Bydgoska PESA to w Polsce firma-instytucja. Marka, której tramwaje i pociągi jeżdżą już w wielu krajach na świecie. Jednak – jak za każdym sukcesem mężczyzny stoi kobieta – tak za sukcesem polskiego przedsiębiorstwa stoi projektant ich wagonów. To Doktor Bartosz Piotrowski – szef zespołu wzornictwa w PESA. W rozmowie z INN:POLAND opowiada o porannych papierosach, które pomagają mu zebrać myśli, przełożeniu designu na sukces w biznesie i kursowaniu między Warszawą a Bydgoszczą, w trakcie którego widuje wagony swojego pomysłu, wyłaniające się z porannej mgły.
Sukces pogania sukces. Jak wygląda Pana praca od strony kulis?
Większość moich obowiązków ma charakter menadżerski czy ekspercki. Natomiast zawsze rezerwuję sobie czas również na projektowanie, a do tego najlepiej zabiera mi się w domu o 5-6 rano. W ciszy, przy dobrej kawie i papierosach palonych wbrew zdrowemu rozsądkowi. Zanim zadzwonią pierwsze telefony o 7-8 rano, wiem już, co chcę zrobić i łatwiej w narastającym chaosie dnia jakoś to ciągnąć dalej. Czasem pozwalam swoim porannym pomysłom dojrzeć. Wracam do nich ze świeżym spojrzeniem i pomysłami, by kontynuować po kilku dniach.
Mieszka Pan w Warszawie, pracuje w Bydgoszczy. Czy od ciągłego kursowania pomiędzy dwoma miastami nie kręci się Panu w głowie?
Czuję się przywiązany do Warszawy, tu się wychowałem, ale to życie zawodowe zdecydowało przede wszystkim, że mieszkam w dwóch miastach. Teraz 300 km autostradą to nie tragedia i często jedyna okazja do spokojniejszych przemyśleń, czy rozwiązywania problemów.
Dlaczego Pesa?
Znalazłem się w tej firmie dzięki prof. Markowi Adamczewskiemu z Gdańskiej ASP. On właściwie rozpoczął tworzenie nowych projektów pojazdów w PESA, po czym ściągnął do Bydgoszczy mnie.
Jak wyglądały początki?
Zacząłem od nadzorowania wdrożenia projektów realizowanych w tym czasie przez studia zewnętrzne. Kiedy zacząłem pracę w przemyśle szybko nabierałem doświadczenia. Równolegle firma intensywnie się rozwijała, czego konsekwencją była m.in. decyzja o budowie własnego zespołu.
Zaczął Pan pracować w PESA ponad dekadę temu. Dużo się zmieniło od tamtego czasu?
Czas leci szybko. Dziś projekty sprzed 10-15 lat wspominam trochę jak inną epokę. Mam poczucie, że kontynuuję rozpoczęty wtedy proces. Dziś budujemy jakąś wartość. Myślę może na razie nie o następcach, ale na pewno o młodszych, w pełni samodzielnych współpracownikach.
Wzornictwo przemysłowe nie było oczywistym wyborem, kusiła Pana również ścieżka artystyczna. Co zadecydowało o tym, że wybrał Pan pierwszą opcję. Czy w Pana rodzinie byli inni projektanci?
W dalszej rodzinie były takie przypadki. Moi rodzice i dziadek to inżynierowie. Może to zdecydowało o wzornictwie przemysłowym – jako o kompromisie pomiędzy sztuką wysoką, a czymś realnym i materialnym. Z matematyki i fizyki, póki mnie to nie znudziło miałem piątki, do liceum zdałem na profil matematyczno-fizyczny i wtedy stwierdziłem, że jednak będę artystą.
Jak Pan później pogodził ścisłe nauczanie z marzeniami o byciu artystą?
Zdając na studia na ASP za pierwszym razem wybrałem architekturę. Potem zdawałem znowu i dostałem się na wzornictwo. Przełom stulecia oznaczał rewolucje w zakresie 3D, gdy zaczynałem studia i wizualizacje robiło się głównie aerografem, a pierwsze programy 3D to dość posępne i kanciaste obrazki.
Poważną pracę zawodową zacząłem w momencie upowszechnienia się technologii 3D, obrabiarek, skanerów, i tak dalej. Nowe technologie się rozwijały, a wreszcie pojawiły się pieniądze z Unii, dzięki którym ruszyły zamówienia na nowe pojazdy w kraju. Zdobyliśmy doświadczenie i ruszyliśmy na Zachód. Dziś w PESA budujemy pociągi dla kolei niemieckich, włoskich, czeskich, rosyjskich. Tramwaje jeżdżą prawie w całej Europie Środkowej i na Wschodzie. To wszystko takie marzenia, które się spełniły, zanim odważyłem się o nich pomyśleć.
Czy projektantem może zostać każdy?
Być projektantem to raczej stan umysłu niż styl życia. W moim przypadku najlepiej świadczy o tym choćby fakt, że muszę naprawdę ze sobą walczyć, by nie poprawiać i nie dokańczać projektów moim studentom. Kiedy widzę dobrze zdefiniowaną potrzebę, szybko pojawia się ciekawy pomysł i natychmiast zaczynam nad nim pracować.
Jeśli chodzi o styl pracy, to może być różny i wpływać też na życie prywatne. Czym innym jest praca w małym, własnym studio i samodzielna walka o zlecenia, a czym innym praca w dużym zespole. Tak samo jak różni się praca w firmie projektowej od tej w zespole fabrycznym, który znajduje się w stałym kontakcie z produkcją pracującą 24 godziny na dobę.
Pesa jest rozpoznawalna na całym świecie, ale początek jej sukcesu zbiega się z rozpoczęciem współpracy z Panem. Jak duży wpływ miało stworzenie designu na taki wzrost popularności?
Trudno na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć. Firma jest rozpoznawalna w świecie, nasze pojazdy jeżdżą już w wielu krajach. W niektórych kontraktach wzornictwo jest punktowane, czyli dostaje się dodatkowe punkty za jakość designu. Wówczas design ma bezpośrednie przełożenie na sukces biznesowy, w innych, np. na rynku polskim, nie. W każdym jednak przypadku stanowi wizytówkę firmy i tworzy wizerunek produktu, jest jednym z podstawowych kryteriów, którym się kierują pasażerowie oceniając komfort podróżowania.
Czyli to design jest tym, na czym można się wybić?
Dziś rynek przewozów jest otwarty i przewoźnicy muszą walczyć o klienta, więc siłą rzeczy coraz ważniejsza staje się funkcjonalność, walory użytkowe, czy wręcz emocje, jakie produkt potrafi wywołać. To, co od lat jest kluczowe dla produktów konsumenckich, dziś przenika również do sfery zamówień publicznych. Podstawowe walory czysto techniczne, zgodność z normami to nie są narzędzia uzyskania przewagi rynkowej, a jedynie niezbędne minimum, by na tym rynku utrzymać się.
To co jest tym elementem przeważającym o sukcesie w takiej branży, w jakiej działa PESA?
Trzeba zrobić coś więcej np. łączyć innowacje techniczne z funkcjonalnymi i w ten sposób uzyskiwać efekt synergii, który nie wystąpiłby w tych obszarach oddzielnie. Tym również zajmuje się dzisiaj design. Tak więc pracujemy na naszą popularność zarówno od strony wizerunku produktu, jak i jego wartości użytkowej.
Sukces zawsze idzie w parze z ryzykiem porażki. Czy ma Pan metodę na to, jak odpędzić strachy?
Pomijam tu motywacyjne formułki. Staram się natomiast ciągle się rozwijać i dbam o to, by fascynacja tym, co robię, nie zniknęła. Dobrze hartują wyzwania. Z kolei poczucie sensu wszelkich starań zazwyczaj przychodzi w poniedziałki...
Dlaczego nie w środy?
To właśnie w poniedziałkowe poranki, o świcie, wyruszam z Warszawy w kierunku Bydgoszczy i mijam jadące w porannej mgle Swingi i Jazzy. Wówczas czuję, że wykonaliśmy kawał dobrej pracy i zrobiliśmy coś wartościowego.