W tym roku aukcja koni arabskich Pride of Poland zakończyła się spektakularną klęską organizatorów. Z 31 wystawionych zwierząt zostało sprzedanych tylko 16 zwierząt za łączną kwotę 1,27 mln euro. Dla porównania w ubiegłym roku klienci zapłacili za samą klacz Pepita 1,4 mln zł. Tegoroczny wynik to antyrekord ostatnich 11 lat. Polscy hodowcy nie zamierzają jednak popadać we frustrację, mają inne sposoby zarobku.
Trop, który się pojawia w kuluarowych rozmowach, to skupienie się naszych najlepszych stajni na handlu zarodkami, a nie samymi końmi. Według przepisów, sprzedaż zwierzęcia z państwowej stadniny może się odbywać tylko w drodze publicznej – aukcji lub przetargu. Ma to ukrócić możliwe praktyki korupcyjne, ale zawęża możliwości sprzedaży. Takich ograniczeń nie ma w przypadku sprzedaży embrionów. Można je sprzedawać z wolnej ręki, a zarodki od czempionów kosztują od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy euro. O skali zjawiska nikt z naszych rozmówców nie chce mówić wprost. Nie ma jednak wątpliwości, że rozwój nowoczesnej weterynarii stwarza coraz większe możliwośći dla handlu zarodkami zwierząt.
Aby podczas aukcji sprzedać konia, należy ponieść koszty kilkuletniego utrzymania go. Sprzedaż embrionów pozwala na to, by zarodki od cennej klaczy były przenoszone do mniej wartościowej. W ten sposób zamiast jednego cennego źrebaka, można mieć w roku kilka młodych. Nawet jeśli cena embrionu będzie niższa niż żywego konia. To jest zawsze loteria. Nawet najlepsi rodzice nie gwarantują tego, że źrebak odziedziczy po nich urodę. Kupuje się obietnicę, nie konia.
– Sprzedaż embrionów nie jest prosta, ale taki biznes jest rozwinięty np. w Brazylii. Potrzebne jest dobre laboratorium i duże stado. Na każdą klacz, która ma być dawcą embrionów, przypadać muszą trzy kolejne, które będą nosić zarodki – komentuje z punktu widzenia hodowcy Barbara Mazur, której firma Polturf przez 15 lat prowadziła janowskie aukcje. – W stadninach, klaczy, które mogłyby być dawcami embrionów, jest raptem kilkanaście. To znaczy, że pula genetyczna zostanie bardzo zawężona, a to stawia pod znakiem zapytania sens hodowli – wyjaśnia.
Cały wątek jest o tyle ciekawy, że dyrektorzy Marek Trela (Janów Podlaski) i Jerzy Białobok (Michałów) byli odwołani m.in. w związku z niepotwierdzonymi zarzutami o pokątny handel embrionami.
– Jeśli ci panowie dalej prowadziliby hodowlę, za dziesięć lat nikt nie przyjeżdżałby do Polski, by kupować araby – mówił minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel. – Działalność odwołanych dyrektorów doprowadziłaby do tego, że polskie araby byłyby już hodowane poza granicami naszego kraju – twierdził.
Na Twitterze można znaleźć również następującego tweeta: Wolę bez prowizji Polturfu sprzedać 17 koni za 1,3mln euro niż z nimi
24 konie za 2,1 mln (2014)
22 za 2,7mln (2013)
19 za 1,3 (2012)
W tym roku firma Polturf nie była już organizatorem aukcji. Jej prowizja, na podstawie podpisanej umowy wynosiła 12 procent netto od wartości sprzedanych koni plus dodatkowe korzyści. W ostatnich latach firma zarabiała na każdej aukcji ponad 2 miliony złotych. Nie wiadomo, na jakich warunkach była organizowana tegoroczna aukcja. Z jednej strony, można mówić o oszczędnościach, z drugiej strony, wpływy były znacznie niższe od oczekiwanych. Organizatorzy spodziewali się, że w tym roku zarobią ze sprzedaży koni ok. 2,5 miliona euro.
– Aukcja to jest loteria. Zależy od bardzo wielu czynników, jak oprawa, atmosfera czy dobry zestaw klientów, którzy przyjadą. Rolą aukcjonera jest to, by pogodzić interesy kupujących i sprzedających – mówi w rozmowie z INN:Poland Barbara Mazur. – Całą sztuką jest sprzedaż koni średnich i słabszych. Dlatego zawsze na początek stawia się „lokomotywę”. Najcenniejszy koń ma napędzić aukcję, wywołać entuzjazm kupujących, którzy wtedy często skłonni są płacić za gorsze konie takie stawki, jakich nie uzyskaliby w prywatnych negocjacjach, na chłodno. Wybitne zwierzę zawsze się sprzeda, jest to tylko kwestia ceny – wyjaśnia.
Co do samego przebiegu aukcji można mieć wiele zastrzeżeń. Nasi rozmówcy, prosząc o anonimowość, mówią o znaczącej utracie zaufania wśród kupujących, złym prowadzeniu licytacji słabej organizacji samej imprezy. Odwołanie wieloletnich szefów stadnin, Marka Treli z Janowa Podlaskiego oraz Jerzego Białoboka z Michałowa, w hermetycznym środowisku miłośników koni zostało przyjęte z zaskoczeniem. Sytuacji nie poprawiła śmierć dwóch klaczy należących do najbardziej medialnego klienta janowskiego ośrodka Shirley Watts, żony perkusisty Rolling Stones. Cztery miesiące przed imprezą „Pride of Poland” z jej organizacji wycofała się firma Polturf, która przez ostatnich 15 lat organizowała galę. To wszystko nie budowało atmosfery zaufania.
– Przebieg samej aukcji trudno mi obiektywnie oceniać, bo byłam z tą imprezą związana z całym sercem – mówi Barbara Mazur. – Ale organizatorzy nie pokusili się w tym roku o oryginalność. Wszystkie rozwiązania były kopiami tego, co wypracowaliśmy w poprzednich latach, nawet autorskie layouty, a nawet układ stron w katalogu aukcyjnym – dodaje.