biznesie jako jedyny poznał się przedsiębiorca budowlany z branży lania betonu.
Niestety wszystkie te pomysły mają poważną wadę, dyskwalifikującą poważne traktowanie przez rząd. Nie są stoczniami, nie pomagają górnikom, nie można ogłosić, że pompując w nie pieniądze podatników ratujemy miejsca pracy ludzi w drelichach. Ile można zmarnować forsy na budowę statków? Dowolną kwotę. Polecam historię okrętu Gawron - po 15 latach prac, wydaniu 500 mln, to najdroższa na świecie pływająca podstawka pod armatę.