Znacie jakiegoś kowala? Małe są na to szanse. Wieś odeszła od tradycyjnych narzędzi i maszyn, szkoły zawodowe podupadły. Ilu jest kowali w Polsce, dokładnie nie wiadomo, ale o ich liczebności dużo mówi fakt, ilu członków ma dziś Stowarzyszenie Kowali Polskich. Lista liczy 22 osoby. To się niebawem zmieni.
Jeszcze 30 lat temu kowalstwo użytkowe było nieodzownym elementem życia wiejskiego. Podkuwanie koni, naprawa lemieszy. Dziś kowalstwo przerodziło się z użytkowego w artystyczne, przy każdej kuźni jest mała galeria. Dziś kowal rzadziej spotyka w kuźni konie, a częściej kuje ogrodzenia czy lampy ogrodowe. I na to popyt rośnie, a mistrzów… niewielu.
W Wojciechowie zaczęło się właśnie największe kowalskie święto w Polsce. Najpierw przez dwa tygodnie potrwają warsztaty, które przygotowują nowych adeptów, potem będą Ogólnopolskie Spotkania Kowali i konkurs kowalstwa artystycznego. Widowiskowy, zawodnicy z Polski i zagranicy będą wykuwać cuda z metalu na żywo, dopingowani przez publiczność.
– Uczymy podstawowych rzeczy, które kowal powinien umieć – mówi Kazimierz Kudła, mistrz kowalski z Podkarpacia, który tyle razy uczył już adeptów w Wojciechowie, że przestał liczyć. Przyjeżdża od kilkunastu lat. – Powinien umieć posługiwać się narzędziami, młotkiem, kowadłem, kleszczami, stemplami zdobniczymi. I poznać charakter materiału, czyli stali, którą obrabia. Żeby narzędzia mu w pracy nie przeszkadzały – śmieje się.
Dwa razy więcej chętnych niż miejsc
Na ogłoszone warsztaty kowalskie zgłosiło się tak wielu chętnych, że dostał się zaledwie co drugi kowal. Ostatecznie do Wojciechowa na 22. już „Kuźnię Talentów” zajechało 16 początkujących rzemieślników i trzech mistrzów kowalstwa. To największa impreza w branży, została nagrodzona ludowym Oskarem za ratowanie ginącego zawodu.
Uczestnicy zgłaszają się z różnymi umiejętnościami, większość miało już jakiś kontakt z kowalstwem, część ma nawet małe kuźnie. – Na warsztaty trafiają nie tylko hobbiści, ale na ogół osoby, które chcą kontynuować tradycje rodzinne lub chcą zmienić branżę, a i tak są już pokrewnie związani z kowalstwem, np. ślusarze – wyjaśnia Agnieszka Gąska, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury w Wojciechowie, który zorganizował całą imprezę. Tam znajduje się też jedyne w Polsce Muzeum Kowalstwa. Do małego Wojciechowa w województwie lubelskim trafili nawet przyszli kowale z Wielkiej Brytanii. Wydawałoby się może, że to typowo męski zawód, a tymczasem na zajęcia dostało się też kilka kobiet.
– Czy wymaga dużo siły? Generalnie tak, bo stal stawia opór dość duży, żeby ją ujarzmić, trzeba tej siły wielkiej – mówi Kazimierz Kudła. – Ale można użyć cieńszego materiału czy mniejszej formy. Kobiety mogą to sobie inaczej rozwiązać – dodaje.
Warsztaty trwają dwa tygodnie. A co w tym czasie? – Uczestnicy będą się uczyć podstawowych umiejętności, hartowania, zginania, zdobienia, wykonywania najprostszych narzędzi kowalskich. Do tego narzędzia teoretyczne – opowiada Agnieszka Gąska. Uczniowie mogą jednak wynieść dużo więcej, jeśli zechcą. Nauka rzemiosła opiera się przecież na kontakcie z nauczycielem. – Nauka nie kończy się o 18, potem mają czas wolny, ale wtedy spotykają się z mistrzami i mają dwa tygodnie na to, by wydobyć od nich jak najwięcej – dodaje Agnieszka Gąska.
Czy w dwa tygodnie można nauczyć zawodu? Niezupełnie, choć to dobry początek. – Ze dwa – trzy lata trzeba popracować, żeby można było czuć się pewnie w kuźni – mówi Kazimierz Kudła. Zastrzega, że dużo zależy od zdolności, a i na wsi człowiek inaczej funkcjonuje niż w mieście, ma kontakt z innymi narzędziami.
Ciekawa sprawa z tą nauką zawodu, są formalne egzaminy, które organizuje Izba rzemiosła i przedsiębiorczości w Lublinie, ale formalnej ścieżki edukacji dziś – brak. – Dawniej można było się poduczyć w szkołach zawodowych i technikach. Część warsztatów stanowiła praktyka na kuźni. W tej chwili szkoły zawodowe wcale nie funkcjonują. Jak można się nauczyć? Znaleźć mistrza kowala i pracować u niego, albo właśnie warsztaty wojciechowskie – mówi mistrz. Dlatego uczniowie wciąż poszukują mistrzów. – Sytuacja w szkolnictwie nam to ułatwiło, nie mają gdzie się uczyć, więc zgłaszają się do nas. Ja lubię uczniów.
Następnym etapem jest przystąpienie do egzaminu czeladniczego. A ten można zdać właśnie w Wojciechowie. Trzeba mieć jednak już udokumentowane godziny pracy w kuźni. – Osoby, które brały udział w warsztatach, wracają często po 2–3 latach by zdać egzamin czeladniczy i mistrzowski. Oczywiście my nie egzaminujemy, tylko izba rzemiosła i przedsiębiorczości w Lublinie – wyjaśnia Agnieszka Gąska.
Świat się zmienia, wieś odeszła od tradycyjnych narzędzi, za to pojawia się moda na wzornictwo użytkowe. Praca kowala też się zmieniła. Na co w takim razie jest zapotrzebowanie? – Kiedyś to były prace użytkowe dla rolnictwa, na wsi, podkuwanie koni, naprawa maszyn rolniczych – mówi Kazimierz Kudła. – Dzisiaj rolnictwo wygląda inaczej niż kiedyś. Kowalstwo typowe sprowadza się do wykonywania elementów wystrojów wnętrz, ogrodzeń, balustrad, rzeczy ozdobnych. Na wsi dochodzą jeszcze motyki, siekiery, lemiesze.
Co sprawia największą przyjemność tak doświadczonemu rzemieślnikowi? – Każda dobrze zrobiona robota cieszy – śmieje się Kazimierz Kudła. – Jest ogień, jest wysoka temperatura, jest jakaś magia w tym zawodzie – dodaje.
Zgodzi się z nim Kamil, który na warsztaty przyjechał aż z Wielkiej Brytanii. – Studiuję kowalstwo w Anglii, uczę się wszystkiego po angielsku – mówi. Przyjechał z dwoma kolegami z roku. – Chcieliśmy zobaczyć, jak to wygląda w Polsce – dodaje.
Na Wyspach kowalstwa można się uczyć w jednej szkole, za to w kilku różnych trybach. Są warsztaty, studia roczne, dwuletnie, wreszcie – artystyczne studia licencjackie związane z kowalstwem. – Uczą też osobno podkuwania, w Polsce się tego nie rozróżnia, kowal zajmował się jednym i drugim – opowiada Kamil.
Kamil ma 24 lata, pochodzi z Warszawy, a swoją przyszłość chce związać z kowalstwem. Jak wyjaśnia, to pierwsza rzecz, która go nie znudziła. Natchnienie znalazł w internecie. – Imałem się wielu rzeczy i nigdy mnie to nie satysfakcjonowało. Skończyłem maturę i wyjechałem do Anglii, bo nie wiedziałem, co chcę studiować – mówi. Kowalstwa uczy się od roku, na Wyspy przyjechał już z myślą o tej szkole. – Kowalstwo to pierwsza rzecz, którą utrzymałem zainteresowanie ponad pół roku. Zainteresowało mnie to po filmikach na youtube, zacząłem sam próbować jeszcze przed wyjazdem z Polski.
Co dalej? Kowalstwo nie jest zanikającym zawodem, jak się mówi. Trzeba znaleźć na to rynek, wykorzystać modę. – Chciałbym się ukierunkować w robieniu bram, balustrad i w małych elementach ozdobnych, ale co przyniesie rynek, to trzeba będzie robić. Dlatego nie poszedłem na studia artystyczne.
Ile można na tym zarobić? Ciekawe, ale nikt nie chce mówić o pieniądzach. Może to typowo polskie, pieniądze to temat tabu. Zapytana o zarobki kowali, Agnieszka Gąska odpowiada: Trudno mi powiedzieć, ale dziś adepci pytali o to mistrzów kowalstwa, pod okiem których będą się szkolić. Jeden pięknie odpowiedział – że dla jednych ważne są pieniądze, a dla innych kowalstwo rodzi się w sercu, jest pasją.
Kazimierz Kudła odpowiada, że trudno oceniać, bo każdy ma inne potrzeby, a zarobki zależą od renomy kowala i lokalizacji kuźni. Uczeń zaś ma określone plany. – Nie marzę o niewiarygodnie dużych pieniądzach, ale ważna jest dla mnie satysfakcja i to, żeby się utrzymać – mówi uczeń.