Kierowcy z Łodzi postanowili nacisnąć na resort infrastruktury, by rowerzyści musieli wykupić odpowiednie polisy. Tak, by ubezpieczenie pokrywało koszty potencjalnego wypadku z udziałem jednośladów. Co na to rowerzyści? Odpowiadają wprost: dlaczego obowiązkowe OC mają kupować tylko rowerzyści? A piesi? A jeżdżący na rolkach czy wrotkach? A posiadacze psów?
„Organizacje rowerowe są przeciwne obowiązkowi ubezpieczenia się. Czy mamy rozumieć że wyżej stawiają popularność roweru niż bezpieczeństwo rowerzystów?” – grzmią na swoim profilu na Facebooku moderatorzy grupy EL. 00000 Zmotoryzowani Mieszkańcy Łodzi. – „Cel w postaci popularyzacji jazdy rowerem, jego reklama jako środka transportu, sięga już takich granic absurdu, że mniej ważne staje się bezpieczeństwo”.
„Pro-rowerowe” zmiany w przepisach ruchu drogowego obniżające w rzeczywistości bezpieczenstwo na drogach – byleby tylko wciągnąć na rower kolejnych niezdecydowanych obywateli – a teraz głośne NIE dla obowiązkowego OC, to niebezpieczne działania skierowane w zwyklych rowerzystów” – piszą łódzcy kierowcy, wytykając, że „rowerowi aktywiści” najczęściej posiadają ubezpieczenie – a więc sami widzą taką potrzebę – natomiast gigantyczna większość rowerzystów ubezpieczona nie jest. A więc stanowi zagrożenie.
Inicjatywa EL. 00000 Zmotoryzowani Mieszkańcy Łodzi przybrała formę wniosku do Ministerstwa Infrastruktury i Budownictwa z żądaniem nałożenia na cyklistów obowiązku ubezpieczania się. I momentalnie wzbudziła gigantyczną dyskusję samych zainteresowanych.
„Typowa przywara narodowa: nie żeby nam było lepiej, byle sąsiadowi było gorzej. Dlaczego wśród wielu dobrych pomysłów na poprawę sytuacji na drogach wypuszczacie takie gnioty nastawione wyłącznie na demagogię? Weźcie, nie idźcie drogą nawiedzonych 'fenomenalnych' i nie podsycajcie durnych wojenek społecznych” – pisał na fanpage grupy czytelnik, najwyraźniej na co dzień poruszający się na rowerze.
„Mam w rodzinie dwie osoby, co nie mają prawa jazdy i nigdy nie robiły karty rowerowej, a jeżdżą, ile wlezie (jeden codziennie do pracy). Nie chcę, żeby wcześniej czy później coś im się stało – wolałbym, żeby przymusić ich do przeszkolenia” - odpowiadał jeden z kierowców. „A najwięcej to jeżdżą, jak te święte krowy, hipsterskie paniusie z koszyczkiem oraz lecące z prędkością światła niczym na wyścigu Tour de France – pedaloty – oni stanowią główny problem, a nie normalni rowerzyści – rozumiecie?” – dorzucał jeszcze.
Pieszy nie zasuwa 30 na godzinę
Obowiązkowe OC to – według kierowców z Łodzi – poprawa bezpieczeństwa na drogach, wyższy poziom edukacji rowerzystów, a wreszcie wyeliminowanie nonszalancji na drogach. Inicjatorzy wniosku, który trafił do resortu infrastruktury podkreślają, że rowerzyści nie powinni być zrównywani w swoich prawach z pieszymi, a więc cieszyć się pełnym zwolnieniem z obowiązku posiadania ubezpieczenia. Według nich zasada jest prosta: kierowcy płacą najwięcej, rowerzyści mniej, piesi – wcale.
Nie jest to argumentacja pozbawiona sensu. – Straty w kolizji roweru z autem są porównywalne do potrącenia przez samochód pieszego. Masa roweru jest pomijalna, przy moich kilkudziesięciu czy stu kilogramach wagi, kilkanaście kilogramów masy roweru zostaje odrzucone. To ja wyrządzam największe szkody: w zależności od prędkości czy kąta zderzenia, rowerzysta walki głową w szybę, czy dach, w drzwi, w pokrywę komory silnika, w światła – mówi INN:Poland Piotr Iglewski, biegły w dziedzinie rekonstrukcji wypadków samochodowych. – Skutki są porównywalne z uderzeniem w pieszego. Tylko, że pieszy nie zasuwa 30 km na godzinę – dodaje.
Według niego, właśnie ze względu na szybkość przemieszczania się rowerzysta stanowi większe potencjalne zagrożenie. Biorąc pod uwagę brak przyzwyczajenia polskich kierowców do coraz śmielej poruszających się po pasach ruchu rowerzystów, pomijając nonszalancję – właściwą nie tylko rowerzystom, ale też właścicielom „czterech kółek”– trudno się nie zgodzić.
W dyskusji o tym, kto jest większym zagrożeniem na drodze, statystyki nie pomagają. Według danych Komendy Głównej Policji za zeszły rok sprawcy wypadków drogowych w 21 299 przypadków poruszali się autem, a zaledwie w 1644 przypadkach – rowerem (mniej niż co 10. taka sytuacja to było najechanie rowerem na pieszego). Rowerzystów w roli ofiar jest znacznie więcej – w ubiegłym roku odnotowano 4416 takich wypadków.
Wciąż jednak przeszło półtora tysiąca zdarzeń drogowych spowodowanych przez rowerzystów jest jakimś argumentem. I jak wyliczają nam specjaliści ds. ubezpieczeń, sprawa może być prosta, jeżeli rowerzysta zadrapie lakier na aucie wartym 10 tysięcy złotych – to jeszcze nic. – Ale jak uderzysz pieszego czy rowerzystę np. nowym BMW wartym 250 tysięcy, i jak uszkodzone zostaną reflektory, chłodnica, maska, szyba – to koszty pójdą w ponad 120 tysięcy. Wszystko zależy od pojazdu – mówi nam Iglewski.
Samochód to broń, prawo jazdy – pozwolenie
Rowerzyści nie podzielają tych obaw. - Po co i dla kogo to OC? Na pewno nie dla rowerzystów: ci zderzają się rzadko, osobiście pamiętam tylko jeden taki przypadek. Obowiązkowe OC miałoby służyć kierowcom aut w zderzeniach z rowerzystami. A takich przypadków nie ma dużo i nie są one tak straszne, jak przedstawiają to kierowcy – podkreśla w rozmowie z INN:Poland Michał Kalida z Warszawskiej Masy Krytycznej, imprezy rowerowej organizowanej co roku w stolicy.
Według Kalidy, w ostatnim czasie mnożą się inicjatywy wymierzone w rowerzystów – nie tylko w dziedzinie ubezpieczeń, ale też zdobywania dodatkowych uprawnień. – Ale zrównanie odpowiedzialności kierowcy i rowerzysty jest fałszywe z założenia: rowerzysta waży tyle, co osoba, plus, powiedzmy 20 kilogramów wagi roweru. A samochód to kierowca plus półtorej tony auta, które rozpędza się do znacznie większych prędkości niż rower – mówi Kalida. – Mój instruktor nieprzypadkowo mówił na kursie prawa jazdy: samochód to jest broń, a prawo jazdy – pozwolenie na nią.
Cóż, trzymając się tej analogii, rower mógłby jednak uchodzić za broń białą. O podobnej wykładni myślą zapewne ci rowerzyści, którzy na własną rękę wykupują sobie ubezpieczenie OC w życiu prywatnym. - Oni widzą w tym sens – podkreśla Kalida. - Dla reszty to będzie jakiś dodatkowy podatek, który sprawi co najwyżej, że sporadyczni użytkownicy rowerów przestaną na nie wsiadać – dorzuca.
„Cykliści-aktywiści” zbijają też inne argumenty kierowców: że rowerzysta z OC nie ucieknie z miejsca wypadku, albo że kierowcy mogą organizować protesty – np. blokady – wymierzone w użytkowników bicykli.
Ogrom koniecznych zmian
Ale na korzyść rowerzystów – i wbrew pragnieniom kierowców takich, jak sygnatariusze wniosku do resortu infrastruktury – działa przede wszystkim fakt, że próby obłożenia jakimkolwiek obowiązkiem tej formy komunikacji są niemal całkowicie skazane na porażkę. Nie przypadkiem ubezpieczenie OC dla cyklistów nie funkcjonuje praktycznie w żadnym kraju europejskim – chociaż niemal przez pół wieku polisę, a potem winietkę, musieli wykupić Szwajcarzy. Dopiero pod koniec poprzedniej dekady uznano, że skoro niemal wszyscy mieszkańcy tego podalpejskiego raju posiadają indywidualne ubezpieczenie OC w życiu prywatnym, to nie potrzebują dokupować dodatkowego na rower.
Ta logika obowiązuje również nad Wisłą. – Mam ubezpieczenie OC na życie prywatne, wykupiłem wariant za czterdzieści kilka złotych – przyznaje Kalida. - Mamy OC w życiu prywatnym – mówi INN:Poland proszący o anonimowość specjalista z zakresu ubezpieczeń z jednej z działających w Polsce firm ubezpieczeniowych. - Uważam, że może ono z powodzeniem zastąpić jakąkolwiek specjalną polisę OC dla użytkowników rowerów – zastrzega, dodając, że z perspektywy branży ubezpieczeniowej tematu specjalnych ubezpieczeń dla rowerzystów praktycznie nie ma.
Załóżmy jednak, że ministerstwo infrastruktury uległoby kierowcom z Łodzi i ich kolegom zza kółka z innych miast. – Wprowadzenie obowiązkowego OC dla rowerzystów w formie analogicznej do OC kierowców wymagałoby istotnych zmian w prawie – komentował Marcin Jaworski z Biura Rzecznika Finansowego. – Do rozwiązania byłaby np. kwestia osób małoletnich obejmowanych takim obowiązkiem. Nasuwa się pytanie: dlaczego obowiązkowe OC mają kupowac tylko rowerzyści? A piesi? A jeżdżący na rolkach czy wrotkach? A posiadacze psów? Grup, które mogą wyrządzić szkody związane z szeroko pojmowanych ruchem drogowym jest bardzo wiele – zastrzegał.
– Można załatwić to na dwa sposoby: zmuszać rowerzystów do ubezpieczenia się, albo powiedzieć – ubezpieczajcie się indywidualnie, będziecie kryci. Jeżeli nie, odpowiecie własnym majątkiem – kwituje Iglewski.
Zaniedbana działka
Nasi rozmówcy sugerują jeszcze inne bariery. Polisy OC dla kierowców są przypisane do samochodu – zakłada się, że osoba kierująca pojazdem będzie posiadać wiedzę i umiejętności kierowania nim, czyli krótko mówiąc: prawo jazdy. Rowerzysta posiada kilka rowerów, czasem wsiadają na nie inne osoby, nie zawsze mające pełną znajomość przepisów dorogowych. Trudno byłoby więc tworzyć polisy dla konkretnych rowerów. W Szwajcarii – w okresie gdy na pojazdy naklejano winiety – gdy rower ukradziono, właściciel tracił też ubezpieczenie. Kolejna rzecz nie do przełknięcia nad Wisłą.
Dla firm ubezpieczeniowych, jak mówi specjalista z tej branży, to „zaniedbana działka”. – Gdy pojawi się obowiązek, ubezpieczyciele powiedzą: hola, ale my musimy wiedzieć, czy ten człowiek w ogóle zna przepisy ruchu drogowego – uzupełnia Piotr Iglewski. Co oznaczałoby powrót karty rowerowej, być może w formule zbliżonej do prawa jazdy. Co wtedy z kilkuletnimi użytkownikami rowerów? Czy popularne w tak wielu miastach w Polsce rowery miejskie rządziłyby się tymi samymi prawami, co wynajmowane samochody?
Ważny jest też opór materii tam, gdzie rower jest podstawowym środkiem komunikacji od dekad – czyli poza wielkimi miastami. Czy osoby starsze na wsiach dopełniałyby obowiązku wykupienia polis? Jak wpłynęłoby to na ich emerytury czy kontakty z otoczeniem, choćby krewnymi mieszkającymi kilka wsi dalej?
W przeciwieństwie do krajów, w których rower jest tradycyjnym środkiem transportu – jak w Holandii, czy we wspomnianej już Szwajcarii – w Polsce trudno określić odsetek osób uzywających rowerow, wiadomo tylko, że ich szybko przybywa, zwłaszcza w największych miastach. Problem w tym, że ogrom zmian, jakie trzeba byłoby przeprowadzić, skutecznie zniechęca do zmieniania czegokolwiek, co tylko napędza spory między kierowcami a cyklistami. Ot, jeszcze jedna polska wojenka.