
Idea szalonego, przewrotnego, prześmiewczego pomysłu, którym Polska zakpi ze światowego i unijnego lobby walczących z CO₂ wygląda następująco. Prezes wielkiej firmy przemysłowej, elektrowni czy kopalni, musi zapłacić 10 mln euro za zielone certyfikaty, czyli prawo do emisji dwutlenku węgla z kominów swoich zakładów. Ale dogaduje się z Lasami Państwowymi. Nie płaci, tylko mówi urzędnikom i ekologom: – Ten dwutlenek węgla, co myśmy go w zeszłym kwartale puścili w globalną atmosferę, to nam pięknie zjadły drzewa z lasów pod Zbuczynem. A te 50 ton z zeszłej soboty wchłonął las za Małkinią. Nic nie zapłacę, proszę państwa, i co mi zrobicie – mówi szczwany prezes.
Brzmi to jak scenariusz skeczu Monty Pythona, ale to naprawdę się dzieje. Kiedy piszę ten tekst, prezesi największych firm – PGNiG, TAURONA, Orlenu oraz wielu innych – siedzą w dworku w Trzciance i słuchają wykładu leśników o bukach.
Polska posiada ogromne zasoby leśne, które można w ekologiczny sposób wykorzystać do redukcji CO2. Strategia Grupy Kapitałowej PGNiG zakłada rozwój segmentu produkcji ciepła. Dlatego, w dłuższej perspektywie będziemy potrzebować większej ilości certyfikatów emisji CO2. To porozumienie daje nam perspektywę ich zakupu od Lasów Państwowych, w ramach wspólnie wypracowanego innowacyjnego oraz ekologicznego modelu
Prof. Władysław Mielczarski, ekspert ds. energetyki przekonuje, że system handlu emisjami od początku został źle zaprojektowany. Nie szkodzi zbytnio przemysłowym gigantom (USA i Chiny mają to zupełnie w nosie), a drenuje gospodarki europejskich krajów rozwijających się – takich, jak Polska. – Pozwolenia na emisje to w rzeczywistości podatek nakładany na gospodarkę, opierającą się na paliwach kopalnych. Jeżeli uczynimy energię drogą, to jednocześnie nasza gospodarka będzie niekonkurencyjna – mówi prof. Mielczarski.
