„Specjalna, wdrożeniowa ścieżka kariery akademickiej” - to propozycja ministra Jarosława Gowina, która miałaby umożliwiać zdobywanie stopni akademickich nie za prace teoretyczne lecz za wdrożenia gospodarcze. Propozycja równie atrakcyjna, co kontrowersyjna – mówi INN:Poland Michał Kleiber, wieloletni szef Polskiej Akademii Nauk i były minister nauki. Z jednej strony nie ma wątpliwości, że środowiska akademickie należy zachęcić do współpracy z biznesem. Z drugiej nadawanie stopni naukowych za wdrożenia trąci absurdem.
Wicepremier i minister nauki Jarosław Gowin zaproponował specjalną ścieżkę kariery akademickiej. Aż tak źle jest z wdrożeniami, że trzeba kusić stopniami naukowymi?
Generalnie, kariera naukowa w Polsce odbywa się z pominięciem osiągnięć wdrożeniowych. To pewien światowy standard, wszędzie tak jest – choć to nie żadna pociecha. To, co nas negatywnie wyróżnia, i usprawiedliwia tę propozycję, to fakt, że na świecie naukowcy mają wielkie pole do popisu, jeżeli chodzi o współpracę z biznesem. A tego w Polsce wciąż nie ma.
Habilitacja za wejście do produkcji, profesura za wysoką sprzedaż?
Tradycyjny model akademicki, na tradycyjnie działającej uczelni, funkcjonuje zupełnie niezależnie od działalności biznesowej. W krajach rozwiniętych wytworzyły się już taki mechanizm, że kariera naukowa nie przeszkadza we współpracy z biznesem. Kariera toczy się zgodnie z klasycznymi wymogami, a jednocześnie istnieje dużo zachęt do wdrażania pomysłów w gospodarce. I jest to model atrakcyjny dla naukowców. Tymczasem u nas wciąż takiego mechanizmu nie ma.
W porządku, zachęcać trzeba. Ale jak naukowo „premiować” naukowców za biznesowe sukcesy?
Na pewno elementy takiego „premiowania” należy wprowadzić. Natomiast, jak to robić w szczegółach – tak, żeby zachować akademickie wartości, to wyzwanie. Pojawiały się wcześniej, jeszcze zanim minister Gowin objął resort, takie propozycje: np. doktorat za bardzo udany projekt, dajmy na to, inżynierski. Takie szczegóły są bardzo ważne. Los podobnych projektów zależy od tego, jakie miały to być zachęty. Stopnie naukowe? Awanse na stanowiska w instytutach badawczych?
Te szczegóły pozostają na razie nieznane. Ale załóżmy, że jestem sobie magistrem dziennikarstwa, który pichci po godzinach ziółka. I nagle okazuje się, że wszyscy chcą te ziółka kupować, bo leczą, dajmy na to, alergię. Dostanę tytuł doktora medycyny?
Pan może żartuje, ale rozumujemy podobnie. Zgódźmy się, że naukowcy powinni się angażować w przedsięwzięcia innowacyjne i wdrożeniowe. Ale o tym, jak ich do tego zachęcić, trzeba porozmawiać. Bo w grę wchodzą nie tylko sytuacje niecodzienne, jak z pańskiego żartu.
Jakie?
Przede wszystkim wciąż wiele odmiennych elementów świata nauki jest ujednoliconych ustawami z przeszłości, które dziś nie wytrzymują próby czasu. Nauka jest bardzo zróżnicowana: gdy mówimy o naukach stosowanych jakieś nadzwyczajne ścieżki zdobywania stopni naukowych byłyby trudne do realizacji, łatwiej przyszłoby cos takiego realizować w humanistyce. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że za dobry artykuł w gazecie można by dostać doktorat w humanistyce.
O, to zróżnicowanie idzie znacznie dalej...
Oczywiście, problem występuje choćby w organizacji instytutów badawczych, niegdysiejszych jednostek badawczo-rozwojowych (JBR). Jest ich ponad setka, w jednym „worze” są instytut onkologii i, powiedzmy, opakowań. Wszystkie objęte są jedną ustawą – o instytutach badawczych – a przecież nie mają nic wspolnego ze sobą. Dzisiejszy świat naukowi jest tak różnorodny, że należałoby się zastanowić, czy nie zmienić systemu. Powiedzmy na doktorat i tytuł będący jego odpowiednikiem, przyznawany za osiągnięcia praktyczne. Być może kiedyś tak właśnie będzie.
Oj, już widzę te komentarze. „Wielki powrót docenta”.
Och, nie sądzę, żeby te zmiany miały mieć tak szeroki charakter. Myślę, że to, o co ostatecznie zaproponuje pan minister będzie miało znacznie bardziej wybiórczy charakter. Tym bardziej, że mówimy przede wszystkim o pojedynczych karierach, a w grę wchodzą przecież również całe jednostki naukowe.
Szanse na wdrożenie wyników badań Instytutu Badań nad Literaturą PAN oraz Intytutu Mechaniki Precyzyjnej wydają się być odmienne, delikatnie mówiąc.
U nas system ocenia wszystkich jednakowo. Pytanie, jaką wagę należałoby przykładać do spraw związanych z wdrożeniami przy ocenie takich jednostek? Bo jeden wydział może takie działania wdrożeniowe prowadzić, inny – nie daj Boże, żeby to robił, co do czego innego jest przeznaczony.
Z tym każdy minister musi się zmagać. Więc pan minister, jeżeli wprowadzi jakieś zachęty i nowe elementy, to chyba najlepiej, żeby zrobił to tymczasowo: dla pobudzenia współpracy, pod warunkiem bardzo dobrego zdefiniowania kryteriów. Nie może być jednak tak, żeby parzenie ziółek, czy inne „osiągnięcia” otwierały drogę do stopni naukowych. Uczonych trzeba jednak popchnąć w tę stronę. Nie wiem, dlaczego my jesteśmy takim dziwnym krajem, że musimy się uciekać do takich metod.