Od 200 lat branża optyczna się nie zmieniła – trzęsą nią dwie największe firmy. My chcemy przełamać ten duopol – zapowiada Paweł Porucznik ze start-up'u 4MOSA. Pozyskali już 800 tysięcy złotych w zalążkowej rundzie finansowania i oferują Polakom okulary o jakości nie gorszej niż Ray-Ban czy Persol, ale za ułamek ich ceny.
Misja: rozbić monopol
Założyciele 4MOSA, Dawid Winter i Paweł Porucznik, studiowali razem na Szkole Głównej Handlowej. Ale lepiej poznali się dopiero w 2013 roku, kiedy wyjechali na wymianę studencką do Tajwanu. Tam ich uwagę przykuły okulary, których oprawy były zrobione z imitacji drewna.
Design spodobał się im tak bardzo, że postanowili przeszczepić pomysł na rodzimy grunt. Po powrocie założyli swój pierwszy biznes – Westwood. Zaczęli sprzedawać okulary, ale zrobione z prawdziwego drewna. Pomysł okazał się trafiony – po pół roku działalności ich biznes osiągnął próg rentowności,a produkty były dostępne w 40 punktach w całej Polsce.
Winter i Porucznik nie chcieli jednak zatrzymać się na jednym udanym biznesie. Analizując rynek, dostrzegli, że wysokie ceny markowych okularów są przede wszystkim efektem przestarzałego modelu dystrybucji.
– 90 proc. rynku optycznego należy do dwóch włoskich firm – Luxottica i Safilo. Robią okulary na licencji wszystkich ekskluzywnych marek – Dior, Gucci, czy Hugo Boss. To właśnie licencja jest jednym z powodów wysokich cen – tłumaczy Porucznik. – Ale nie tylko, bo dochodzi jeszcze system dystrybucji okularów, które przechodzą przez masę pośredników i punktów sprzedaży. Z każdym kolejnym cena rośnie coraz bardziej, aż w salonie płacisz 2 i pół ceny wyjściowej. Pomyśleliśmy: dlaczego klient musi cierpieć z powodu przestarzałego systemu sprzedaży? – mówi.
Prostota jako biznesowa cnota
Pomysł 4MOSA jest genialny w swojej prostocie. Założyciele zamawiają okulary, zaprojektowane przez studentki w ASP, w tej samej fabryce co monopoliści na rynku – przemysłowców nie obchodzi, dla kogo je robią, ważne żeby towar schodził, mówi Porucznik.
Później trafiają bezpośrednio do start-up'u, który sprzedaje je po stałej cenie – 350 złotych. Wykonanie, szkła i jakość są takie same, jak w przypadku topowych marek – ale klient nie musi płacić za logo.
Czy jednak da się przekonać ludzi, by kupowali „nieoryginalne” produkty? Jasne, przekonują twórcy. – Okulary to przecież gadżet, ozdoba – argumentuje Porucznik. – Jeśli można mieć jedną parę albo kilka za podobną cenę i takiej samej jakości, to co wybierze współczesny konsument? To drugie, bo jemu zależy na zabawie z wizerunkiem, a nie chuchaniu na te jedną, drogą sztukę – kontynuuje.
Deklaracje deklaracjami, ale czy to się opłaca? Cóż, według inwestora z Łodzi, owszem. W kwietniu 2015 roku przekazał ponad 800 tysięcy złotych w rundzie zalążkowej na rozwój start-up'u. Porucznik i Winter nie bazują jednak na tej kwocie i stawiają na rozwój organiczny, przełamując mit firmy bez żadnego przychodu. – Tak, zarabiamy na siebie. Nie mieliśmy jeszcze miesiąca straty, zawsze wychodzimy na plus. To chyba najlepszy argument, że coś w tym skostniałym segmencie rusza – mówi.
Co następne? 4MOSA celuje teraz w inwestycje na poziomie 3 milionów złotych i podbój naszych czeskich sąsiadów. Współzałożyciel podkreśla, że rynek zakupów online jest tam prawie tak samo duży jak w Polsce, która ma przecież czterokrotnie więcej mieszkańców. Zamierzają również poszerzyć swoją kolekcję o okulary dla dzieci. Przede wszystkim jednak nie chcą zwalniać tempa i dalej rozpychać się na rynku między dwoma gigantami.
Napisz do autora: grzegorz.burtan@innpoland.pl
Reklama.
Paweł Porucznik, 4MOSA
Chcemy przede wszystkim budować z naszymi klientami więź. Jeśli chcą przymierzać jakieś okulary, to im je bezpłatnie wysyłamy na 5 dni, żeby mogli je poprzymierzać. Nie zdarzyło nam się by ktoś ich nie odesłał, niektórzy tylko zwlekali. Ale my ufamy im, a oni nam i to jest najważniejsze