Dla inteligentnego człowieka jedno nie ulega najmniejszej wątpliwości – jest inteligentny. Problem zaczyna się w momencie, kiedy chce zabłysnąć przed innymi albo w kilku zdaniach zmieścić ogrom refleksji na omawiany właśnie temat, w taki sposób, by wszyscy precyzyjnie, o co chodzi. Tu zaczynają się schody.
Wbrew pozorom, relacji między wysoką inteligencją a umiejętnością komunikowania się z otoczeniem latami przyglądały się dziesiątki badaczy. Gdyby chcieć podsumować ich obserwacje, można by rzec, że przeciętniacy są znacznie lepsi w podtrzymywaniu luźnych rozmówek w barze czy windzie.
Skąd to się bierze? Z prostych przyczyn – bystrzacy bywają bardzo wymagający wobec siebie: lepiej więc zmilczeć niż palnąć coś głupiego. Nieudany występ publiczny sprawia, że sami zaczynają wymierzać sobie karę – zadręczają się wspomnieniem reakcji (czy też jej braku) słuchaczy, zaczynają rozważać, czy to, co powiedzieli miało niewłaściwą formę czy też przyczyna niepowodzenia tkwi w treści. Efekt przypomina błędne koło: perfekcjonista staje się wówczas bardziej nerwowy i wycofany. Co z kolei zabija jakąkolwiek radość rozmowy.
Jeszcze inny powód tkwi w priorytetach. Ludzie doskonalący swój intelekt nierzadko koncentrują się na zdobywaniu wiedzy, porządkowaniu posiadanych informacji, dochodzeniu „do sedna rzeczy”. Jednocześnie jednak zatracają umiejętności społeczne i emocjonalne – te elementy, które sprawiają, że rozmowa, nie będąca przecież wyłącznie wymianą informacji, staje się męczącą koniecznością.
Cóż, są jeszcze powody bardziej prozaiczne. Bywają przecież konwersacje, które są „o niczym” i u co bardziej inteligentnych wywołują co najwyżej znużenie, jeśli nie rozdrażnienie. Bywają – nie da się zaprzeczyć – osoby wybitne i błyskotliwe, którym nie chce się poświęcać uwagi „maluczkim”.
Z tych wszystkich powodów nie da się postawić znaku równości między poziomem inteligencji danej osoby, a perspektywami jej wystąpień publicznych i całej kariery. Podkreślają to w swoich pracach zarówno znani badacze tacy, jak Robert Kiyosaki, który ostro skrytykował przekonanie, że system edukacyjny jest w stanie zapewnić uczniom sukcesy i przyszłe bogactwo, czy Malcolm Gladwell skupił się na relacji między poziomem inteligencji a osiągnięciami, by skonstatować, że... taka relacja nie istnieje.
W nieco mniej popularny sposób sprawą zajmuje się też Daniel Goleman. W książce „Inteligencja emocjonalna” uznał, że za formułowanie myśli w klarowny i trafiający do rozmówców sposób odpowiada tytułowa cecha. Często ma nią wpływ przekonanie, że nasi współpracownicy darzą nas szczerą niechęcią, a najmniej inteligentni w firmie to właśnie ci, którzy dostają awanse.
Brakuje nam umiejętności zarządzania sytuacjami konfliktowymi oraz korzystać z etykiety społecznej. Eksperci doradzają, by zacząć przesuwać akcenty: z koncentrowania się na celach czas zacząć koncentrować się na ludziach. A droga do tego prowadzi przez doświadczenia praktyczne. Znaczy, warto rozmawiać.