Takiego samochodu z Polski jeszcze nie było. Już jutro na krakowskich targach Moto Show będzie miała miejsce premiera Hydrocara. Czy to przełomowe rozwiązanie, czy kolejna wydmuszka, która doprowadzi do płaczu fanów polskiej motoryzacji?
Hydrocar powstał ekspresowo, w sześć miesięcy, a w jego budowie wzięła udział firma z Akademii Górniczo-Hutniczej, Riot Technologies oraz Wojskowa Akademia Techniczna.
Dzięki Hydrocarowi Polak szarak będzie miał szansę choć na chwilę poczuć się jak James Bond, sterując swoim autem z domu. Hydrocar ma napęd na cztery koła, 270 koni mechanicznych, można nim zdalnie sterować przy pomocy smartfona czy komputera, np. podprowadzić pod dom. Docelowo na ekranie komórki będzie można zobaczyć to, co widzi kierowca i pasażer. W Hydrocar znajdą się też elementy robotyki: będzie mógł samodzielnie omijać przeszkody, wyznaczać najkrótszą trasę, jechać po trasie zadanej sam lub wspomagać kierowcę przy trudnych warunkach jazdy.
Ale co jakiś czas bombardowani jesteśmy nowymi projektami polskich samochodów, które mają wskrzesić polską motoryzację. Czym więc różni się od nich Hydrocar? – Wszystkie ostatnio prezentowane przez Polaków auta były spalinowymi bądź elektrycznymi. Jeszcze nikt w Polsce nie zbudował samochodu hybrydowego, elektryczno-wodorowego. Naszą ogromną siłą jest zbiornik, który magazynuje wodór w proszku metalowym. Pozwala on na wielokrotne zwiększenie objętości wodoru w stosunku do samochodów, które mają butle ciśnieniowe z wodorem – mówi w rozmowie z INN:Poland Daniel Prusak, opiekun zespołu, który pracował nad elektrycznym samochodem, z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.
Według obliczeń AGH, Hydrocar może pobić pod względem długości jazdy samochód z napędem spalinowym, który przejedzie około 600-800 km, nie mówiąc o elektrycznych, które pojadą na jednym zbiorniku maksymalnie 400 km. – Musimy jednak pamiętać, że nasze auto jest dwuosobowe. Więc do końca nie wiemy, czy przy rynkowej wersji samochodu z czterema osobami, udałoby nam się osiągnąć ten wynik. Pamiętajmy, że prototypy rządzą się swoimi prawami – precyzuje Prusak.
Czy jest więc szansa, że Polak szarak pojedzie Hydrocarem i ile będzie go to kosztować? – Bardzo trudne pytanie. To co zbudowaliśmy, to jeżdżący prototyp z innowacyjnym napędem elektryczno-wodorowym. Ma przeogromną moc, ale jest dwuosobowym roasterem. To trochę eksperyment naukowy. Do komercjalizacji musimy zbudować samochód od nowa, bardziej dostosowany do rynku, z bagażnikiem, czterema miejscami. To również duży koszt – dodaje Prusak.
– To, że auto jest w 100 proc. wykonane w Polsce i przez polskich inżynierów, że nie kupujemy technologii za grube pieniądze zza granicy, powoduje, że jesteśmy w stanie tak zoptymalizować procesy produkcji, że jego cena mogłaby moim zdaniem wynieść około 100 tysięcy złotych. Dziś na auto z silnikiem elektrycznym wydajemy czterokrotnie albo pięciokrotnie więcej. To zupełnie nieopłacalne – zauważa Daniel Prusak.
Prusak zwraca również uwagę na koszty homologacji, czyli dopuszczenia pojazdu do ruchu ulicznego, które mogą wynosić od miliona złotych w górę – wniosek jest jeden: Hydrocarowi potrzebny jest inwestor.
– Dopiero po premierze samochodu będziemy mogli zapytać inwestorów, czego oczekują pod względem dalszego rozwoju Hydrocara – kończy Daniel Prusak.