Jeżeli w życie wejdą proponowane przez Komisję Europejską zmiany, polscy pracownicy delegowani do pracy na Zachodzie będą musieli zarabiać tyle, co ich tamtejsi koledzy. Oznacza to podwyżki nawet o ponad 2 tys. zł. – Istnieje ryzyko, że osoby, które na stałe mieszkały w Polsce i tylko wyjeżdżały na krótkoterminowe kontrakty – wyemigrują na dobre - komentuje Marcin Kiełbasa z Inicjatywy Mobilności Pracy.
Odrzucenie sprzeciwu grupy państw w sprawie zmiany dyrektywy o delegowaniu pracowników, wywołało nad Wisłą popłoch. Dlaczego? Co piąty delegowany to Polak. W ten sposób zarabia łącznie ponad 400 tys. naszych rodaków. Do tej pory pracownicy polskich firm oddelegowani do pracy za granicą, musieli według prawa unijnego, dostać co najmniej płacę minimalną kraju-gospodarza. Zmiana regulującej to dyrektywy będzie oznaczać, że zarobki będą wyrównane do płac pracowników lokalnych.
Oznacza to, że takiemu pracownikowi należą się również wszelkie dodatki i premie, które przysługują jego kolegom z z zagranicy. Jak wyliczył portal money.pl dla firm z sektora budowlanego może oznaczać to dodatkowy wydatek nawet 500 euro. – Kraje tzw. starej UE bronią swoje rynki wewnętrzne przed konkurencją ze stron nowych państw członkowskich – komentuje dla INN:Poland Wioletta Żukowska, ekspert ds. prawa pracy.
Czy skutecznie? Utarło się już przekonanie, że polscy pracodawcy konkurują z zachodnim za pomocą niskich płac. To prawda. Ale nie w tym wypadku.
– Uważam że aspekt cenowy jest mocno nadużywany. W rzeczywistości istnieją branże, np. budowlana, w których delegowani pracownicy już teraz zarabiają tyle, co lokalni pracownicy. Konkurują więc przede wszystkim na polu jakości, fachowości i terminowości – uspokaja Marcin Kiełbasa z Inicjatywy Mobilności Pracy.
Sektor budowlany to główny filar pracy delegowanej. Niemal połowa pracujących w ten sposób Polaków wywodzi się właśnie z tej branży. Zdawałoby się, że to właśnie ją zmiany dotkną najbardziej. Polskie przedsiębiorstwa muszą dodatkowo ponieść szereg kosztów związanych z utrzymaniem biura, logistyką, tłumaczeniami. Według badań Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie podnosi to koszty o ponad 30 proc.
– To może zwiększyć bezrobocie, bo staniemy się mniej konkurencyjni i część osób utraci kontrakty na Zachodzie – przyznaje Marcin Kiełbasa. – Z drugiej strony istnieje ryzyko, że osoby, które na stałe mieszkały w Polsce i tylko wyjeżdżały na krótkoterminowe kontrakty (głownie specjaliści w swoich dziedzinach z sektora budowlanego i elektrycznego) – wyemigrują na dobre. Założą własne firmy, zatrudnią się w zagranicznych spółkach - przekonuje.
W to, że taka emigracja jest rzeczywiście możliwa wątpi jednak Wioletta Żukowska. – Wystarczy wziąć pod uwagę nastroje w UE i Brexit (niechęć w stosunku do obcokrajowców), ale też zagrożenia terrorystyczne, w szczególności we Francji, gdzie polskie firmy delegują dużo pracowników – komentuje ekspertka.
Innym scenariuszem jest powrót Polaków do kraju. Czy grozi im bezrobocie? Niekoniecznie. Według badań Work Service 69 proc. przedsiębiorstw ma problem ze znalezieniem pracowników niższego szczebla, a co czwarta – specjalistów. Powracający budowlańcy mogą więc zostać od razu wchłonięci przez rynek pracy. Wioletta Żukowska zwraca ponadto uwagę na to, że największe przetargi inwestycyjne w naszym kraju stoją. – Oznacza to, że za jakiś czas dojdzie do ich kumulacji, a wówczas należy spodziewać się wzrostu zapotrzebowania na pracowników z branży budowlanej – komentuje ekspertka.
Nawet jeżeli Komisji Europejskiej uda się przeforsować swój projekt, politycznie może okazać się to dla państw starej Unii bardzo kosztowne. Żółtą kartkę" wobec propozycji KE zgłosiły parlamenty: Polski, Bułgarii, Czech, Danii, Estonii, Chorwacji, Węgier, Łotwy, Litwy, Rumunii i Słowacji. Komisja Europejska zignorowała to ostrzeżenie i kontynuuje prace. Proponowana zmiana dyrektywy może jeszcze bardziej podzielić Unię. – To wyraz ignorancji i lekceważenia opinii parlamentów krajowych, co będzie źródłem dalszych konfliktów wewnątrz UE – prognozuje Żukowska.
Zanim jednak dyrektywa zostanie wprowadzona w życie musi zostać przegłosowana w Parlamencie Europejskim i Radzie UE. Polscy dyplomaci zapowiadali już budowę koalicji, która miałaby zatrzymać niekorzystne dla nas zmiany. Ważne jest również, by udało się odrzucić zmiany przed 31 marca 2017 roku. Po tej dacie przestaje obowiązywać system nicejski, a wchodzą w życie artykuły Traktatu Lizbońskiego, które mocno utrudnią nam zadanie.