Pośród wielu rzeczy, które piłka nożna i start-upy wspólnego, chcę zwrócić uwagę na jedną szczególną. Stały się w ostatnich latach niezwykle popularne. Dziś każde dziecko chce być piłkarzem. Student – zakładać start-up. Tysiące dzieciaków trenuje, marząc by być nowym Lewandowskim. Tak samo w środowisku start-upowym. Tysiące „funderów” pracuje po nocach, marząc, by być drugim Gralewskim. Starają się dostać kontrakt w lepszym klubie („akceleratorze”), dojść do poziomu, na którym jakiś „inwestor”, wyceni ich na miliony euro.
Robert Lewandowski jest wyjątkowy. Jest na samym szczycie i mówiąc językiem start-upów, jest naszym jednorożcem. Za nim stoi kilkunastu piłkarzy, którzy grają w największych ligach świata. Krychowiak, Szczęsny, Glik są blisko szczytu, docenia ich cały świat. Potem są ligowcy i reprezentanci naszego kraju grający w nieco mniej prestiżowych, choć ważnych rozgrywkach, jak choćby 2. Bundesliga. Niższe piętro tej piramidy zajmują gracze kolejnych niższych lig, i tak aż do okręgówki, A-klasy, B-klasy i rozgrywek juniorskich.
Ze start-upami jest podobnie. Jest grupa kilku, kilkunastu, które odniosły sukces i są rozpoznawalne na świecie (jak choćby Brand24, Growbots, czy DocPlanner). Potem myślę, że kilkaset nieźle działających na mniejszą skalę firm. Część z nich awansuje do elity, jak nie przymierzając Bartosz Kapustka, część zostanie „solidnymi ligowcami”. Ich biznes przestanie być start-upowy, rozwiną się, przeistoczą w bardziej klasyczne przedsiębiorstwa. Wiele z nich jednak „zakończy karierę”, niektórzy okażą się nie dość mocni na ten poziom, niektórzy przegrają z konkurencją, niektórzy po prostu będą szukali innej drogi.
Ale najlepiej spojrzeć na rozgrywki juniorskie. Tu mamy mnóstwo zdolnych chłopaków, którzy, aby stać się kiedyś jednorożcem, muszą bez przerwy się rozwijać. Z króla podwórka stać się gwiazdą ich miasteczka, nadzieją powiatu, zostać zauważonym w skali województwa, awansować do juniorskiej reprezentacji kraju i dalej. Mają na to cholernie mało czasu. Jeśli nie zrobią skoku jakościowego, ugrzęzną w ligach okręgowych. Znakomita większość z nich, nigdy się nie przebije. Tak samo wystarczy pójść na dużą imprezę typu start-upową, by zobaczyć te setki „juniorów”.
To, że Lewandowski został „jednorożcem” jest wynikiem jego ciągłego rozwoju. Z Partyzanta Leszno, w którym zaczynał, trafił do „akceleratora”. Varsovia jest jedną z najlepszych młodzieżowych akademii na Mazowszu. Jego „produkt” sprawdził się w IV-ligowej Delcie Warszawa (król strzelców). Postanowił w niego zainwestować poważniejszy klub – trafił do rezerw Legii. Ówcześni „inwestorzy” uznali, że w tamtym czasie lepiej rokują „inne start-upy”. Lewandowski wypadł z „programu akceleracyjnego”. Ale konsekwentnie rósł, przechodząc kolejne etapy: Znicz Pruszków, Lech Poznań, Borussia Dortmud i wreszcie Bayern Monachium. Dziś mówi się o „wycenie rzędu 100 mln euro”.
Ale niewiele brakowało, by nie było naszego „jednorożca”. Piłkarze, podobnie jak start-upy, działają na rynku ogromnej niepewności. Wystarczy, że noga przeciwnika podczas wślizgu trafi kilka centymetrów dalej, a świetnie zapowiadająca się kariera legnie w gruzach. Nieodpowiednie decyzje, czasem zły timing potrafią zniweczyć szansę na wielkie pieniądze. Zupełnie jak w start-upach. Jesienią 2007 roku Robert Lewandowski tworzył w Zniczu Pruszków parę napastników z Bartoszem Wiśniewskim. Pierwszy strzelił w tamtej rundzie dziewięć bramek, drugi – osiem. Dziś Lewandowski jest najlepszym polskim piłkarzem. Wiśniewski, właśnie awansował na trzeci poziom rozgrywkowy (II liga) z Polonią Warszawa.
Jako kibice wspieramy zarówno reprezentację, jak i lokalne kluby, choćby grały na poziomie okręgówki. Cieszymy się ich sukcesami, ale krytykujemy, gdy przegrywają. Jesteśmy świadomi jak działa ligowy ekosystem. Bez niego nie byłoby Lewandowskiego. Nie lubimy tylko popularnej „sodówy”, kiedy piłkarz strzeli pierwszego gola w okręgówce, a zachowuje się tak, jakby miał zaraz podpisać kontrakt z Milanem.
Jako kibice naszych start-upów, działamy dokładnie tak samo. Cieszymy się z sukcesów, co nie znaczy, że nie możemy być krytyczni. Jesteśmy świadomi, że ekosystem jest w Polsce jeszcze bardzo słaby. A to znaczy, że żeby odnieść sukces, trzeba dużo większej determinacji niż wystarczy w Sztokholmie, Berlinie czy Amsterdamie. Naprawdę doceniamy to poświęcenie. Ale tak samo jak w przypadku piłki nożnej, nie lubimy być nabijani w butelkę buńczucznymi zapowiedziami graczy z okręgówki, którzy próbują nam wcisnąć, że już za chwilę, już za moment podpiszą ten kontrakt z Milanem. Chyba, że mowa o Milanie Milanówek.