Komunikat na Facebooku jest jasny: „robimy dla Was nasz wymarzony bazar. Pchli targ to mało precyzyjne określenie. Vintage bazar, flea market – słowem Mauerpark. (…) Uwielbiamy takie bazary, na których możemy znaleźć design z lat 50., 60., 70., retro ubrania i dodatki, stare książki i płyty, gdzie zjemy coś pysznego, posłuchamy muzyki. I poczujemy klimat miasta”.
Bazar Waterloo w Belgii, gigantyczny targ w Monachium czy kameralny pchli targ Mirepoix w Auriac-sur-Vendinelle – to pchle targi, które polecają największe europejskie gazety i przewodniki. W Warszawie, co prawda, mamy już słynne targowisko na Kole, gdzie warszawiacy i turyści tradycyjnie polowali na antyki i rozmaite "szpargały". Starej elektroniki można było szukać na giełdzie elektronicznej Wolumen, a ciuchów - w zaułkach dawnego Bazaru Różyckiego. Różnica? ZOO Market ma być czymś więcej: miejscem, w którym można pohandlować, a jednocześnie - zjeść i uczestniczyć w wydarzeniach kulturalnych.
– Paradoksalnie, w Warszawie brakowało takiego bazaru vintage – mówi INN:Poland Agnieszka Kowalska, dziennikarka i właścicielka sklepiku z retro designem LovKov. Teraz ma się to zmienić: w najbliższy weekend, 4-5 czerwca, na działce pod adresem Al. Solidarności 55, ma ruszyć pierwszy stołeczny pchli targ z prawdziwego zdarzenia: ZOO Market.
Pomysł nasunął się naturalnie, oprócz Kowalskiej w projekcie uczestniczą weterani praskiego życia rozrywkowego i kulturalnego: Marcin Brzózka, twórca klubu Saturator, kawiarni Cegła na Saskiej Kępie, kolektywu recyklingowego No Muda i sklepu z retro designem Norm Core oraz Witek Grzybowski, który prowadzi na Pradze kluby Hydrozagadka i Chmury oraz buduje nad Wisłą kolejny, o wdzięcznej nazwie Rejs.
– Sami lubimy robić zakupy w takich miejscach. Kolekcjonujemy design z lat 50., 60., czy 70. Sprzedajemy go przyjaciołom, żeby się nie zagracić. Ubieramy się w takich lepszych secondhandach. Lubimy rzeczy z historią i ideę recyklingu rzeczy. Szukaliśmy miejsca, w którym można by coś takiego sprzedawać – opowiada Kowalska. Przedsięwzięcie rozkręcają za własne pieniądze, zastrzegając, że łatwiej stworzyć bazarek niż wybudować klub.
O miejsce nie było tak łatwo. Na początku organizatorzy mierzyli wysoko: w dawny Bazar Różyckiego. Kiedy jednak okazało się, że to niemożliwe – ratusz podpowiedział, gdzie szukać dalej. Działka przy alei Solidarności, niemal dokładnie naprzeciwko wybiegu dla niedźwiedzi warszawskiego ogrodu zoologicznego, wydawała się idealna. Plac stał pusty od kilku lat, sąsiaduje z lokalami gastronomicznymi i terenem praskiego Domu Kultury (który chce reaktywować przedwojenne letnie kino, „Praskie oko”), a na dodatek od stacji metra dzieli go może dwieście metrów, a od warszawskiej starówki – jeden przystanek.
ZOO Market ma wystartować z przytupem. Organizatorzy spodziewają się około 70 wystawców. – Większe stanowiska z rowerami, płytami winylowymi, książki. Będzie też kilka food-trucków, kawiarnia. Market ma być miejscem, w którym można spędzać czas, umawiać się ze znajomymi, zjeść i odpocząć – wylicza Kowalska. Targ ma być otwarty w soboty i niedziele, w godzinach 11-17, niezależnie od pogody. Poza płytami i książkami będą – rzecz jasna – ciuchy, porcelana, tkaniny, zabawki, komiksy. „U nas znajdziecie prawdziwe perełki – do obrania, wyposażenia mieszkania, na prezent czy pamiątkę z Warszawy” – zagrzewają potencjalnych klientów organizatorzy.
„Pchle targi” - wbrew swojej nazwie – są gigantycznym sektorem handlu. W Ameryce jest około 20 tysięcy takich miejsc, a ich obroty szacowane są w sumie na 5 miliardów dolarów. Nie inaczej jest w Europie, np. Holendrzy szacują, że na lokalnych bazarkach pojawia się, przynajmniej sporadycznie, co piąty Holender. I zarabia tam, uśredniając, 100 euro. Być może po epoce, kiedy Polacy odrzucili bazary „pod chmurką” na rzecz galerii handlowych, jedna z najstarszych form handlu wróci w pięknym stylu.