O tym, że trwający od dwóch lat rosyjski kryzys gospodarczy sięgnął właśnie zenitu, przekonałam się na pokładzie samolotu relacji Warszawa – Moskwa. Pudrowania rzeczywistości odmawiają już nawet prokremlowskie gazety, których pod dostatkiem w państwowym Aeroflocie. Gdzieś zniknęły hurrapatriotyczne nagłówki, a w ich miejsce pojawiły się surowe i bezlitosne, jak życie w Czelabińsku, tytuły. „Lombardy znów na topie. Dowiedz się, jak ratowały życie mieszkańcom carskiej Rosji”, „Chwilówki to nie zło wcielone. Pełnią wiele ważnych funkcji społecznych”. I wreszcie: „Kwitnie biznes garażowy. To ratunek przed nędzą dla wielu Rosjan” – grzmi istniejący od 1917 r. dziennik „Izwiestija”.
Optymizmu nie przybywa też z chwilą przejścia przez kontrolę graniczną. Gdyby współczesna Rosja miała twarz, byłaby to ponura, przeorana życiem mina... tragarza na lotnisku Szeremietiewo. Oto nieruchomy posąg, który pełnym rezygnacji wzrokiem skanuje twarze nowo przybyłych pasażerów. On wie, że ucieczka od prawdy nie ma sensu. W świecie bezpłatnych wózków i walizek z kółkami uratuje go tylko cud. Podobnie, jak Kreml wierzy w rychłe zmartwychwstanie rosyjskiej ropy, tak tragarz hołubi nadzieję, że ludzie potracą rozumy i, nie szczędząc dolarów, rzucą się na jego wózek.
Nie może być tak źle – pomyślałam. – A gdzie efekty zapowiadanej z pompą modernizacji? Gdzie kolejny Paweł Durow (twórca rosyjskiej sieci społecznościowej VKontakte), gdzie przepadli następcy Jewgienija Kasperskiego? W ich poszukiwaniu ruszyłam do Skolkovo Innovation Center, czyli słynnego parku technologicznego, zwanego też rosyjską Doliną Krzemową. Jego budowa, trwająca od 2010 roku, uchodzi za symbol innowacyjnego odrodzenia rosyjskiej gospodarki. Tak go malują kremlowscy spin doktorzy, a jak jest naprawdę?
Skołkowo to nic innego, jak ogromny – liczący ponad 400 hektarów – plac budowy pod Moskwą. Jak na razie oznaki życia da się wyczuć jedynie w czterech stojących obok siebie budynkach, przypominających z wyglądu Kostkę Rubika. To słynne klastry Skołkowa: technologii kosmicznych i telekomunikacji, IT, biomedycyny, technologii jądrowych i technologii energooszczędnych. Kolejne budynki mają powstać niedługo – do 2020 r. park będzie miał ponad 2 mln metrów kwadratowych samej tylko przestrzeni biurowej.
– Współpracujemy już z 1400 start-upami z całej Rosji – chwali się w rozmowie ze mną Leena, która w ślad za mężem-profesorem przyjechała z Izraela, w Skołkowie jest dyrektorem ds. międzynarodowego PR. – Obecnie pracuje tu ponad 2 tys. osób, docelowo będzie 35 tys. miejsc pracy – kontynuuje Leena. Zapewnia, że obecnie w Skołkowie urzęduje ok. 80 start-upów.
Takie liczby widnieją się w oficjalnych statystykach. Ja, w ciągu kilkugodzinnego pobytu w parku, naliczyłam góra 200 osób. Przeciągi hulają w salach, jak ta o dumnej nazwie „Data-Intensive Biomedicine and Biotechnology”. Tamtejsze laboratoria to tak naprawdę zwykłe open space'y. Podobne do tych, w których pracujemy w redakcji. Z tą jedną różnicą, że u nas nie sposób znaleźć wolnego biurka, podczas gdy tam z trudem zlokalizowałam zajęte. Pustką zieją też autobusy kursujące wewnątrz parku technologicznego, a mieszcząca się tutaj placówka Poczty Rosji jest chyba jedyną w całym kraju, gdzie pracownicy ziewają z nudów. – To z powodu majówki – wyjaśni mi Albert Jefimow, szef lokalnego Robocentrum. – Tak jest zawsze – zaprzecza Zinur, kierowca jednego z busików.
Po obejrzeniu kilkudziesięciu sal konferencyjnych i przemierzeniu kilku ścieżek spacerowych w lokalnym parku wreszcie udaje się poznać pierwszego start-upowca. Jest to Dmitrij Suworow. Na sobie ma koszulkę z napisem „Skolkovo”. Zapewnia, że założył ją nie na okazję wizyty INN:Poland, tylko dlatego, że nie zaprząta sobie głowy takimi drobiazgami, jak ubrania.
Ciągnie mnie do laboratorium. – Poznajcie się, to Lexy – z dumą wskazuje na białą plastikową kulkę. – To rosyjski konkurent Siri i Google Now – wyjaśnia. Kulka rozpoznaje ludzką mowę, potrafi podtrzymywać dialog, przeczesuje wyszukiwarki w poszukiwaniu zadanego tematu, jak i potrafi zarządzać gadżetami w domu. Po chwili na salony wjeżdża plastikowy kij, zwieńczony elektronicznym ekranem. To z kolei robot do teleobecności Webot. – Człowieku, widzę cię – zwraca się do mnie urządzenie. Dmitrij zapewnia, że jest to idealne rozwiązanie dla tych, co nie mogą się rozdwoić. Robot nie tylko wyręcza człowieka na spotkaniach biznesowych. – Może też w jego imieniu zwiedzać muzea, jak i chodzić na randki – śmieje się Dmitrij.
Kryzys? – Prędzej czy później się skończy – zapewnia. – Przez dewaluację rubla o połowę zmalały koszty produkcji w Rosji. Tymczasem jakość pracy naszych programistów pozostała ta sama, nasi specjaliści należą do najlepszych na świecie – dodaje.
– Zagraniczne firmy ustawiają się w kolejkę, by zostać naszym rezydentem – przerywa mu Leena i wskazuje palcem na mieszczący się kilkaset metrów dalej budynek, który wybudował amerykański Boeing. Umowę na współpracę R+D z parkiem podpisały również GE, Cisco, IBM, Intel, Siemens czy Microsoft.
Tym razem w słowach Leeny jest więcej prawdy niż mniej. Faktem jest, że zagraniczni inwestorzy masowo wycofują się z Rosji. Wśród nich, oczywiście, niemało Polaków. Prawdą zarazem jest to, że mądrzejszym ani w głowie porzucać rosyjski rynek ze 140 milionami mieszkańców. – Obecność w Rosji to także wyjście na Kazachstan i Białoruś. Niedaleko i do Azji Środkowej, gdzie znajdziemy 120 mln konsumentów. Toć to trzy Polski! – tłumaczy mi Jerzy Panasiuk, przedstawiciel polskich firm budowlanych na Wschodzie.
Jerzy Panasiuk wie, co mówi. Handlowiec dokonywał w Rosji rzeczy niemożliwych. Dzięki jego staraniom polskie płytki z Tubądzina trafiły do łazienek siedziby Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Podobnie, jak i muszle klozetowe produkcji polskiej firmy Rovese. W warunkach wiecznej zmarzliny Pan Jerzy pomagał również budować miliarderowi Romanowi Abramowiczowi urządzać lotnisko w Anadyrze. Na życzenie oligarchy sprowadzili z Cypru... palmy. – Za oknem minus 50, a wewnątrz Dubaj – śmieje się.
To jednak przeszłość. – Psuć się zaczęło w 2010 r. po katastrofie prezydenckiego samolotu w Smoleńsku. Mocno zmalała aktywność polskiej dyplomacji gospodarczej. Pamiętam największe rosyjskie targi budowlane MosBuild: roiło się od Niemców, tymczasem na próżno było szukać Polaków – dodaje. – Straciliśmy rosyjski rynek, a schedę po nas przejęli Niemcy – nie kryje rozczarowania Panasiuk.
Słowa polskiego przedsiębiorcy potwierdzają również ostatnie badania firmy konsultingowej EY. Wynika z nich, że 80 proc. z 6 tys. działających w Rosji niemieckich firm nie zamierza porzucać wschodniego rynku. Sankcje i polityczny antagonizm pomiędzy Moskwą a NATO nie robi wrażenia na Niemcach. Wręcz przeciwnie: wielu z nich planuje rozbudowywać swoje moce produkcyjne w Rosji. Wśród takich firm znalazł się koncern farmaceutyczny Bionorica, który uruchomi w 2017 r. produkcję w Woroneżu. Z kolei AstroZeneca planuje zainwestować w produkcję w Rosji aż 200 mln euro. Wisienką na torcie niemieckich poczynań w Rosji jest jednak firma Karst LLC, która pomoże Rosjanom zbudować most nad Cieśniną Kerczeńską łączący Rosję... z Krymem.
Jeśli wszystko się zmienia, to jedno jest pewne: relacje polityczne Polski z Rosją nigdy nie ulegną normalizacji. Za zimną wojną przyjdzie potop, za potopem cholera, a za cholerą – dżuma. Najwyższy czas, w ślad za pragmatycznymi Niemcami, nauczyć się wchodzić kominem, gdy zamknięte są drzwi i okna.