Niemieckie firmy łowią naszych rodaków przez agencje pracy, rozstawiając stoiska z ofertami w dużych miastach, a nawet kursując po polskich miejscowościach busem.
– Zatrudniłem fachowca do położenia dachu. Ten w połowie pracy oznajmił mi, że za tydzień wyjeżdża i nie wie kiedy wróci. Zdziwiłem się: „Jak to umawialiśmy się inaczej!” Odpowiedział mi, że dostał kontrakt w Norwegii. Usłyszałem: „Panie, jeżeli będzie mi w stanie zapłacić tyle samo co oni, to mogę zostać i dokończyć” - opowiada pan Marek, mieszkaniec jednej z podwarszawskich miejscowości.
Czy takie sytuacje będą się pojawiać częściej? Według raporty agencji pracy Work Service aż 1,5 mln Polaków rozważa emigrację. Prym wśród potencjalnych miejsc przeprowadzki wiodą Niemcy. Aż 6 na 10 Polaków, którzy poważnie myślą o wyjeździe, to ludzie do 35. roku życia. A szans na ich zatrzymanie nie widać.
– To będzie trudne, o ile nie niemożliwe – komentuje dla INN:Poland Cezary Kaźmierczak ze Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Ekspert ZPiP twierdzi, że główną winę za ten stan rzeczy ponoszą politycy.
– Moim zdaniem patriotyzm gospodarczy nie polega na wymachiwaniu biało-czerwoną flagą i wezwań do tego żeby kupować polskie produkty. Chodzi o to, by polskim przedsiębiorcom stworzyć takie same warunki, jakie mają ich koledzy za granicą. Wtedy pojawiła by się szansa na zmianę – twierdzi.
Pesymizm widać również w wypowiedziach pracodawców.
– Nie widzę możliwości zatrzymania tych ludzi. Chodzi głównie o pieniądze, a my nie jesteśmy w stanie konkurować z wynagrodzeniami, jakie są oferowane polskim budowlańcom w Niemczech – dowiedzieliśmy się od jednego z przedstawicieli branży budowlanej.Kogo szukają nasi sąsiedzi? Według portali z ogłoszeniami do pracy w Niemczech największym wzięciem cieszą się budowlańcy, magazynierzy, operatorzy maszyn, ale również kierowcy, opiekunki i pomoc kuchenna.
Na przestrzeni ostatnich lat niemieckie firmy czepiały się najróżniejszych pomysłów na zachęcenie naszych rodaków do przyjazdu. Urząd Pracy w przygranicznym Pasenwalku ściągał nastolatków do miejscowych szkół zawodowych. Młodzi Polacy mogli tam doszlifować swoje umiejętności, poznać język, a po zakończeniu praktyk - zostać w firmie, w której je odbywali.
"Łowy" odbywają się jednak wciąż głównie za pomocą wyspecjalizowanych firm i instytucji. O Polaków bardzo żywo zabiega na przykład Invest Region Leipzig, która w ostatnich latach pojawia się we Wrocławiu, prezentując oferty pracy od saksońskich przedsiębiorców. Kilka lat temu zaciekawienie wzbudzał natomiast należący do śląskiej agencji "Rekrutobus". Charakterystyczne, czerwone auto objeżdżało przygraniczne miejscowości, pełniąc rolę mobilnego centrum pracy.
Wychodząc naprzeciw obecnemu zapotrzebowaniu Work Service rozpoczęło rekrutację dla 400 osób. – W pierwszej kolejności oferujemy zatrudnienie na umowę o pracę tymczasową, wynagrodzenie akomodację i transport do Swarzędza, w którym kandydaci przez 8 tygodni będą przygotowywani w centrum szkoleniowym do podejmowania pracy. W ciągu 2 miesięcy przejdą kursy języka niemieckiego i specjalistyczne szkolenie na wózek widłowy – czytamy w komunikacie agencji.
Najbardziej niepokojące jest jednak to, że wśród osób myślących o wyjeździe są głównie ludzie młodzi. – Są prześladowani przez polski rząd. Dlatego uciekają – komentuje Cezary Kaźmierczak.
Ekspert argumentuje, że to wynik drastycznie wysokiego opodatkowania działalności gospodarczej. – Jeżeli ktoś na prowincji otworzyć firmę i zarobi 20 tys., to sam ZUS zabierze mu z tego ponad połowę – opowiada Kaźmierczak.
Drugim czynnikiem jest, jego zdaniem, ustawa o ochronie lokatorów, która sprawia, że ceny najmu mieszkań idą w górę. – Niekorzystne przepisy sprawiają, że rynek jest bardzo płytki. Jeżeli młoda osoba chce się przenieść do dużego miasta i zastanawia się między Berlinem i Warszawą, to staje się istotne – twierdzi.
Nie wszyscy jednak czekają na wyjazd jak na zbawienie. – Wielu moich znajomych wyjeżdża i nie wraca. Ja sam wolę zostać. Wróciłem niedawno z Niemiec, gdzie pracowałem u innego Polaka. Złodziejstwo takie samo jak wszędzie – opowiada właściciel firmy budowlanej z Poznania. To trochę śmiech przez łzy, ale może właśnie tutaj trzeba upatrywać nadziei?